Po burzy spokój

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

Płacz niemowlęcia przybierał na sile. Dziewczynka, ledwo sięgając uchwytu, z pośpiechem pchała wózek po wybojach. Kierowała się ku krętej ścieżce, prowadzącej do nasypów kolejowych na obrzeżach górniczego miasteczka.
- Ciii... uspokój się. - Stanęła na palcach i wyciągnęła mocno szyję, aż udało jej się oprzeć podbródek na uchwycie. Niemowlę wierzgało gniewnie nóżkami, odkopało miękki kocyk jej w twarz. Dziewczynka opadła na pięty, wypluwając nitki. - Skoro cię już znalazłam, wszystko będzie dobrze - rzekła z przekonaniem. Oczy płonęły jej z podniecenia, spódnica zaplątała się między nogami, płynący strumieniem pot zlepił włosy w sterczące kosmyki. Dziewczynka wciąż szybciej pchała wózek.

Rebeka porwała dziecko sprzed sklepu pani Bernstein. Słońce słało palące promienie z afrykańskiego nieba, miasteczko drzemało w upale. Rebeka, oparłszy rower o łuszczący się słup, który podtrzymywał dach werandy, spostrzegła wielki czarny wózek dziecięcy. Nigdy wcześniej go nie widziała. Serce jej podskoczyło, kiedy zerknęła na leżące w nim niemowlę.

Weszła do chłodnego wnętrza, z niecierpliwością czekając, aż wzrok jej się przyzwyczai do nagłego mroku. W sklepie sprzedawano wszystko, począwszy od nici i igieł, a skończywszy na dwudziestofuntowych workach cukru i pięćdziesięciofuntowych workach mąki kukurydzianej. Pod bosymi stopami czuła miękką mąkę, wysypującą się pylnymi kaskadami na czerwoną wypastowaną podłogę.

- Wcześnie dziś jesteś, Rebeko - powitała ją pani Bernstein, która przy ladzie obsługiwała jakąś nieznajomą. Za nią na ścianie wisiał wielki kalendarz. Pod cyframi oznaczającymi rok - 1949 - znajdowało się zdjęcie kobiety w kostiumie kąpielowym. Taki sam kalendarz zdobił pomieszczenia dźwigowe szybu Storka, gdzie pracował ojciec Rebeki. - Stań z boku i poczekaj, kochana. - Poleceniu towarzyszyło machnięcie pulchnej dłoni.

Rebeka posłusznie się odsunęła, zaciskając nos przed mdłosłodkim zapachem. Były to perfumy, którymi obficie zlewała swój pokaźny biust właścicielka sklepu, jak gdyby w zagłębieniu pomiędzy jej piersiami mieszkał potwór, spragniony wielkich ilości wody kolońskiej numer 4711. Po napojeniu potwora perfumami pani Bernstein uciszała go chusteczką wyszywaną w błękitne stokrotki. Chusteczka wyglądała gorzej od tej, którą Rebeka wyhaftowała dla matki na ostatnie Boże Narodzenie, i z całą pewnością gorzej pachniała.

W myśli Rebeki wdarły się szepty i zduszony śmiech. Nieznajoma obejrzała się przez ramię; Rebeka wiedziała, że kobiety przy ladzie rozmawiają o niej. Przez całe życie słyszała wrogie szepty i nieprzyjemne śmieszki dorosłych.
- Nie brudź podłogi, kochana. - Głos pani Bernstein oderwał uwagę Rebeki od perfumowanego potwora, którego wielkim palcem u nogi rysowała w kukurydzianej mące.
- Przyjdę później - rzuciła i wybiegła ze sklepu. Straciła ochotę na owocowe dropsy, które zamierzała kupić.

Rozgrzane kamienie pomiędzy szynami zmuszały Rebekę do podnoszenia wysoko stóp. Przed sobą miała ogromny magazyn z karbowanej blachy, obok znajdował się opuszczony wagon kolejowy. Było to drugie najważniejsze miejsce w jej świecie.
- No, nie płacz˙ - Wsunęła ramię pod wózek, usiłując przepchać wielkie koła po błyszczących, rozpalonych słońcem torach. Potarła sparzonymi stopami o łydki, żeby powstrzymać wrzenie krwi. Nieraz słyszała ostrzeżenia, że krew jej się zagotuje, jeśli będzie chodziła bez butów.

Odskoczyła z przerażeniem, kiedy wózek przechylił się i niewielkie zawiniątko wypadło na piasek obok torów. Chwila ciszy, która potem nastąpiła, zdała się nieskończonością. Rebeka nie czuła parzących ją w stopy kamyków. Czy niemowlę jest martwe?

Nagle powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk. Kiedy schyliła się po zawiniątko, dziecko na chwilę zamilkło.
- Nie płacz - powiedziała z nadzieją, usuwając wilgotny piasek z otwartych szeroko usteczek.
Twarde niczym drewno bezzębne dziąsła zacisnęły się na jej palcu i dziecko zaczęło ssać, puszczając noskiem bańki. Rebeka przypomniała sobie siedzące nieruchomo afrykańskie kobiety, którym u piersi wisiały niemowlęta, i ogarnął ją strach. Ten maluch pożarłby ją żywcem, gdyby znalazł jej pierś. Z wysiłkiem próbowała uwolnić palec.
- Puść - prosiła, myśląc o nowej pralce mamy niedawno przysłanej z Anglii. Trzeba było przybić ją do podłogi, z taką siłą odsysała wodę z mokrej bielizny. Całe miasteczko przybyło, by podziwiać ten przerażający spektakl.

Kiedy wreszcie udało jej się oswobodzić palec, niemowlę znowu podniosło głośny krzyk.
- Patrz! - Z leżących na ziemi zakurzonych kocyków Rebeka stopą uniosła butelkę, przypominającą szklany banan. Mleko kołysało się, kapiąc ze smoczka.

Znalazłszy się w bezpiecznym mrocznym wnętrzu wagonu, Rebeka nie odrywała wzroku od dziecka. Różowe paluszki zacisnęły się na butelce, usta mocno ssały, delikatne niebieskawe powieki trzepotały niczym skrzydła motyla. Niemowlę patrzyło na nią z wielkim zadowoleniem i Rebekę ogarnął absolutny spokój. Nie przeszkadzała jej nawet ogromna pajęcza sieć, którą rozświetlały promienie światła padające przez szparę w ścianie. Pająk, złożywszy włochate odnóża, wisiał jak kłębek kurzu i udawał matrwego, czekając na sposobny moment do ataku. Rebeka o tym nie myślała. W jej sercu wezbrało wielką falą ciepło, okrywając płaczem miłości zawiniątko, które trzymała w ramionach.

- Moje dziecko! - wykrzyknęła nieznajoma, gdy przed sklepem nie zobaczyła wózka. - Tubylcy zabrali moje dziecko! - Jej chrapliwy głos poszybował w dół zakurzonej ulicy. - Zabiją moje dziecko! - W głowie kotłowały się jej historie o okrucieństwach popełnionych w Kenii przez Mau Mau.

- Jestem przekonana, że nic się dziecku nie stało - skłamała pani Bernstein, kiwając głową na tłustej szyi.
W pustej ulicy nagle powiało grozą, gdy przybyła niedawno z Anglii kobieta wykrzykiwała obawy, które tutejsi mieszkańcy zachowywali dla siebie. Pani Bernstein także czytała o postępkach Mau Mau w Kenii. Wyciągnęła zza dekoltu haftowaną chusteczkę, by z czoła zetrzeć krople potu. Jej ciężki makijaż popękał niczym łuszcząca się farba, z ust na brodę spłynęła czerwoną smużką szminka.

- Musi być jakieś wytłumaczenie. - Przyłożyła do nosa naperfumowaną chusteczkę, potem delikatnie przetarła nią pod oczyma, by powstrzymać rozpływający się tusz. - Może pani mąż zabrał dziecko.

- Jest teraz w kopalni - wyszeptała przez łzy blada jak ściana Angielka. - Po co przyjeżdżaliśmy do dzikusów! - krzyknęła. - O Boże... moje dziecko!

Pani Bernstein objęła płaczącą kobietę, niepewna, jak ją pocieszyć. Przybysze z Anglii zawsze wyobrażali sobie, że w tym kraju roi się od czarnych dzikusów, ona wszakże wiedziała, że rzeczywistość jest o wiele gorsza. Czarni stali się przebiegli. Niektórzy nosili nawet okulary przeciwsłoneczne. Od białego człowieka nauczyli się, jak być naprawdę niebezpiecznym.

- Panie Mathieson! Proszę tu przyjść! - zawołała do wysokiego kościstego mężczyzny o spalonej słońcem twarzy. Mężczyzna zawahał się. Zanim ruszył, spod szerokiego ronda kapelusza rozejrzał się po pustej ulicy, jakby spodziewał się jakichś samochodów. Widział, w jakim stanie znajduje się kobieta towarzysząca pani Bernstein, i gorąco pożałował, że nie został w chłodnym cieniu hotelowej werandy na drugie piwo.

- O co chodzi, Mabel? - zapytał z wyraźnym szkockim akcentem, zdejmując kapelusz i uważnie badając jego wnętrze. - Źle się czujesz?

- Jej dziecko zniknęło - szepnęła z przejęciem pani Bernstein, głową wskazując miejsce, gdzie stał wózek. - Było tutaj, a teraz go nie ma.

- Nie ma jej dzieciaka? Jak to? - Mathieson wpatrywał się tępo w chodnik, nie bardzo wiedząc, co tam właściwie powinno być. Przeszło mu przez myśl, że dobrze by było, gdyby kopalnia wyremontowała chodnik. Grupa Murzynów z walcem w kilka dni by wyrównała dziury.

- Ukradli mi ją! - krzyknęła przeraźliwie kobieta, odpychając panią Bernstein. - Tubylcy... porwali moją córeczkę!

- Tubylcy? - By ukryć zakłopotanie, Mathieson włożył kapelusz na głowę. - No, no...

- Oddajcie moje dziecko! Błagam, oddajcie mi dziecko! - krzyczała histerycznie kobieta, biegnąc ulicą.

- Cóż... chyba powinnaś za nią iść, Mabel. - Mathieson bezradnie patrzył na Angielkę, która zatrzymała się na końcu ulicy. Stała bez ruchu, w kompletnym milczeniu, tam gdzie czerwony piasek drogi niknął w gąszczu brunatnych krzewów.

- I co jej powiedzieć? - Pani Bernstein zerknęła na osłupiałego Szkota spod wygiętych w łuk brwi i wolno odetchnęła. Oboje milczeli. Kobieta szła w ich kierunku.

- Czy kiedy wózek stał przed sklepem, ktoś się tu kręcił? - Próbował zadać inteligentne pytanie Mathieson.

- Nie - zapewniła go pani Bernstein. Zupełnie zapomniała o Rebece Conrad, choć patrzyła wprost na porzucony rower, oparty o słup przed sklepem.

Rebeka siedziała w otwartych drzwiach wagonu ze śpiącym smacznie niemowlęciem w objęciach. Lewą nogą machała w powietrzu i uważnie przypatrywała się maleńkiej buzi. Zadarty nosek zmarszczył się, gdy tłusta mucha zabuczała tuż nad nim. Rebeka mocniej przytuliła zawiniątko.

- Kocham cię. - Potarła policzkiem o delikatny jasny meszek na główce dziecka. - Zawsze chciałam mieć małego bra... - Umilkła. Uniosła koronkową koszulkę, odchyliła pieluszkę i zerknęła do środka. - ...Małą siostrzyczkę. - Oparła głowę o twarde drewno, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Świat, do tej chwili planeta kosmicznej, absolutnej samotności, nagle stał się bezpieczny.
- Która godzina? - zachrypiał męski głos. - Wpuścił cię chłopiec?

Wally Craine, jedyny policjant pełniący służbę w miasteczku Roan Anteleope Copper Mining, wciągnął wymiętą koszulę na swój wydatny brzuch. Wpychając ją do szortów, które niebezpiecznie nisko zwisały mu z tyłka, ciężkim wzrokiem obrzucił Mathiesona.
- Powiedziałem Issacowi, że śpię. - Ze wstrzymanym oddechem zapiął dwa ostatnie guziki w rozporku. - Nigdy nie słucha˙ - wrzasnął z irytacją, po czym zapytał: - O co chodzi?

Mathieson nigdy przedtem nie rozmawiał z nim o sprawach wymagających interwencji policji i nagle stwierdził, że brak mu słów.
- Chciałeś czegoś, Jock? - Wally prychnął i przesunął dłonią po łysinie.
- Chodzi o panią Jenkins. Chyba wiesz, o kim mówię? - Mathieson wlepił wzrok w brytyjską flagę, stanowiącą jedyną ozdobę niewielkiego posterunku, z którego wychodziło się wprost na zakurzoną drogę. - Niedawno przyjechali z Anglii - dodał.
- Czarnuch ją zgwałcił? - zarechotał Wally Craine. Jego podbródek zatrząsł się przy tym jak galareta.
- Nie, zniknęło jej malutkie dziecko. Jest pewna, że porwali je tubylcy.
- W takim razie powiedz jej, że żaden tubylec nigdy by nie tknął dziecka. Prawdopodobnie prosiła sąsiadów, żeby zajęli się smarkaczem, a później o tym zapomniała. Tak często bywa z kobietami.
- Wpadła w histerię - rzekł Mathieson, zadając sobie pytanie, jak człowiek może być taki tłusty. Natychmiast wciągnął brzuch. - Jest teraz w sklepie u Mabel.
- Mabel Bernstein?
- Czeka na ciebie. - Uwagi Mathiesona nie umknął błysk w oczach Craine˙a na wzmiankę o wesołej wdówce i postanowił z tego skorzystać. - To właśnie Mabel Bernstein przysłała po ciebie. - Pchnął stopą wahadłowe drzwi. Kiedy wyszedł, zamknęły się za nim.
- Mabel się nią opiekuje, tak? - Wally Craine był wyraźnie zachwycony. Zrównawszy się z Mathiesonem w progu, zapytał: - Idziesz, Jock? Sprawdźmy, co się da zrobić.
- Muszę trochę odpocząć. Zaraz mam szychtę - pośpiesznie wykręcił się Mathieson. Sprawy kobiece zawsze go niepokoiły, a ta dzisiejsza bynajmniej nie była wyjątkiem. - Czekają na ciebie w sklepie.

Drzwi z jękiem oparły się o ścianę, by przepuścić olbrzymiego policjanta.
- Podwieźć cię? - Wychodząc na dwór, Wally kopnięciem usunął spod stopy metalowy kapsel z coca-coli.
Mathieson ustąpił miejsca toczącemu się kawałkowi metalu o poszarpanych brzegach, po czym podążył w ślad za policjantem do zniszczonego dodge˙a ze spłowiałym emblematem policji Rodezji Północnej na drzwiach.
- Dzięki. Wyrzuć mnie na skrzyżowaniu. - Miał jeszcze czas, by wrócić na chłodną hotelową werandę i wypić drugie piwo. Z westchnieniem ulgi opadł na popękane skórzane siedzenie.

W kierunku starego wagonu wolno podążał długi szereg afrykańskich kobiet. Na ich widok Rebeka cofnęła się do środka.

- Może gdzieś tu mieszkają - odezwała się do niemowlęcia, patrząc na szyny, których nagły koniec znaczył solidny drewniany bufor. Dalej plenił się gęsty busz, budzący w Rebece setki pytań. Była ciekawa, co kryje długa szeleszcząca trawa i niewysokie drzewa o powykręcanych konarach łączących się w ciężki baldachim. - Żeby nie zgubić dzieci w buszu, przywiązują je sobie do pleców - wyjaśniła, chowając się w ciemnym kącie, gdy kobiety mijały wagon.

Od pasa w dół okrywał je jaskrawy materiał, ciemne piersi miały nagie. Wyprostowane jak struna, niosły na głowach stosy drewna. Niektóre do pleców przymocowane miały zawiniątka z dziećmi, szeroko otwartymi oczyma oglądającymi świat z wysoka.

Jedna z kobiet przystanęła przed drzwiami wagonu. Kiedy pochyliła się do przodu, Rebeka wstrzymała oddech. Murzynka, nie zdejmując ładunku z głowy, jednym ruchem przesunęła dziecko z pleców na zgiętą w łokciu rękę. Niemowlę natychmiast przyssało się do jej piersi.
- Ojej! - wykrzyknęła ze strachem Rebeka, wspominając swoje niedawne przeżycie, i natychmiast wtuliła się w kąt.

Kobieta spojrzała prosto na nią, wzrokiem obojętnym i spokojnym. Nie miała prawa pytać, co mała biała dziewczynka robi z niemowlęciem w opuszczonym wagonie kolejowym.
- Witaj - uśmiechnęła się Rebeka. Z czarnej aksamitnej twarzy o wysokich kościach policzkowych i płaskim szerokim nosie patrzyły na nią brązowe oczy. - Dokąd idziecie? - zapytała, lecz kobieta poprawiła tylko drewno na głowie i bez słowa odeszła.

Rebeka wstała.
- Pójdziemy teraz do domu - oznajmiła rzeczowo. Wiedziała, że o trzeciej wróci ojciec z dziennej zmiany w kopalni, niedługo po nim matka z zakupów w Kitwe. - Ciekawe, co powie babcia Katinka. - Uwielbiała babcię i była pewna, że sprawi jej ogromną radość. Wreszcie odnalazła dziecko.

Wybrane dla Ciebie

Taylor Swift pobiła kolejny rekord. Jej film zapisał się na kartach historii
Taylor Swift pobiła kolejny rekord. Jej film zapisał się na kartach historii
10-minutowe owacje. Widzowie nie dali mu zejść ze sceny
10-minutowe owacje. Widzowie nie dali mu zejść ze sceny
Wystartował Konkurs Chopinowski. Za nami występ dwóch braci z Polski
Wystartował Konkurs Chopinowski. Za nami występ dwóch braci z Polski
Jesień z mocnym uderzeniem. Rusza JuweFest
Jesień z mocnym uderzeniem. Rusza JuweFest
Chopin w popkulturze. Trudno o bardziej uniwersalną muzykę
Chopin w popkulturze. Trudno o bardziej uniwersalną muzykę
Miłość przynosi szczęście, a Taylor Swift jest piekielnie zakochana [RECENZJA]
Miłość przynosi szczęście, a Taylor Swift jest piekielnie zakochana [RECENZJA]
Wciągające, ale złudne. Pokazują inne oblicze dzieł z AI
Wciągające, ale złudne. Pokazują inne oblicze dzieł z AI
"Panie ministrze, proszę się obudzić". Zalewski komentuje sytuację z Sikorskim
"Panie ministrze, proszę się obudzić". Zalewski komentuje sytuację z Sikorskim
Polscy artyści dla Strefy Gazy. "Temat tej wojny jest super niewygodny"
Polscy artyści dla Strefy Gazy. "Temat tej wojny jest super niewygodny"
Katarzyna Nosowska i Wanda Kwietniewska wyróżnione Złotymi Medalami "Gloria Artis"
Katarzyna Nosowska i Wanda Kwietniewska wyróżnione Złotymi Medalami "Gloria Artis"
Macierzyństwo w dżungli. Synka trzymała w klatce, by nie porwały go szympansy
Macierzyństwo w dżungli. Synka trzymała w klatce, by nie porwały go szympansy
Robbie Williams po raz pierwszy o swojej chorobie. Na co cierpi znany muzyk?
Robbie Williams po raz pierwszy o swojej chorobie. Na co cierpi znany muzyk?