Cudowne lata. Znani i lubiani Polacy wspominają swoje dzieciństwo
Dzieciństwo. Beztroskie, sielskie, a czasami traumatyczne. Każde miał jakieś. O swoich wspomnieniach z najmłodszych lat opowiadają ci, o których teraz jest głośno: Artur Andrus, Gosia Baczyńska, Zbigniew Zamachowski, Wojciech Fibak i wielu wielu innych.
Cudowne lata. Opowieści o miejscach, w których dorastały przyszłe gwiazdy
O pierwszych miłościach, szacunku rodziców do siebie i trudnym momencie umierania, pierwszych odważnych krokach w zawodzie, chorobach wieku dziecięcego, czasach PRL-u i pachnącym nowością Zachodzie.
O tym i wielu innych wspomnieniach dzieciństwa przeczytamy w książce "Cudowne lata" , w której zgromadzono bardzo osobiste historie 26 osób związanych z najróżniejszymi dziedzinami kultury i sztuki, a nawet polityki.
Zbigniew Zamachowski. Brzeziny (woj. łódzkie)
"W wieku podstawówkowym po raz pierwszy w życiu się zakochałem. Dostałem ataku ślepej kiszki i zawieziono mnie do skierniewickiego szpitala, bo w Brzezinach nie było warunków na tego typu zabiegi. Miałem jedenaście lat. Ona dwanaście lat. Bożena. Leżała na przepuklinę, a pochodziła z Koluszek. To było uczucie duże. Odwiedzaliśmy się później. Dzieliło nas osiem kilometrów. Rzut beretem.
Potem podkochiwałem się w rożnych koleżankach oczywiście. Chodziło się z nimi na spacery w rożne miejsca, mniej lub bardziej odległe. Okoliczności tego typu wyprawom sprzyjały, bo mimo że Brzeziny to środek Polski, dookoła jest wysoczyzna, mnóstwo lasów z jarami, wąwozami, rzeczkami, strumykami.
Jak miałem piętnaście lat, byłem bardzo mocno zakochany w nieco młodszej koleżance Dorocie. Pierwszy raz całowałem się wtedy z dziewczyną. Potem Dorota z rodziną musiała się wyprowadzić i nigdy się już nie spotkaliśmy. Może kiedyś ją odnajdę?"
Urszula Dudziak
"Rodzice bardzo się kochali, tata, jak wychodził do pracy, całował mamę w rękę, a potem w policzek. To samo, kiedy wracał. Zawsze mówił do niej "Gołąbeczku. Taka rodzina uposaża człowieka na całe życie. Rodzice byli w dobrym związku do końca, tata zajmował się mamą cudownie, kiedy zachorowała na Parkinsona, a potem na alzheimera.
Mama odchodziła długo, na przestrzeni lat, śmierć taty spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Okazało się, że ma raka płuc, zmarł nagle. Palił jak smok, kiedy był młodszy. Ale przestał, nie sięgnął po papierosa przez 35 lat. Okazało się, że rak płuc, na którego zachorował, jest typowy dla palaczy. I jaka to sprawiedliwość? Śmierć jego i mamy dzieliły zaledwie trzy miesiące. Nie umieli żyć osobno.
Ja byłam córeczką tatusia. Oczywiście mamę też bardzo kochałam, ale to, co mnie łączyło z tatą, było czymś wyjątkowym. Do dziś słyszę, jak tata mówi do mnie: "Uluś, zaśpiewaj wreszcie coś normalnie. A zresztą nie, śpiewaj, jak chcesz. Polubiłem te twoje kociokwiki".
Maciej Zień. Lublin
"Po sukcesie na Prowokacjach (lubelski konkurs projektantów - przyp. red.) nabrałem dużo pewności siebie. Tak dużo, że postanowiłem pójść na koncert Renaty Przemyk, którą uwielbiałem, i pokazać jej projekty, które dla niej przygotowałem. Wyczekałem momentu, kiedy ludzie podchodzili po autografy. Stanąłem w kolejce, a kiedy przyszła moja kolej, powiedziałem: "Jestem pani fanem i zawsze chciałem panią ubierać. Mam tu teczkę. Jeśli coś się pani spodoba, uszyję to, a pani zadecyduje, czy warto to kupić, czy nie".
Była bardzo zaskoczona, ale się zgodziła. Miałem ze sobą centymetr, zdjąłem miarę. Dostałem od niej numer telefonu, adres. Wiedziałem, gdzie mieszka Renata Przemyk! Nie mogłem spać w nocy! Kiedy spotkaliśmy się następnym razem, było to już u Renaty w mieszkaniu w Krakowie. Przyjechałem z prawie gotowymi sukienkami. To był czas, kiedy wychodziła płyta "Tylko kobieta".
Wkrótce zaproponowano mi, żebym wystylizował gwiazdy dla jednej z wytworni muzycznych. Tam spotkałem Justynę Steczkowską, której też podobały się moje projekty. Później też Kayah. Miałem siedemnaście lat. Zdecydowałem, że piątą klasę szkoły średniej, bo nauka w liceum plastycznym trwała pięć lat, a nie cztery, skończę już w Warszawie.
Gosia Baczyńska. Kępno (Wielkopolska)
"Jeździłyśmy z mamą do Poznania. Do kliniki. We wczesnym dzieciństwie uległam poważnemu wypadkowi. Poraził mnie prąd, mogłam stracić rękę. Pierwszą operację miałam jako roczne dziecko. Potem kolejne dwie. Do trzynastego roku życia regularnie jeździłam na zabiegi albo kontrole lekarskie. Oczywiście nie pamiętam pierwszej operacji.
Ale przeleżałam wtedy w szpitalu kilka miesięcy. W tamtych czasach rodzice nie mieli wstępu na oddziały. Widzenia były chyba raz na miesiąc. Podobno jak wróciłam do domu, miałam objawy choroby sierocej.
Ale potem już lubiłam jeździć do Poznania. W szpitalu na lekcje chodziło się na sąsiedni oddział, gdzie dzieci leżały unieruchomione przez wiele miesięcy na wyciągach. Były warsztaty plastyczne, które uwielbiałam. Pamiętam też, że usypiając w szpitalnym łóżku, wsłuchiwałam się w odgłosy dużego miasta. W miejskie szmery, w zgrzyt tramwajów na zakręcie. Byłam tym zafascynowana.
Wyprawy do Poznania bywały ekscytujące również dlatego, że przy okazji mama zabierała mnie na melbę do hotelu Poznań, który był wtedy szczytem nowoczesności. Albo do restauracji Bazar na Starym Rynku. Bazar to był słynny lokal zachowany w stanie przedwojennym. Eleganccy kelnerzy mieli nienaganne maniery. Choć wtedy wolałam chyba jednak tę pseudonowoczesność hotelu Poznań".
Artur Andrus. Sanok
"Gdy padł mur berliński, ubłagałem tatę, żebyśmy pojechali do Berlina po wieżę. Hi-fi. Wyruszyliśmy z Sanoka autosanem H9 przez całą Polskę i poł Niemiec po to tylko, żebym mógł kupić dwukasetową wieżę Schneider.
Mam z tamtego czasu zdjęcie, przy którym zawsze się cholernie wzruszam. Tata siedzi na ławce w parku w Berlinie Zachodnim, kroi chleb i otwiera konserwę, żeby nakarmić dziecko po dziewiętnastu godzinach jazdy. Nie wchodziła w grę restauracja. Przelicznik marki był taki, że mieliśmy do wyboru albo jedzenie, albo wieżę.
Boże, jak ja sobie teraz uświadomię, co ten ojciec dla mnie zrobił! Nie dość, że pojechał, to jeszcze dał pieniądze! Na wieżę marki Schneider".
Henryk Chmielewski. Warszawa
"Gdy nauczyłem się czytać, polubiłem chorowanie. Preferowałem zapalenie ucha środkowego. Bez antybiotyków leczenie trwało całe tygodnie, a choroba odchodziła, gdy tylko mama kupiła kolorowe komiksy. Drukowano je w "Karuzeli", "Świecie Przygod" i "Tarzanie". Stały się dla mnie bodźcem do rysowania.
Cała redakcja "Świata Przygód" mieściła się w pokoju z kuchnią, przy Grażyny 8. Za kotarą zaś mieszkał redaktor naczelny Marian Niewiarowski z niezwykłej urody, a przede wszystkim sylwetki, żoną Edwardą. W 1947 roku zatrudnili mnie u siebie jako chłopca do wszystkiego: segregowania i wysyłania korespondencji, makietowania numeru, rysowania i wyprowadzania ich ratlerka na spacer. Miałem wtedy dwadzieścia cztery lata, cztery miesiące i sześć dni.
"Chmielu, nie załamuj się, bo ci dysk wyskoczy" - powiedziałem do lustra. A lustro na to: "Wyszedłeś cało z zawieruchy wojennej. Uniknąłeś Oświęcimia, uniknąłeś stalinowskiego "domu wypoczynkowego", wywózki do bauera, nie wąchasz kwiatków od korzeni, masz erekcję, więc o co chodzi?".
Niebawem zapisałem się na kursy malarstwa i rysunku profesora Bolesława Kuźmińskiego. Moja ówczesna żona (H)Anka dorabiała wtedy na tych kursach jako modelka, bo dziewczyna była z niej niezwykle zgrabna i pracowita. Rok później zostałem studentem Akademii Sztuk Pięknych jako wolny słuchacz. W czasie otrzęsin Szymon Kobyliński występujący w charakterze kata obciął mi papierowe uszy. Klamka zapadła. Wreszcie w 1956 roku dostałem dyplom ASP".
Krystyna Tkacz
W naszej szkole dużo było dzieci żydowskich. W pewnym momencie po kolei zaczęły znikać. Na ile wiedzieliśmy, dlaczego znikają? Nie wiedzieliśmy. Zawsze była nauka, ćwiczenia, nie pamiętam, żeby ktoś nam coś tłumaczył.
Dla nas nie było podziałów. Na podwórku bawiły się dzieci wszelkich możliwych narodowości. Na parterze naszej kamienicy mieszkała rodzina Ukraińców. Pewnego dnia po prostu ich zabrakło. Było też kilka rodzin niemieckich. One też przez wiele lat starały się o wyjazd, aż w końcu znikły bez pożegnania. Zostawały tylko puste mieszkania. I głosy: "Ojej, nie ma już Schefnerow. Ingi już nie ma". Tak to się odbywało.
Tymon Tymański. Gdańsk, Sopot, Gdynia
"Przez ostatnie miesiące mej szkolnej przygody sporo wagarowałem. Chodziłem gdyńskimi bulwarami z tomikami przeklętych poetów pod pachą. Chłonąłem piękną wiosnę, zaczytując się Rimbaudem, Vianem, Bursą, Wojaczkiem. W domu słuchałem bardzo dziwnego miksu muzyki - od Doorsow po Dead Kennedysow i Pere Ubu, od Bacha i Mahlera po Keitha Jarretta. Sukcesem było to, że w ogóle dopuszczono mnie do matury.
Ustnej części matury nie za bardzo pamiętam, gdyż eksperymentowałem w owym czasie ze środkami psychotropowymi - z braku lepszych, szlachetniejszych dragów. Dwa, trzy miesiące później zostałem niespełna 18-letnim, świeżo upieczonym studentem UG. Koniec szkolnej traumy. Co za ulga".
Wojciech Fibak. Poznań
"W szpitalu Raszei miałem operowany wyrostek. Moj ojciec przez wiele lat był tu ordynatorem chirurgii. Jego byli studenci, czyli nowy ordynator i chirurdzy, zachowali oryginalny gabinet z napisem "profesor Jan Fibak", żeby uczcić jego pamięć. Przed drzwiami wisi też piękny portret mojego ojca. Czasami zabieram tu dorosłe córki albo młodszą Ninę, która nie poznała nigdy dziadka, choć wie o nim wszystko. Jej największą pasją jest na dodatek szpital i medycyna.
Moj ojciec słynął też z niesamowitej energii. Wpadał do szpitala i nigdy nie szedł w stronę windy, tylko wbiegał po schodach. Dbał o wszystko, o każdy szczegół. Jego oddział lśnił czystością, były tu najnowsze urządzenia, utrzymywał regularne kontakty z całym światem. Zmodernizował medycynę. Na całym świecie są pacjenci ojca, wciąż ich spotykam. To niezwykłe. Jestem z tego dumny. Był takim pozytywistycznym bohaterem, chciał zawsze pomagać ludziom, Polakom, Polsce.
Wszystkie najnowsze wydania medyczne, niemieckie, francuskie czy amerykańskie, były w szpitalu zawsze literaturą bieżącą. Ojciec dużo przywoził sam, bo sporo podróżował i był na wielu stypendiach. Pamiętam dzień, kiedy z Anglii przywiózł mi rakietki do badmintona. Nie wiem, kim byłbym dziś, gdyby nie on".
O KSIĄŻCE
""Cudowne lata. Opowieści o miejscach, w których dorastaliśmy" to zbiór ciekawych, zajmujących, czasem zabawnych opowieści o rodzinnych stronach i czasach dzieciństwa znanych artystów, dziennikarzy i sportowców.
Czytelnik może zobaczyć Kraków oczyma Jana Frycza, Łódź - Borysa Szyca, a Warszawę - Wojciecha Manna, Joanny Szczepkowskiej i Papcia Chmiela. Po Śląsku oprowadzi Stanisław Sojka, po Białymstoku - Adam Woronowicz. O Poznaniu opowie Wojciech Fibak, o Wrocławiu - Krystyna Tkacz, a o Częstochowie - Muniek Staszczyk.
W ich historiach znane ulice, budynki, obiekty nabierają całkiem nowego znaczenia. A to tylko początek podróży wzbogaconej zdjęciami Bohaterów w miejscach, o których opowiadają.