Nie dorobił się majątku. Nawet synowie nazwali ojca "starą peruką"
"Oratorium na Boże Narodzenie" Johanna Sebastiana Bacha otworzyło świąteczny sezon w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Warto z tej okazji przypomnieć znakomity spektakl telewizyjny "Kolacja na cztery ręce", który w grudniu obchodzi 35-lecie premiery.
Ze wszystkich oratoriów to jest oczywiście najsłynniejsze. Nie może być inaczej, skoro skomponował je Johann (w formie spolszczonej - Jan) Sebastian Bach. "Oratorium na Boże Narodzenie" zalicza się do najbardziej znanych kompozycji religijnych i na ogół wykonywane jest w części (rzadziej w całości, gdyż pełny czas jego trwania wynosi prawie trzy godziny) w okresie adwentu i świąt Bożego Narodzenia.
Pierwsza część opisuje narodziny Jezusa, druga – objawienie pasterzom, trzecia – adorację pasterzy, czwarta – nadanie imienia Jezusowi, piąta – podróż mędrców ze Wschodu, szósta – adorację mędrców. W kantatach wchodzących w skład oratorium przeplatają się ze sobą liczne formy: od chorałów i chórów, poprzez recytatywy, aż po ariosa i arie. Co ciekawe, Bach wykorzystał tu materiał ze swoich wcześniejszych kantat świeckich. A było z czego czerpać. Jego spuścizna liczy ponad tysiąc skatalogowanych utworów.
Sara Dragan jest światowej klasy skrzypaczką. "Rodzice nie chcieli, bym szła w tę stronę"
Dziś Jan Sebastian Bach uważany jest za najwybitniejszego z najwybitniejszych i najbardziej wpływowego kompozytora. "Aniołowie, stojąc przed Bożym tronem, grają Bacha, ale we własnym gronie Mozarta" – napisał Karl Barth. Jednak po śmierci Bacha jego utwory uważano za przestarzałe i niemal całkowicie je ignorowano. Nawet synowie nazwali muzykę ojca "starą peruką" i mieli "dosyć tej jego matematyki". Jedynie najstarszy z nich szanował dorobek Jana Sebastiana i zadbał o jego przechowanie.
W archiwach zachował się spis rzeczy, jakie przywiózł ze sobą Bach, gdy w 1723 roku przeprowadzał się do Lipska. Jego dobytek stanowiło sześć klawesynów, lutnia, parę innych instrumentów, kilka lichtarzy, dwa srebrne dzbanki do kawy oraz trzy płaszcze i jedenaście lnianych koszul. A objęcie posady kantora w kościele św. Tomasza wiązało się z obniżeniem pozycji w hierarchii społecznej (z kapelmistrza książęcego Bach stał się z powrotem kantorem miejskim) oraz mniejszym wynagrodzeniem. Słowem - Jan Sebastian Bach nie dorobił się wielkiego majątku w życiu. Co innego Jerzy Fryderyk Haendel.
Haendel urodził się w Niemczech, ale w 1727 roku stał się poddanym Jej Królewskiej Mości, a chwilę później narodowym kompozytorem Wielkiej Brytanii. Jego muzyka bardzo często porównywana była z dziełami Bacha, choćby dlatego, że kompozytorzy ci należeli do twórców późnobarokowych, co więcej urodzili się w tym samym roku. Nigdy się jednak nie spotkali. Odpowiedź na pytanie, co było było, gdyby... udzielił niemiecki muzykolog Paul Barz w teatralnej sztuce "Kolacja na cztery ręce".
Jan Sebastian Bach, skromny kantor w kościele św. Tomasza, obarczony dwadzieściorgiem dzieci, który nigdy nie był za granicą, nie dostawał żadnych honorariów za swe dzieła, wielokrotnie bezowocnie zabiegał o rozmowę ze sławnym rodakiem. Jerzy Fryderyk Haendel, osiadły w Londynie, bywalec europejskich salonów i najlepiej opłacany muzyk swoich czasów, skutecznie unikał osobistej konfrontacji z kolegą po fachu.
Haendel serwuje trunki, próbuje zaimponować prowincjuszowi wyszukanym menu. Znany smakosz, bohater licznych skandali, "czarujący potwór", jak mawiają o nim w Londynie, chełpi się swoimi sukcesami, pozycją towarzyską i finansową, a nawet swymi niepowodzeniami, które, jak wszystko w jego biografii, są wielkie. Jednak w czasie rozmowy wzajemne relacje bohaterów zaczynają się zmieniać. Postać Bacha stopniowo rośnie: od niemal milczenia, poprzez zagęszczanie skąpych słów-motywów, zawiązywanie tematów, aż do kulminacji.
Teatr Telewizji przedstawił sztukę Paula Barza w grudniu 1990 roku. Jej reżyserem był Jerzy Gruza. Spektakl uznawany jest za jedno z najwybitniejszych dzieł w historii polskiej telewizji. "Janusz Gajos-Bach, Roman Wilhelmi-Haendel, Jerzy Trela-służący, kierowani mistrzowską ręką reżysera, znakomicie rozgrywają ten dramat - w formie komedii - wyimaginowanego spotkania dwóch tytanów muzyki: starcia, stopniowego odsłaniania i wzajemnego przetrawiania się ich charakterów. Niby w jakiejś niesamowitej barokowej sonacie triowej charaktery Bacha i Haendla nieustannie dialogują, koncertują, w stałym wszelako odniesieniu do dyskretnego continuo służącego Schmida" – czytamy w "Encyklopedii Teatru Polskiego".