Co niewierząca Polka odkryła w czasie pielgrzymki?
Co niewierząca Polka odkryła w czasie pielgrzymki?
Dziennikarka na szlaku średniowiecznych pątników
Była już w bośniackich obozach koncentracyjnych, na polu minowym w Afganistanie, w płonącym Tbilisi, w chorwackich schronach. Teraz postanowiła wybrać się na... pielgrzymkę do Santiago de Compostela.
Maria Wiernikowska, znana i ceniona polska dziennikarka, choć sama jest niewierząca, zgodziła się wybrać na pielgrzymkę na prośbę przyjaciół, którzy ocaleli z wypadku samochodowego. Pieszo i na rowerze pokonała prawie 800 kilometrów."Ja, co chodzę do kościoła na śluby i pogrzeby, idę do grobu świętego Jakuba, żeby dziękczynić i prosić..." - pisze reporterka w swojej najnowszej książce "Oczy czarne, oczy niebieskie" (Wyd. Zwierciadło).
Jak wyglądała jej podróż? Co zobaczyła i co odkryła w czasie pielgrzymki? Więcej na kolejnych stronach galerii.
Trasą średniowiecznych pątników
"Oczy czarne, oczy niebieskie" to reportaż Marii Wiernikowskiej z pielgrzymki, którą reporterka odbyła do Santiago de Compostela trasą średniowiecznych pątników. W Santiago do Compostela mieści się grób św. Jakuba Większego, jednego z dwunastu apostołów.
Od IX wieku ta hiszpańska miejscowość była jednym z trzech głównych celów średniowiecznego pątnictwa, obok Rzymu oraz Ziemi Świętej. Ludzie wszystkich stanów pielgrzymowali dla umocnienia wiary, odbycia pokuty, spełnienia ślubowania, z prośbą o uzdrowienie lub w celach dziękczynnych. W niektórych państwach, wyrokiem sądu nakazywano przestępcom pielgrzymkę do Santiago.
Przez wieki trasę przemierzali przedstawiciele wszystkich stanów, w tym wiele znanych postaci m.in. Karol Wielki, św. Franciszek z Asyżu, św. Elżbieta Portugalska, św. Brygida Szwedzka, Izabela Kastylijska, św. Ignacy Loyola, Jan Dantyszek czy papież Jan XXIII. W XIV wieku, szczytowym okresie popularności trasy, każdego roku przemierzało ten szlak ponad milion osób.
Przypadkowa pielgrzymka
Tradycyjnie drogę do Santiago rozpoczynano od progu własnego domu, ale Maria Wiernikowska, która deklaruje, że do kościoła chodzi tylko na śluby i pogrzeby, wkroczyła na szlak pątniczy nieco przypadkiem, nakłoniona przez znajomych podczas urlopu na południu Francji. Reporterka, niespodziewanie dla samej siebie, postanowiła poświęcić resztę urlopu - 10 dni - na dotarcie pieszo do oddalonego o 764 km Santiago.
Ruszyła samotnie nie obciążając się zbyt wielkim bagażem, licząc na gościnność rozsianych po trasie schronisk, prowadzonych m.in. przez bractwa pątnicze św. Jakuba Apostoła. Na drodze do Santiago do dziś istnieje tradycja karmienia przechodzących pielgrzymów, co nie było bez znaczenia dla turystki z Polski w świecie zachodnich cen.
Zupełnie jak przed wiekami
"Lubiłabym w coś uwierzyć bezgranicznie. Bezapelacyjnie. Bez wątpienia. Ale na razie dubito ergo sum (wątpię, więc jestem)" - pisze w pewnym momencie Wiernikowska.
Podczas podróży okazało się, że, zupełnie jak przed wiekami, na trasie do Santiago można zobaczyć przekrój społeczności Europy. Podróżują obywatele wszystkich krajów, zamożni i biedni, starzy i młodzi. Większość lubi iść w grupie, ale Wiernikowska szybko zdecydowała się na podróż we własnym tempie, z dala od innych piechurów.
Trasa usiana jest miejscami związanymi z historią, reporterka odkrywa też starą prawdę, że wędrowanie, monotonia ruchów, jedzenia, zachowań jest czymś, co pozwala oddzielić się od zbędnych rzeczy i uporządkować myśli.
Przesiadka na rower
Droga okazuje się ciężka i po kilku dniach reporterka zdecydowała, że część trasy pokona na rowerze. Walcząc ze zmęczeniem, zirytowana i zachwycona na przemian, Maria Wiernikowska odkryła, że pielgrzymka okazuje się też podróżą w głąb siebie, do zgromadzonych wspomnień.
Korespondentka TVP, która relacjonowała wojny z Jugosławii i Czeczenii, wspomina dramatyczne momenty na frontach, wracają do niej w myślach chwile miłości, macierzyńskiego szczęścia, życiowych porażek, spotkania z ważnymi dla niej ludźmi.
Po co tam szła?
Zdaniem recenzentki WP początkowo lektura reportażu może nieco irytować - drażni nastawienie Wiernikowskiej, wciąż wyśmiewającej własną decyzję o wyruszeniu w drogę. Czytelnik pyta sam siebie: to po co, u diabła, poszła? Ale z każdym kolejnym kilometrem dziennikarka zaczyna sobie zadawać coraz trudniejsze, coraz ważniejsze pytania.
Zastanawia się, co za siła kazała tym wszystkim ludziom iść na krańce Galicji, skoro nie musieli. Albo: "O czym myślą staruszki, gdy się modlą? O śmierci? O raju? O rencie, dzieciach, co nie przyszły, nie zadzwoniły, o pierwszej miłości? Czy mają pretensje do Boga, że wszystko nie tak? Że trzeba było inaczej? A może po prostu dziękują, że żyją?".
Po co ten cały pośpiech?
Wiernikowska słucha uważnie, gdy czeska prawniczka Nora zastanawia się nad swoim życiem: "Po co mi szybki samochód, świat poznawany przez internet, a potem jogging i siłownia? Po co ten cały pośpiech? Tu dopiero rozumiem sens powolności". Reporterka, leżąc wśród wrzosów na Monti di Oja, nagle dochodzi do wniosku, że jest coś kojącego w tym pielgrzymkowym, powtarzalnym rytmie dnia. Notuje: "Człowiek wolny to nie ten, kto robi co chce, a ten, kto swobodnie poddaje się nurtowi. Drodze".
Każda podróż w nas coś zmienia, każe przyjrzeć się swojemu życiu z innej perspektywy, porusza struny, których istnienia nie podejrzewaliśmy. "Tęsknota to nitka, po której chce się wrócić" - pisze Wiernikowska nieprzypadkowo, bo "Oczy czarne, oczy niebieskie" to także książka o tęsknotach, które chce się zostawić za sobą, a które na siłę pakują się do plecaka.
Komentarz autorki do zdjęcia: "Za Logrono przy drodze siedzi Marcelino: pielgrzym modelowy, cepelia. Stawia każdemu pamiątkowe pieczęcie do credential - książeczki pielgrzyma, w której zbiera się stemple na każdym postoju, rozdaje owoce na drogę i malowane kamyki, uśmiecha się szeroko i nic nie chce w zamian. Jeszcze poprawia mi poluzowany bagaż na bagażniku".
O polowaniu na człowieka
Jedne z najbardziej interesujących refleksji, którymi dziennikarka się z nami dzieli, dotyczą tego, jak postrzega swój zawód: "W mojej robocie pasjonuje mnie polowanie na człowieka. Na egzemplarz, okaz niezwykły - ten w paski, tamten z czubem - ale przecież najchętniej poluję na jakąś prawdę, tajemnicę intymną, wykradzioną z serca podstępem lub uśmiechem. Więc oto przez solidarność ze swoimi ofiarami staję w świetle reflektorów i zadaję sobie proste, trudne pytania".
Zdradza, że za teksty z miejsc targanych wojnami płaci się latami snów o tym, co najstraszniejsze. "Myślałam, że takich historii można wysłuchiwać bezkarnie. Że taka robota. Że mnie to nie dotyczy. Że to nie moje życie. Bo jestem reporterem. Nie wiem już, co moje. Moja pamięć karmi się cudzą".
Reporterka zrzuca pancerz
Wiernikowska początkowo wydaje się zbyt twarda, zbyt przekorna, dosyć nieczuła. Zastanawiamy się, czy na taką chce się kreować, czy aby nie gra przed nami jakiejś roli. Im więcej jednak stron "Oczu czarnych, oczu niebieskich" za nami, tym wrażliwsza nam się jawi. (Nadal jednak obserwujemy, jak dziennikarka broni się przed patosem. Skutecznie - za co należy się jej uznanie).
Stopniowo zrzuca pancerz nieufności i wyznaje, dlaczego w drodze do Santiago płakała, a my wreszcie chcemy zrozumieć to, co mówi o pracy w ekstremalnych warunkach: "Wojna to karnawał. Zmieniamy pary w tańcu, zakładamy maski, łatwo zdejmujemy stroje i bawimy się niegrzecznie. Jutro wyjedziemy, będziemy czyimiś mężami i żonami, ktoś generałem, a ktoś panią redaktor. Na wojnie alkohol i seks tłumią strach".
Różne doświadczenia
"Byłam w Santiago, tak jak Wiernikowska, chociaż nie na pielgrzymce. Jak ona przemierzałam szlaki Galicji, a mam wrażenie, że widziałam całkiem inną Hiszpanię. Czytając "Oczy czarne, oczy niebieskie" nie mogłam przestać porównywać moich wrażeń z tym, czego ona tam doświadczyła" - pisze Joanna Podsadecka w recenzji książki dla WP. I dalej:
"Po hiszpańskiej stronie życia wierzy się przede wszystkim zmysłom, po polskiej się im nie dowierza. Podczas gdy my się wciąż ścigamy (często z samymi sobą), Hiszpanie żyją chwilą. Mieszkaniec Południa zawsze ci powie, że żyje się raz, żyje się teraz... "Dziś" to kluczowy element tamtejszej filozofii radości. Gdy jednak wykłada ci ją dopiero co napotkany brunet, na ogół oznacza to, że chętnie zamieniłby cię w dotyk... Maria Wiernikowska przekonała się o tym, gdy zbliżała się do Santiago".
"Jestem drogą"
Dzień pierwszy wędrówki, fotografię komentuje sama autorka: "Traversee des Pyrenees, przełęcz między Francją a Hiszpanią, krzyż kamienny, obwieszony byle czym, jak stupy na rozstaju dróg w Mongolii: ktoś przywiązał szmatkę, ktoś puszkę, jest nawet suszarka do włosów.
I nagle spostrzegam pośród śmiecia wszelakiego napis wykuty u stóp krzyża: "Je suis le chemin" - jestem drogą".
Dziennikarka na szlaku średniowiecznych pątników
"Zrobię tego dnia najdziwniejsze zdjęcie. Na tle czarnego nieba kotłują się granatowe chmury" - pisze Wiernikowska:
"Na chwilę robi się między nimi dziura i rozświeca kamienny, celtycki krzyż, stojący na rozstaju dróg. Wyciągam aparat, pstrykam. Na zdjęciu widać później coś jak rękaw biały, fragment sylwetki w ruchu. A nie było tam przecież nikogo".
Co odkryła reporterka?
Wędrówka się kończy. By tradycji stało się zadość, trzeba coś spalić, symbolicznie pozbyć się jakiegoś balastu, przeszłości, którą wlecze się za sobą. Przez całą drogę polska reporterka rozliczała się ze swoimi niespełnieniami, wspominała dramatyczne momenty na frontach, ale i chwile macierzyńskiego szczęścia. Nie wiemy, co tak naprawdę spaliła na końcu szlaku św. Jakuba.
"Przez dwadzieścia parę dni odkryłam rower, cykorię podróżnika, Kanał Kastylijski, Architekta z Grenady..." - zanotowała. Bilans podróży chyba na plusie. Choć i tak nam wrażenie, że Wiernikowska dowiedziała się o sobie więcej, niż chciała nam powiedzieć. Dziennikarze tej klasy wiedzą, co nie jest na sprzedaż.
"W klasztorze w Rabanal przestałam liczyć dni. Liczyłam tylko godziny między modlitwami, żeby się nie spóźnić. Wyznania, nieszpory, kompleta..." - komentuje autorka fotografię.
O tytule i autorce
Podczas drogi Wiernikowska przypomina sobie piosenki Kaczmarskiego i Grechuty, wiersze Baczyńskiego i Lechonia. Często powraca do niej fraza z wiersza tego ostatniego: "Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną/ Odpowiem: śmierć i miłość, obydwie zarówno/ Jednej się oczu czarnych, drugiej modrych boję/ Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje", z której autorka zaczerpnęła tytuł swojej opowieści.
Maria Wiernikowska karierę rozpoczęła w 1984 roku w Radio France Internationale, współpracowała również z BBC. Pracowała w Polskim Radiu, zakładała Radio Zet, była reporterem Gazety Wyborczej, relacjonowała wojny w Jugosławii i Czeczenii dla TVP. Jest autorką filmu i książki pt. "Zwariowałam, czyli widziałam w Klewkach", laureatką Wiktorów, Kryształowego Zwierciadła i nagrody Polskiego PEN Clubu. Maria Wiernikowska zasiada także w jury Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego.
O książce
764 kilometry. Pieszo i na rowerze. Przypadkiem i wbrew sobie rusza na pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Walcząc ze zmęczeniem, zirytowana i zachwycona na przemian, Maria Wiernikowska, matka, żona, kochanka, korespondent wojenny i reporter klęsk żywiołowych, na drodze średniowiecznych pątników zderza się sama ze sobą.
Łakoma miłości, sukcesu i ryzyka nieraz ocierała się o śmierć. Po co? "Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję" - nuci, brnąc samotnie od Pirenejów aż do oceanu kobieta, która niczego się nie lękała.
"Oczy czarne, oczy niebieskie. Z drogi do Santiago de Compostela" to dziennik z tej podróży. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Zwierciadło.
Oprac. GW. WP.PL, na podst. recenzji Joanny Podsadeckiej ("Nie wiem już, co moje") oraz PAP.