WAŻNE
TERAZ

WP ujawnia: Horała spotykał się z prezesem Dawtony tuż przed sprzedażą działki

Kraków. Ciało

Opisy rzężenia, grymasu na twarzy – w przypadku zwykłego śmiertelnika na takie fragmenty pozwala sobie tylko szmatławiec, ale uchodzi to w przypadku postaci otaczanych powszechnym kultem.

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

Uwaga, będzie krakówkowo i łzawo. Kto zdąży trafić do Krakowa przed końcem marca, powinien koniecznie złożyć wizytę Muzeum Wyspiańskiego w Kamienicy Szołayskich (zbudowanej przez tę rodzinę w XVII wieku, zapisanej Królewskiemu Miastu w 1904 roku przez Włodzimierę i Adama Szołayskich, przekazanej w roku 1928, od 1934 roku mieszczącej zbiory Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego, po wojnie zaś – galerię sztuki średniowiecznej, którą z kolei po kilkunastu latach przerwy otwarto niedawno w przepięknie odnowionym pałacu Erazma Ciołka na Kanoniczej) na Placu Szczepańskim (który powstał w XIX wieku na miejscu zburzonego kościoła św. Szczepana i kościółka św. Macieja i Mateusza z przyległymi zabudowaniami pojezuickimi). A powinien tam zajrzeć nie tylko żeby zobaczyć ekspozycję stałą, którą, zakładamy, powinien znać od dziecięctwa, ale przede wszystkim żeby zwiedzić króciutką wystawę „Sami złożycie stos…” („Pogrzeb Wyspiańskiego”), urządzoną w setną rocznicę zgonu wielkiego pisarza, piewcy kultury ojczystej! Piszę tak,
dworując sobie nieco z krakówkowej manii historycznej i skłonności do pompy, bo też jest to wystawa nie tylko fascynująca, ale i możliwa wyłącznie (jeśli chodzi o miasta polskie) w Krakowie. W Krakowie wciąż panuje galicyjski duch archiwizowania wszystkiego, co się da zarchiwizować (łącznie z XIX-wieczną kopią opisu zaginionej skarpetki kuzyna Kościuszki, pozostającej w zbiorach sióstr Wdzięczyńskich do 1921 roku), obywatele mają feblik do organizowania wielkich uroczystości, odziedziczony jeszcze po Jagiellonach i żywy przez pokolenia, aż do czasów Piwnicy pod Baranami, i wreszcie to w Krakowie wreszcie grzebie się (na Skałce lub Wawelu) największych polskich pisarzy (robiąc przy okazji sporo szumu i krusząc kopie zawzięcie).

Pierwsza sala to kilka autoportretów Wyspiańskiego, film rekonstruujący trasę konduktu pogrzebowego (i sam będący rekonstrukcją; taki film bowiem istotnie powstał i, mimo pewnych kontrowersji, był wyświetlany w Cyrku Edison; twórcom wystawy nie udało się go jednak odnaleźć, zmontowano zatem oryginalne zdjęcia i ujęcia Krakowa i samej uroczystości), wreszcie numery gazet, których pierwsze strony zajmowały kolejno opisy agonii, wspomnienia o artyście i relacje z pogrzebu. Uderzająca jest dokładność, z jaką opisywano ostatnie chwile Wyspiańskiego, w Domu Zdrowia doktora Gwiazdomorskiego; kolejne zabiegi, momenty przebudzenia i apatii, modlitwę, wreszcie ileś kolejnych fraz, które Wyspiański wypowiada – ma się wrażenie, że teatralnie, jakby mówił: „to są moje ostatnie słowa”, ale agonia trwa dalej i zmusza go, by wymyślił za chwilę nową frazę i nową frazę wypowiedział. Opisy rzężenia, grymasu na twarzy – w przypadku zwykłego śmiertelnika na takie fragmenty pozwala sobie tylko szmatławiec, ale uchodzi to w
przypadku postaci otaczanych powszechnym kultem
(znamy to z relacji ze śmierci papieża, w których również pojawiały się kolejne szczegółowe, fizjologiczne komunikaty); prasa więc zawiesza to tabu – ale nie zawiesza innego: nigdzie nie pada wiadomość, że Wyspiański umiera na syfilis, którego nabawił się kilkanaście lat wcześniej w Paryżu (jak głosi salonowa plotka – od kochanki i modelki Gaugina).

Dalej obszerna korespondencja: list ciotki artysty do Rady Miasta z prośbą, by nad trumną nie wygłaszano mów; wymiana pism z klasztorem Paulinów na Skałce; prośby o bilety na pogrzeb; same bilety, zielone i kremowe, rachunki, wizytówki; afisze, które podają w 73 pozycjach układ konduktu – straż pożarna ochotnicza i miejska, szkoły, stowarzyszenia, izby, gremia, Magistrat, Rada wyznaniowa izraelicka, cechy, rydwan ze zwłokami, rodzina, Akademia, posłowie, reprezentacja kraju (jakiego kraju? W 1907 roku?) i miasta, innych miast, Uniwersytet, i znów strażacy; w sąsiednich gablotach całe morze telegramów z trzech zaborów, od osób prywatnych i instytucji, teatrów, aktorów, pisarzy, jakichś Hucułów (z błędem ortograficznym), magistratów, związków, słowem: wszystkich, z Warszawskim Towarzystwem Wioślarzy włącznie. Obok relikwie rozmaite: szarfa głównego mistrza ceremonii, trumienka z ziemią z Kruszwicy, wreszcie jedwabna chustka, którą nakryto twarz Wyspiańskiego w chwili śmierci.

I tu niepostrzeżenie sami odnajdujemy się w kondukcie: długa amfilada wypełniona jest portretami przyjaciół i znajomych artysty, często malowanymi jego ręką (i ręką m.in. Wyczółkowskiego, Fałata, Boznańskiej, Malczewskiego, Ślewińskiego… jeden rzut oka pozwala ocenić, ilu gigantów sztuki mieliśmy sto lat temu i jak teraz ubożuchno); na ścianach wielkie zdjęcia tłumu idącego za trumną na Skałkę, a na ich tle portrety artystów, pisarzy, lekarzy, aktorów, kolekcjonerów. I szarfy. Kilkadziesiąt szarf, które, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, po jakimś czasie odcięto od wieńców i przekazano rodzinie. W latach 80-tych, co wydaje mi się szczególnie wzruszające, dr Aleksandra Bigay-Mianowska sukcesywnie odkupywała je od chorej, biednej i zniedołężniałej Heleny z Wyspiańskich Chmurskiej, córki Stanisława, za pieniądze z wieczorów poetyckich poświęconych artyście, po czym cały zbiór. 75 sztuk, przekazała Muzeum; jest coś niebywale krakowskiego w całej historii tych, z pozoru błahych odprysków historycznego
wydarzenia, brytów malowanego i haftowanego materiału: pieczołowitość z jaką je najpierw wykonano, potem ocalono i przechowano, wreszcie subtelność, która kazała dr Bigay-Mianowskiej wybrać taki sposób na wspomożenie wiekowej córki artysty i zarazem wzbogacenie zbiorów; coś z ducha charytatywnych rautów, patriotycznych akademii z orłem białym z bibułki, które są zarazem odrobinę śmieszne i głęboko wzruszające.

Im dalej posuwamy się w głąb sal, tym na portretach bliżsi Wyspiańskiemu ludzie – aż dochodzimy do ostatniego pomieszczenia, w którym leży tylko kilka wieńców (od najbliższej rodziny, Akademii i Muzeum), wokół których rozmieszczono portrety żony i dzieci, pogodne, jasne pastele. A więc to tutaj? Teraz trzeba wrócić przez wszystkie sale, mijając kolejnych ludzi, coraz dalszych i dalszych. W przejściu miga jeszcze ta chustka, którą przykryto twarz, zwykła, jedwabna chustka do nosa, niegdyś turkusowa czy zielona, która zupełnie spłowiała i zetlała, i przypomina jakiś piękny, tajemniczy obraz. I fotografia Wyspiańskiego na łożu śmierci: zarośnięty facet leży na metalowym szpitalnym łóżku, za nim brzydka szafa, na ciemnej plamie czarnego garnituru rysuje się jasny ażur, kwiat. Aster? Chryzantema? Ciało jak inne, w którym przez chwilę mieszkało coś więcej niż w innych ciałach.

Wybrane dla Ciebie
Ciepłe, analogowe brzmienie zamiast studyjnego chłodu. Rubens znowu w grze
Ciepłe, analogowe brzmienie zamiast studyjnego chłodu. Rubens znowu w grze
Młodzież wybiera! Ruszyło głosowanie na Słowo Roku
Młodzież wybiera! Ruszyło głosowanie na Słowo Roku
Gwiazda pop w ekranizacji klasycznej bajki. Zagra główną rolę
Gwiazda pop w ekranizacji klasycznej bajki. Zagra główną rolę
Kanada dołączy do Eurowizji? Rozmowy trwają
Kanada dołączy do Eurowizji? Rozmowy trwają
Trump zadzwonił do niej po śmierci Ozzy'ego. Tłumaczy, co jej powiedział
Trump zadzwonił do niej po śmierci Ozzy'ego. Tłumaczy, co jej powiedział
"Jeszcze nie umarłam". Dolly Parton szczerze o problemach zdrowotnych
"Jeszcze nie umarłam". Dolly Parton szczerze o problemach zdrowotnych
Miłośnicy rocka będą zachwyceni. Foo Fighters zagrają w Polsce
Miłośnicy rocka będą zachwyceni. Foo Fighters zagrają w Polsce
One Republic znów w Polsce! Znamy szczegóły koncertu
One Republic znów w Polsce! Znamy szczegóły koncertu
Wyjątkowe wydarzenie. Do Polski przyjeżdżają gwiazdy z całego świata
Wyjątkowe wydarzenie. Do Polski przyjeżdżają gwiazdy z całego świata
To już koniec. Tak legendarny zespół pożegnał się z polskimi widzami
To już koniec. Tak legendarny zespół pożegnał się z polskimi widzami
Podhalański sabat Basi Giewont. "Szeptucha" i jej pradawny rytuał
Podhalański sabat Basi Giewont. "Szeptucha" i jej pradawny rytuał
Transcendencja zaklęta w dźwiękach. Awangardowe misterium Rosalíi [RECENZJA]
Transcendencja zaklęta w dźwiękach. Awangardowe misterium Rosalíi [RECENZJA]
ZATRZYMAJ SIĘ NA CHWILĘ… TE ARTYKUŁY WARTO PRZECZYTAĆ 👀