Historia boksu oczami legendy. "Gołota miał nierówno pod sufitem. Byłem na niego wściekły"
O boksie wiedział wszystko
"Lou Duva. Moje siedem dekad w boksie" to nie tylko autobiografia jednej z najważniejszych postaci w historii boksu. Zawodowca, który szybko zawiesił rękawice na kołku, by poświęcić się pracy trenerskiej. Człowieka, który kształtował mistrzów świata i choć znalazł się na szczycie, to potrafił przyznać się do porażki i błędnych decyzji. Takich jak próba doprowadzenia Andrzeja Gołoty do tytułu mistrza wagi ciężkiej.
Lou Duva (na zdjęciu u boku Evandera Holyfielda) zabiera czytelnika w niesamowitą podróż po świecie boksu, w którym spędził 70 lat swojego życia. Współpracował z najlepszymi, widział wzloty i bolesne upadki, wynikające z pociągu do alkoholu i narkotyków. Jako trener prowadził Evandera Holyfielda, Pernella Whitakera, Lennoxa Lewisa, Hectora Camacho, Marka Brelanda czy Meldricka Taylora. W boksie widział wszystko, począwszy od rastafarianina trenującego z kurami, po biednego dzieciaka z Alabamy, któremu miłość do fastfoodu pomogła walczyć w wadze ciężkiej.
W jego wspomnieniach nie mogło zabraknąć kilku rozdziałów poświęconych polskiej nadziei światowego boksu – Andrzejowi Gołocie, o którym Duva pisał wprost, że "miał nierówno pod sufitem". Bo choć był o krok od zdobycia pasa mistrzowskiego, to robił wszystko, by stracić tę szansę.
Na zdjęciu: Lou Duva i Evander Holyfield
Walka od początku
Lou Duva urodził się w maju 1922 r. w rodzinie ubogich włoskich imigrantów. "Od początku wiedziałem, że będę musiał o wszystko w życiu walczyć" – wspomina w autobigrafii. "W rodzinie z siedmiorgiem dzieci nie było (…) miejsca na zbytki. Nawet jak na tamte czasy było nas sporo, ale zawsze żyliśmy otoczeni miłością". Duva urodził się i dorastał na Mahnattanie w tzw. Małych Włoszech. Jego ojciec imał się różnych zajęć, bo pracy zawsze brakowało. Pierwsze stałe zatrudnienie znalazł w New Jersey, gdzie przeprowadził się z rodziną w 1926 r.
Obserwując ojca Duva poznał, czym jest ciężka praca i konieczność dbania o najbliższych. Z kolei dzięki starszemu bratu, Carlowi, zaczął interesować się boksem. "Uwielbiałem uprawiać sport i uważałem, że jestem w tym całkiem niezły. Grałem w futbol amerykański i softball (…), były to moje ulubione dyscypliny. Przez chwilę byłem nawet członkiem półzawodowej drużyny futbolu amerykańskiego. Gdyby nie mój brat Carl, nie wiem, czy miałbym w ogóle do czynienia z boksem. To on wprowadził mnie w ten świat."
Na zdjęciu: Lou Duva w narożniku Vinny’ego Pazienzy (1985).
Od amatora do niespełnionego zawodowca
Młodzieńcza fascynacja boksem nie sprawiła, że przyszły trener mistrzów świata miał jasno określony cel, do którego dążył. Zanim na dobre związał się z tym sportem, Duva z powodzeniem zarabiał na chleb w branży transportowej. "Mimo że biznes (...) się rozwijał (dorobiłem się 32 samochodów, zanim sprzedałem interes), to nigdy nie przestałem marzyć o karierze bokserskiej."
Wcześniej, jako 20-letni żołnierz, Duva zakończył amatorską karierę po stoczeniu 60 walk (w większości wygranych) i chciał zasmakować zawodowstwa. Jego brat Carl został "kimś w rodzaju menadżera" i załatwiał mu walki na różnych małych imprezach. "Bliżej mi było do rzeźnika i barowego zabijaki niż artysty ringu" – wspomina Duva, który wkrótce doszedł do wniosku, że na ringu nie czeka go wielka przyszłość. "Gdy obserwowałem takich zawodników jak Sugar Ray Robinson czy Rocky Marciano, było dla mnie oczywiste, że nigdy nie będę tak dobry jak oni. Po osiągnięciu 'imponującego' bilansu 6-7-1 bez żadnego nokautu w latach 1942-45 dotarło do mnie, że czas zawiesić rękawice na kołku."
Na zdjęciu: Lou Duva z byłym mistrzem świata wagi ciężkiej Leonem Spinksem.
Gwoździe programu
Po zakończeniu kariery Carl poprosił brata, by pomógł mu trenować bokserów w prowadzonej przez niego sali treningowej. Później, po sprzedaniu interesu ciężarówkowego Duva zajął się poręczeniami majątkowymi dla osób, które chcą się wydostać z więzienia za kaucją. Do ściągania należności zatrudniał niekiedy zaprzyjaźnionych bokserów, w tym legendy pokroju Joe Fraziera, który na początku lat 70. "lubił od czasu do czasu podłapać jakieś dziwne zlecenie".
W 1977 r. najstarszy syn Lou, Danny, skończył studia prawnicze, jednak nie widział się za biurkiem w kancelarii. Postanowił, że pomoże ojcu rozwijać rodzinną firmę bokserską. Na początek trzeba było wybrać odpowiednią nazwę, gdyż żadna z poprzednich (Native Sons, Gladiator Boxing) nie pasowała do kierunku wytyczanego przez Danny'ego. Ostatecznie stanęło na Main Events (gwoździe programu). "Danny dostrzegł, że przyszłość boksu dzieje się na naszych oczach, i szybko dostosował do niej Main Events. Podpisywał umowę za umową. Zapłacił m.in. 100 tys. dol. za prawa do transmisji za pośrednictwem telewizji przemysłowej walki Sugar Raya Leonarda z Roberto Duranem w 1980 r. Zarobiliśmy na tym 200 tys."
Na zdjęciu: pojedynek Sugar Raya Leonarda z Roberto Duranem
Zmarnowany potencjał
Po kilku latach działalności Main Events było rozpoznawalną marką. Duva prowadził mistrzów świata i miał pod sobą wielu świetnie zapowiadających się pretendetów do tytułu. Danny zajmował się stroną biznesową, dzięki czemu Lou mógł się w pełni poświęcić pracy trenerskiej. I choć w owym czasie Duva zaliczał kolejne sukcesy, nie obyło się bez wpadek i przykrych sytuacji z udziałem problematycznych pięściarzy. Jednym z nich był Pernell Whitaker.
"To pięściarz, który pojawia się raz na pokolenie" – uważał Duva. "W ringu potrafił dosłownie wszystko. Był najbardziej wszechstronnym bokserem, jakiego mieliśmy." Ogromny talent i zaangażowanie przegrały z pociągiem do alkoholu i narkotyków. "Sytuacja zrobiła się naprawdę zła niedługo przed walką z Oscarem de la Hoyą. Przypominam sobie, że przed obozem musieliśmy mu palnąć odpowiednie kazanie." I choć Pete obiecywał, że przystopuje z dragami, nigdy nie przestał brać. "Alkohol i narkotyki z pewnością skróciły mu karierę. Gdyby Pernell o siebie zadbał, mógłby walczyć tak długo jak Evander Holyfield" – ubolewał Duva.
Na zdjęciu: Wieczór walki nierzadko owocuje dziwnymi towarzyszami. Podczas pojedynku Tysona z Bothą razem z Jackiem Nicholsonem i Donaldem Trumpem.
"Miał nierówno pod sufitem"
Ciekawym podopiecznym Duvy był urodzony na Wyspach Dziewiczych Livingstone Bramble. "Był rastafarianinem i poza tym miał nierówno pod sufitem" – pisał słynny trener. Bramble jako miłośnik zwierząt trzymał w domu boa dusiciela, którego nazywał "Psem", a jego pitbull wabił się "Wąż". Miał fretki i trenował z kurami. "Albo człowiek się godził na jego wariactwa, albo sam wariował."
Jak na rastafarianina przystało, Bramble nie rozstawał się z marihuaną, a mimo to "jakimś cudem przechodził wszystkie testy narkotykowe (…)." Duva wspomina, że przed walką o tytuł mistrza federacji WBA z Rayem Mancinim, Bramble wpadł na pomysł, jak namieszać swojemu przeciwnikowi w głowie. Na konferencji prasowej pojawił się były trener koszykówki szalonego rastafarianina, który przebrał za czarownika voodoo. Trener/czarownik siedział z wielką księgą, wskazywał na Manciniego i recytował coś pod nosem. Jego menadżer był wściekły, ale Duva uspokajał go, mówiąc, że tajemniczy gość po prostu praktykuje swoją religię. Koniec końców "zaklęcia" podziałały, gdyż Bramble pokonał Manciniego przez nokaut.
Na zdjęciu: Livingstone Bramble (po lewej) w walce z Charlesem Murray'em (1997)
Zawodnik wagi ciężkiej
Main Events z roku na rok rosło w siłę, ale firmie Duvy cały czas brakowało jednego – zawodnika wagi ciężkiej. "Kogoś z charyzmą Joego Louisa, siłą Rocky'ego Marciano, umiejętnościami Muhamada Aliego (…). Odnaleźliśmy kogoś takiego w Evanderze Holyfieldzie" (na zdjęciu). Jego początki były trudne, bo kto by przypuszczał, że biedny dzieciak z Alabamy nadaje się do zawodowego boksu. Na igrzyskach olimpijskich w 1984 r. walczył w wadze półciężkiej i "miałe te swoje nogi jak patyki", bo choć wzrost miał odpowiedni (185 cm), to brakowało mu masy do wagi ciężkiej.
Pierwszym, który dostrzegł w Holyfieldzie boksera wagi ciężkiej, był George Benton. Filadelfijski bokser, a następnie trener, wierzył, że Evander może się zmienić nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Nie mylił się, gdyż po igrzyskach Holyfield walczył zawodowo w kategorii półciężkiej, ale stoczył tam tylko cztery pojedynki. "Szybko wyrósł z tej wagi. Uwielbiał śmieciowe żarcie, wprost kochał Burger Kinga" – wspominał Duva.
Nieoczekiwany przeciwnik
Evander Holyfield zadebiutował jako bokser wagi ciężkiej 16 lipca 1988 r. w pojedynku z Jamesem "Szybkim" Tillisem. Podopieczny Duvy był świetnie przygotowany – w zaledwie cztery miesiące przybrał na wadze z niespełna 90 do 98,5 kg i wyrobił sobie muskulaturę. Po pięciu rundach debiutant w wadze ciężkiej z łatwością rozprawił się z "Szybkim", który "jeszcze niedawno walczył jak równy z równym z samym Tysonem." Zwycięstwo Holyfielda nie było dziełem przypadku, co udowodnił serią kolejnych zwycięstw. Szedł jak burza i wydawało się, że walka o pas z Tysonem jest nieunikniona.
11 lutego 1990 r. doszło do jednej z najbardziej zaskakujących porażek w historii boksu – Mike Tyson, niekwestionowany mistrz świata wagi ciężkiej, przegrał przez nokaut w dziesiątej rundzie z Jamesem Douglasem (na zdjęciu po lewej). I to właśnie on znalazł się na celowniku Holyfielda. "W tygodniu przed walką wiedzieliśmy, że Douglas stoi na straconej pozycji. (…) Był jakiś napuchnięty i grubszy niż przed starciem z Tysonem" – wspomina Duva. Przeciwnik Holyfielda (94,3 kg) ważył 111,5 kg i wszystko wskazywało na to, że wszedł do ringu wyłącznie dla pieniędzy, a nie w obronie pasa. W trzeciej rundzie wylądował na deskach. "Douglas siedział, pocierając policzek, podczas gdy sędzia go wyliczał. Czy mógł się podnieść? Możliwe. Ale wydawało się, że nie ma na to ochoty. Przypuszczam, że zadowalało go odebranie kasy i pójście do domu" – podsumowuje Duva, ówczesny trener nowego mistrza świata wagi ciężkiej.
"Polski Drakula"
Jednym z najbardziej kontrowersyjnych zawodników Lou Duvy był pochodzący z Wrocławia Andrzej Gołota. Bo choć początkowo wiele wskazywało na to, że Andrew ma zadatki na mistrza, Duva przekonał się, że jest on całkowitym przeciwieństwem Evandera Holyfielda. "On miał trochę nie po kolei w głowie" – wspomina trener. "Pierwsze niepokojące sygnały dotyczącego dziwnego zachowania Andrew na ringu pojawiły się 16 maja 1995 r. podczas walki z Samsonem Po'uhą." To właśnie wtedy Gołota, pod naporem ciosów, wgryzł się w ramię przeciwnika "niczym polski Drakula".
Po'uha protestował, ale sędzia albo nie usłyszał, albo zignorował jego słowa. Dzięki temu Gołota nabrał wiatru w żagle i po trzech knock-downach wygrał decyzją sędziego, który przerwał pojedynek. Andrew uniknął dyskwalifikacji, ale takie zwycięstwo nie ucieszyło Duvy. "Byłem wściekły i zażenowany. Nigdy wcześniej nie pracowałem z bokserem, który celowo walczyłby w tak nieprzepisowy sposób. Pytałem go, dlaczego to zrobił. Nie odpowiadał. Wzruszył tylko ramionami jak dziecko, które choć wie, że postąpiło źle, odwraca jedynie wzrok i milczy."
Na zdjęciu: Lou Duva w narożniku podczas walki Gołoty.
Poniżej pasa
Wkrótce bilans Gołoty wynosił 28-0 i Main Events starało się go przygotować do walki o tytuł mistrzowski. W drodze na szczyt miał się zmierzyć z byłym mistrzem, Riddickiem Bowe'em, który otwarcie lekceważył Polaka. Bowe przytył do 114 kg (to jego rekord) i bardzo się zdziwił świetną formą Gołoty, którego miał rozdeptać w pierwszej rundzie. Duva sądzi, że Gołota miał szansę na szybki nokaut, ale z jakiegoś powodu cały czas uderzał Bowe'a poniżej pasa. Sędzia odbierał mu punkty za nieprzepisowe zachowanie, Duva wbijał mu do głowy, by tego nie robił, ale to było silniejsze od niego. "Andrzej został zdyskwalifikowany".
Kontrowersje po walce Gołota vs Bowe sprawiły, że zainteresowanie rewanżem ze strony fanów było ogromne. "Drugi pojedynek (…) był powtórką z pierwszej walki. Gołota był bliski zwycięstwa, gdy posłał Bowe'a na deski w drugiej i piątej rundzie, ale musiał się uciec do ciosów poniżej pasa... Ponownie. (…) Kolejna dyskwalifikacja w walce, której wygraną na puntky miał w kieszeni, dowodzi jedynie tego, że Gołota miał problemy z głową" – kwituje Duva. "Miałem go dość. Mógł być naprawdę wielkim bokserem. Miał szansę na mistrzostwo świata. Potrafił zadawać i przyjmować ciosy. Najwidoczniej sam tego nie chciał i nie chciał iść za ciosem." Lou Duva, który zmarł 8 marca 2017 r., napisał z gorzkim żalem, że wszystkie starania, żeby zrobić z Gołoty mistrza świata wagi ciężkiej, "okazały się totalną stratą czasu."
W tekście znajdują się fragmenty książki "Lou Duva. Moje siedem dekad w boksie" (wyd. SQN, 2017).