Eksperyment Pitesti. Najbardziej barbarzyńskie więzienie współczesnego świata
Eksperyment Pitesti. Najbardziej barbarzyńskie więzienie współczesnego świata
To piekło istniało naprawdę!
"Jeśli więzień błaga o litość, strażnicy wybijają mu zęby. Jeśli nie chce wziąć pałki, to zęby wybija mu przyjaciel, a strażnicy wyrywają paznokcie. Wszystkie zasady, które panują na ziemi, nie istnieją w piekle. Albo będziesz katował, albo ciebie zakatujemy. Kilkunastu strażników bije kilkanaście osób, jedną lub dwie zabijają po to, by reszta zastanowiła się, czym jest ich życie"- pisze Małgorzata Rejmer we wstrząsającym reportażu poświęconym najbardziej barbarzyńskiemu więzieniu współczesnego świata, którego naczelną zasadą była "reedukacja przez tortury".
W jaki sposób torturowano więźniów? Na czym polegała reedukacja przez tortury? Jak to możliwe, że katom z Pitesti udawało się złamać dosłownie każdego? Dlaczego eksperyment zakończono już po 2 latach?Na kolejnych stronach galerii prezentujemy obszerne fragmenty tekstu "Kropla i morze", w którym Rejmer pisze na temat eksperymentu Pitesti. Reportaż pochodzi z właśnie opublikowanego, poruszającego i doskonale napisanego tomu "Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzaty Rejmer (Wyd. Czarne).
* Uwaga! Lektura wyłącznie dla czytelników o mocnych nerwach!*
Jak umierające zwierzęta
Niedaleko Ramnicu Valcea leżało miasto Pitesti. Stał tam pewien budynek, w którym mieściło się piekło. Mniej więcej w tym czasie, gdy Petre słuchał radia i całował ręce swojej żony, w więzieniu w Pitesti trwał eksperyment, o którym Aleksander Sołżenicyn napisze w "Archipelagu Gułag": "najstraszniejsze barbarzyństwo współczesnego świata".
W Pitesti cierpienie odkleja się od ciała i od człowieczeństwa. Umierający ludzie wyją jak umierające zwierzęta. Ściany katowni są wytłumione, strażnicy ogłuchli od krzyków. Więźniów bije się tak, aż przestają widzieć i słyszeć. Zostają po nich plamy z moczu i krwi, ukruszone zęby, kępki włosów, krwista plwocina. W kałuży zostaje trochę człowieka. To, co się wywleka, ten przelewający się kształt, to też trochę człowieka.
"Reedukacja przez tortury"
Do Pitesti trafiają głównie młodzi studenci, którzy w latach trzydziestych zawierzyli faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Oraz duchowni, oni zawsze są podejrzani. Czasem w transporcie zaplącze się jakiś inteligent, lekarz albo inżynier, który wie za dużo albo za mało, jego pech. Komunizm chce dać tym ludziom szansę. Na lekcje nowej wiary jadą do Piteşti, nazywa się to "reedukacją przez tortury".
Można cierpieć na wiele sposobów, ból ciała jest tylko jednym z nich. W więzieniu pytają, kim była twoja matka. Była dobrą, pracowitą kobietą, włosy splatała w warkocz i troszczyła się o mnie. Strażnicy walą metalową pałką, dopóki więzień nie powie: gwałciłem swoją matkę. Gwałciła mnie moja matka. Była kurwą, rżnął ją pies. Nie mam matki.
W piekle zasady nie istnieją
Potem wśród pozostałych mężczyzn szuka się dla więźnia kogoś, kto jest mu bliski - przyjaciela ze studiów, z pracy, kolegę z dzieciństwa. Albo kogoś, kto pomagał mu przetrwać w Piteşti. Więzień staje naprzeciwko więźnia. Obydwaj mają w dłoni pałki. Muszą bić się nawzajem do krwi albo bić zaczynają strażnicy, oni mają większą wprawę i przekonanie.
Jeśli więzień błaga o litość, strażnicy wybijają mu zęby. Jeśli nie chce wziąć pałki, to zęby wybija mu przyjaciel, a strażnicy wyrywają paznokcie. Wszystkie zasady, które panują na ziemi, nie istnieją w piekle. Albo będziesz katował, albo ciebie zakatujemy. Kilkunastu strażników bije kilkanaście osób, jedną lub dwie zabijają po to, by reszta zastanowiła się, czym jest ich życie.
Złamani więźniowie
Ci, którzy wierzyli w boskie miłosierdzie, muszą postępować bez śladu miłosierdzia. Ci, którzy myśleli, że człowiek jest dobry, muszą patrzeć, jak wyradza się zło. Ci, którzy oddali życie Bogu, muszą go przeklinać i brać do ust swe odchody jak hostię. Ich dusza musi obumrzeć jak wyschnięte drzewo. Zostają złamani, a potem zmiażdżeni, nie zostaje w nich nic prócz cierpienia.
W tej jałowości sieje się ziarno marksizmu. Zdarza się, że te wraki, które już w niczym nie przypominają ludzi, ciągle jeszcze stawiają opór. Jeśli nie rokują, zostają zabite.
Za dużo Petre miał szczęścia, władza przyszła wyrównać rachunki. Nie podobał się niektórym we wsi ten bus, co nim Petre ludzi woził. Przeszedł się sąsiad na komisariat, powiedział, że takie ma odczucia, że ten od samochodu słucha Radia Wolna Europa. Przyszli, sprawdzili. Radioodbiornik był, znaczy, że słucha. Posiadacz ziemski, właściciel pojazdu mechanicznego, domu o trzech pokojach i kawałka ziemi.
W strzępach po paru latach więzienia
Kiedy w 1949 roku zaczęła się kolektywizacja, pukali do drzwi każdego, komisje chodziły pod rękę z milicją. Skończyli walić w drzwi w 1962 roku, kiedy już nie było czego zabierać, bo wszystko należało do państwa. Najbogatsi trafiali za kratki albo na roboty. W więzieniu strażnicy pomagali im uciec przed cierpieniem, to znaczy zwariować.
Po paru latach ludzie wychodzili stamtąd w strzępach. Mieli napady agresji i paniki. Przestawali mówić i nie pozwalali się dotykać. Łóżko nie było już łóżkiem, jedzenie nie było jedzeniem, tylko krzyk był krzykiem. Kiedy umierali, ich żony żegnały się z ulgą, a sąsiedzi mówili: "Koniec jego mękom, niech spoczywa w pokoju".
Dziesięć lat za posiadanie radia
Petre Raduca dostał dziesięć lat. Przyszła do domu władza, obejrzała pokoje, dywany i stół dębowy z koronkową serwetą. Żeby nie było, że złe jest państwo, pozwolili żonie zatrzymać mały pokoik i kuchnię letnią w jej własnym domu. W pozostałych dwóch pokojach jak kura na jajach rozsiadła się władza, Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna, która miała odbierać ludziom ich własność, czynić z niej dobro powszechne, czyli dobro państwa, a następnie je nadzorować.
Największy pokój władza przerobiła na sklep spożywczy. Czasem Elena Raduca otwierała drzwi, szła wzdłuż domu i stawała przed oknem, z którego tyle razy wyglądała na ogród i drogę. Kupowała chleb i olej, wracała na drugą stronę domu i kładła zakupy na stole swojej maleńkiej kuchni. Najpierw oduczyła się płakać, potem oduczyła się o tym myśleć.
10 lat od eksperymentu Pitesti
Kiedy pewnego dnia Elena otworzyła drzwi, miała wrażenie, że to śmierć do niej przyszła pod postacią dwóch starczych, wyschniętych figur o błyszczących oczach. Jakby kierowała nimi przedwieczna siła, która nigdy nie wygasa, mimo że starość zdążyła zająć i nadtrawić ich ciała, dłonie pokryła sinymi plamami, pomarszczyła papierowe powieki, cofnęła bezzębne szczęki.
Ich drobne sylwetki nikły pod czarnymi habitami przewiązanymi sznurkiem, ale oczy mieli niebieskie jak delikatna, wypłowiała tkanina, w tych oczach nie było śmierci. Ukłoniła im się i zrobiła znak krzyża. Wtedy oni ukłonili się jeszcze niżej. Patrzyła na nich, zmurszałych, połamanych, z ciałami spustoszonymi głodem.
Mimo że od eksperymentu Pitesti minęło dziesięć lat, w rumuńskich więzieniach skazańcom wciąż każe się torturować innych skazanych. I wszyscy są bici, bez wyjątku. Strażnicy nie mają litości, a widok krwi jeszcze bardziej ich rozjusza.
W jaki sposób zginął mąż Eleny?
Bezzębni mnisi powoli obracają słowa w ustach:
- Pani musi to wiedzieć.
W celi było ich trzech - on i oni dwaj. Petre siedział w więzieniu już cztery lata. Cztery lata żył w wilgotnej pustce, na drewnianych deskach, z raną, która nie chciała się goić. Był bardzo uparty, chciał przeżyć, nie użalał się nad sobą. Tylko muzyki mu brakowało, tego radia, przez które trafił do więzienia.
Petre miał już prawie pięćdziesiąt lat, ale mnisi byli dużo starsi. Jednego dnia Petre siedział i pilnował, by mnisi stali bez przerwy, wyprostowani, od rana do nocy. Drugiego dnia siedział mnich, a pozostali dwaj stali. Trzeciego dnia siedział drugi mnich i pilnował pozostałych więźniów. Raz na trzy dni byłeś katem, dwa razy - ofiarą.
"W końcu łamią się wszyscy"
To najstraszniejszy moment - kiedy trzeba skonfrontować się z własnym bestialstwem. Kiedy trzeba siebie samego znienawidzić albo zobojętnieć. W czasie eksperymentu Pitesti ci, którzy się buntują, wracają do etapu "zrywania maski", niszczenia osobowości. Miesiącami przebywają w izolatkach. Próbują popełnić samobójstwo. W końcu łamią się wszyscy.
Constantin Barbu, jeden z tych, którzy przeżyli, mówi w książce "Memorialul Durerii" ["Pomnik cierpienia"]: "Myślę, że takich metod, jakie stosowano w Piteşti, nie ma nawet w piekle. Nawet tam. Są rzeczy, których ludzki umysł nie może sobie wyobrazić".
Więzień, który nie chciał być katem
Pewnego dnia, kiedy przyszła jego kolej, by być katem, Petre nie wytrzymał. Mnisi stali przed nim, brodaci i wychudli, z pochylonymi głowami. Trzęsły im się kolana.
- Błagam - powiedział - usiądźcie. To będzie moja wina, ale usiądźcie.
Usiedli wszyscy trzej. Płakali. Strażnik wszedł do celi i po prostu uderzył go pięścią w twarz. Wywlókł, trzymając za więzienne szmaty. Mnisi nie widzieli go przez kilka dni.
Kiedy Petre wrócił, nie miał już wieku. Jego włosy i wąsy były białe jak brody mnichów. Strażnicy wybili mu zęby. Zmieniło się wszystko - to, jak chodził, i to, jak patrzył. Już nie mówił. Od bicia na czubku głowy wyrósł mu guz duży jak czapka. Potem całymi dniami leżał bez ruchu na najwyższej pryczy, aż pewnego razu po prostu z niej spadł. Jak kamień, który rzucasz z mostu do rzeki. Jak worek pełen kamieni. Spadł i już się nie podniósł. Jeszcze na koniec strażnik uderzył go w twarz, żeby wstał, ale policzek był zimny.
"Umarł, bo był dobrym człowiekiem"
Pochowali go w masowym grobie wraz z kilkunastoma innymi więźniami gdzieś pod Baloteşti, niedaleko Bukaresztu. Na początku 1963 roku. Kilka miesięcy później ogłoszono wielką amnestię.
- Dlatego tu jesteśmy - zakończył mnich. - Chcieliśmy pani powiedzieć, że on już nie wróci. I że umarł, bo był dobrym człowiekiem.
- Zawsze myślałam, że historie, w których jest tylko cierpienie, nie mają żadnej wartości - mówi Andreea Baciu, prawnuczka Petre Raduca. - Przez wiele lat w losach pradziadka widziałam tylko cierpienie, jego i całej naszej rodziny. Wszyscy byliśmy naznaczeni tym cierpieniem. Jeszcze w latach sześćdziesiątych prababcia pojechała do Balotesti, żeby zidentyfikować ciało męża, ale nie mogła go rozpoznać wśród kilkudziesięciu szkieletów w więziennych drelichach. Szukała ciała ze zdeformowaną czaszką, ale zbyt wiele ich było. Po powrocie do domu milczała tygodniami. [...]
Największy akt bestialstwa w historii Rumunii
"Wszyscy Rumuni są fatalistami. Historia przyuczyła nas do cierpienia. Przygotowała na to, że zawsze możemy stracić wszystko. A poza tym dzielimy się na idealistów i pesymistów. Idealiści wiedzą, jak powinna wyglądać Rumunia, ale konfrontują tę wizję z rzeczywistością i są zgorzkniali. A pesymiści nawet nie są zgorzkniali, oni nie mają żadnej nadziei" - czytamy w ostatnich zdaniach "Kropli i morza", jednego z reportaży wchodzących w skład kapitalnego "Bukaresztu" Małgorzaty Rejmer.
"Eksperyment trwał ponad dwa lata, od grudnia 1949 do stycznia 1952 roku, dopóki rządzący nie uznali, że skala okrucieństw w więzieniu przechodzi ludzką miarę. W tym czasie zamordowano od tysiąca do pięciu tysięcy osób - wiele zgonów nie zostało nawet wpisanych do akt, część dokumentów zniknęła. Metody z Pitesti, chociaż w łagodniejszej formie, stosowano także w innych więzieniach, między innymi w Gherla i Targu-Ocna. [...]
To, co działo się w Piteşti, jest największym aktem bestialstwa w historii Rumunii; skala okrucieństwa sytuuje eksperyment pośród najbrutalniejszych aktów przemocy w historii komunizmu" - pisze Rejmer w artykule na temat eksperymentu opublikowanym w najnowszym numerze "Newsweek Historia".
O książce i autorce
Małgorzata Rejmer debiutowała "Toksymią", głośną i świetnie przyjętą przez krytyków i czytelników powieścią. 11 września do księgarń trafiła jej pierwsza książka reporterska, o której tak napisał Mariusz Szczygieł:
"Zazdroszczę autorce jej związku z Bukaresztem. W naszym imieniu zbliżyła się do jego mieszkańców, na przykład do ludzi, którzy jedzą batoniki reklamowane przez "słodkiego Ceausescu" i marzą, żeby powrócił. W wydaniu Małgorzaty Rejmer Bukareszt jest "trochę pyszny, trochę fikuśny, wrzodowaty na obrzeżach, lecz w centrum tłusto przypudrowany". Mnie najbardziej podoba się ten wrzodowaty. Małgorzata Rejmer była dotąd zdolną młodą pisarką, a okazuje się, że jest jeszcze zdolniejszą reporterką i eseistką".
Lektura obowiązkowa!
_****Oprac. GW, WP.PL, na podst. książki "Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzaty Rejmer (Wyd. Czarne)._**Oprac. GW, WP.PL, na podst. książki "Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzaty Rejmer (Wyd. Czarne).**