Osobiste zapiski czasu choroby. Dziennik intymny Jerzego Stuhra
Osobiste zapiski czasu choroby. Dziennik intymny Jerzego Stuhra
Stuhr o swojej chorobie, Palikocie, ACTA, a nawet Katarzynie W.
Jak wyglądała walka wybitnego aktora z chorobą nowotworową? Dlaczego Jerzy Stuhr boi się młodych ludzi i jest przeciwko wolnemu, bezpłatnemu internetowi? Za co tak ostro krytykuje filmy Marka Koterskiego i Małgorzaty Szumowskiej? Za co podziwia Janusza Palikota? Dlaczego Stuhrowi żal jest Katarzyny W., matki małej Madzi z Sosnowca?
Liczba tematów poruszanych przez Jerzego Stuhra w książce „Tak sobie myślę…” (Wydawnictwo Literackie) robi wrażenie. Od zmagań z chorobą przez rozważania na temat kultury czy polityki aż po komentarze dotyczące bieżących wydarzeń.
Swój „dziennik czasu choroby” (tak brzmi podtytuł książki) Stuhr zaczął pisać 10 października 2011 roku z mocnym postanowieniem pokonania groźnego nowotworu do maja następnego roku. Zapiski kończą się dokładnie 30 kwietnia 2012 roku, kiedy to znany aktor jednocześnie wracał do zdrowia i do pracy.Na kolejnych stronach galerii odpowiadamy na postawione wyżej pytania, cytujemy wybrane fragmenty książki oraz piszemy więcej na jej temat.
Sprawa Katarzy W. według Stuhra
W dziennikowych zapiskach Jerzy Stuhr podejmuje niezwykle dużo wątków – znalazła się wśród nich nawet sprawa Katarzyny W. z Sosnowca. Wybitny aktor wychodzi w tych fragmentach od naukowego odkrycia, zgodnie z którym w ciągu dnia kłamiemy od trzynastu do dwustu razy: „Rekordziści więc cyganią co siedem i pół minuty. Może to dotyczyć chyba tylko polityków”.
Od rozważań na temat „zakłamanych” zawodów (politycy, ale też dziennikarze, adwokaci i aktorzy) Stuhr przechodzi płynnie do sprawy Katarzyny W.: „Dziewczyna winna śmierci własnego maleńkiego dziecka wmówiła wszystkim Polakom, że niemowlę zostało porwane. I Polacy uwierzyli, zorganizowali nieprawdopodobną akcję poszukiwania dziecka, akcję pomocy zbolałym rodzicom. I co?”.
Po tygodniu okazało się, że dziecko nie zostało porwane, lecz „zginęło prawie na rękach, czy też z ręki matki”. Jak komentuje to wydarzenie Stuhr?
Katarzyna W. była "tragicznie przekonywająca"
„Ta dziewczyna przez tydzień w świetle kamer, mikrofonów, w szlochu i spazmach grała przed narodem. I grała w sposób tak wspaniały, nieprawdopodobnie wiarygodny, że naród jej uwierzył! Jak to się stało, że była tak tragicznie przekonywająca?” – zapytuje wybitny aktor i odpowiada:
„Otóż myślę, dotykamy tutaj najgłębszej istoty aktorstwa, że ona wewnętrznie przeżywała tragedię. Swoją tragedię śmierci dziecka, które jej się wyśliznęło z rąk, i panicznego biegu z trupem, i szalonego, chaotycznego pochówku. I podłożyła te emocje pod wymyśloną historyjkę o porwaniu”.
Katarzyna W. zagrała "wielką tragiczną rolę"
W kolejnym akapicie Stuhr niezbyt szczęśliwie porównuje zachowanie Katarzyny W. do… pracy aktorów, do samej istoty tego zawodu: „Podkładamy swoje osobiste emocje, które towarzyszą nam w życiu, a są zbliżone do okoliczności opisanych przez Szekspira czy Czechowa”. I dalej:
„Przykład dziewczyny z Sosnowca jest symptomatyczny. Zagrała swoją wielką tragiczną rolę, której będzie żałowała całe życie. Jej właśnie brakło wyobraźni, jak to kłamstwo zaważy na niej i całej jej rodzinie na zawsze. Skłamała nie dwieście razy, lecz raz, ale na całe życie. Żal mi jej”.
Później Stuhr wraca na kartach dziennika raz jeszcze do „kuriozalnej sprawy śmierci dziecka w Sosnowcu”. Pisze m.in. o „totalnej pyskówce rodziców, prywatnych detektywów, żenujących tabloidów” oraz fakcie, że do tego przykrego spektaklu włączyła się także prokuratura.
Za co Stuhr podziwia Palikota?
W kolejnych wpisach Stuhr przyznaje, że wolałby się nie zajmować aktualną polską polityką i bieżącymi wydarzeniami medialnymi, ale co rusz wraca do tematu (od nienawiści opozycji do rządzących przez próbę samobójczą prokuratora wojskowego aż po awanturę wokół Nergala i księdza Bonieckiego). Przykładem także wpis o „strasznym polskim prowincjonalizmie”, który wyrażać ma się – zdaniem aktora – w atakach znanych partyjnych polityków na Janusza Palikota.
„Odbywa się swoisty festiwal nienawiści, pogardy, poniżenia tego faceta” – pisze Stuhr – „Nikt z nim nie chce dyskutować merytorycznie, lecz tylko wyciągać mu z drobnomieszczańską satysfakcją skandale […]. Z jakąż obślinioną satysfakcją zaglądają jego ludziom pod spódnicę, do rozporka, w życiorys. Jakie naśmiewanie się, że jego ludzie są nieokrzesani, że nie umieją hulać na warszawskich salonach”.
Stuhr przyznaje, że podziwia Palikota, gdyż „w tej całej kampanii robienia z niego politycznego pajaca on zachowuje dobry humor i energię”.
Stuhr przeciwko ACTA
Wielokrotnie na kartach „Tak sobie myślę…” Jerzy Stuhr pisze o młodych ludziach, najczęściej są to krytyczne uwagi – cytując samego autora – „starego belfra”, który widzi, że sprawy nie idą w dobrym kierunku. Uwagi – dodajmy – z których bardzo często wynika, że Stuhr nie tylko młodych się obawia, ale także zupełnie ich nie rozumie.
Przykładem rozważania aktora na temat ACTA, ataków hakerskich i protestów przeciwko tej międzynarodowej umowie: „Na naszych oczach artyści przegrywają bitwę o ochronę tego, co stworzyli. […] Siła chęci do gratisowego dostępu do wszystkiego, co stworzył świat, będzie tak wielka, że przegramy”.
To jeszcze nie koniec uwag Stuhra o młodych walczących o „wolny internet”. Dalej autor dziennika pisze jeszcze mocniej, a jednocześnie pozwala sobie na niesprawiedliwe uproszczenia i uogólnienia.
"Boję się młodych ludzi!"
„Uwaga! Ci młodzi ludzie, protestujący w imię wolności Internetu i przy okazji czasami demolujący co popadnie, nie wiedzą, co to jest prawo – zarówno w Internecie, jak i na ulicy. Uwaga! Mogą być niebezpieczni, bo jako dzieci siedzieli na barana u tatusia, który rzucał jajami w dyrektora szkoły, protestując w ten sposób przeciwko redukcji szkół” – czytamy.
Stuhr twierdzi, że „ten młody człowiek jako dziecko widział wywożonych dyrektorów na taczkach, słuchał rozmów rodziców, jak oszukać fiskusa, nie płacić abonamentu, w niedzielę kupował z tatą pirackie płyty na stadionie. Oni teraz na ulicach wiedzą, że wszystko jest ich, bez jakichkolwiek prawnych ograniczeń. Zwolnieni z prawa. Boję się ich!”.
Megalomański "Pierd" Marka Koterskiego
Znany aktor i reżyser ostro rozprawia się z wybranymi polskimi filmami (m.in. „Kac Wawa”, „Sponsoring”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”), które obejrzał podczas długich miesięcy leczenia nowotworu. Stuhr najczęściej nie podaje nawet tytułu krytykowanego filmu i nazwiska reżysera – przykładem jego uwagi o „kuriozalnym” filmie „Baby są jakieś inne” Marka Koterskiego:
„Dwóch facetów jedzie autem i obsesyjnie bluzga na rodzaj żeński. Plugawią te kobiety w sposób nieprawdopodobny. I już po pięciu minutach tego bluzgu wiemy, że chodzi o to, iż oni są słabi, ale jeszcze przez półtorej godziny musimy wysłuchiwać sadystycznego plucia na płeć piękną”. I dalej:
„Oj, panie reżyserze, okrzyknięty MISTRZEM kondycji współczesnego Polaka inteligenta, coś chyba pycha pana poniosła, że wszystko już panu wolno. Zaprzeczyć dramaturgii, atrakcyjności narracji, dobremu smakowi i gustowi. […] Ot, wielki megalomański Pierd Reżysera. Celowo napisałem Pierd, gdyż wielką etiudę na temat pierdu, oczywiście damskiego, udatnie i sugestywnie wykonali artyści”.
Żenujący "Sponsoring" Szumowskiej
Także na temat kontrowersyjnego „Sponsoringu” Małgorzaty Szumowskiej nie ma Stuhr zbyt wiele dobrego do powiedzenia: „Ubawiłem się szczerze, oglądając skądinąd inteligentne panie, młodsze, starsze i reżyserkę za ekranem, jak otwierają dawno wyważone drzwi stereotypów seksualnej aktywności człowieka. To wszystko, Pani Małgorzato, braliśmy, z pąsami czytając, a bardziej wpatrując się we wczesnego „Hustlera”” – czytamy.
Autor dziennika nie rozumie, dlaczego reżyserka zmusza nas do oglądania takich banałów: „Z zażenowaniem patrzyłem też na moich francuskich kolegów aktorów, którzy z poświęceniem realizowali zadania aktorskie pt.: anal, onanizm przed partnerką, sikanie na partnerkę”.
Stuhr uważa się za szczęściarza, gdyż nie musiał w swojej aktorskiej karierze realizować „takich zadań”.
Diagnoza i walka o życie
W październiku zeszłego roku jeden z najpopularniejszych polskich aktorów Jerzy Stuhr poważnie zachorował. Diagnoza lekarzy brzmiała: guz przełyku, a rokowania nie napawały optymizmem. Aktora czekała kilkumiesięczna wyczerpująca kuracja, chemioterapia i radioterapia.
"Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa. Tym razem jest to walka o życie. Teraz nie ma już moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba" - pisał w tamtym okresie Stuhr. Prowadzenie dziennika było próbą zdystansowania się od choroby, spojrzenia na nią z boku.
Pierwszy okres okazał się najcięższy. Choć Stuhr potrafił zmobilizować się do walki z chorobą, nie do końca potrafił odsunąć od siebie czarne myśli, wątpliwości czy nawet, jeżeli wyzdrowieje, będzie w stanie wrócić do pracy.
Stuhr kończy z aktorstwem?
"Coraz odważniej mówię, że kończę z zawodem. Że on mnie męczy, że rodzaj aktorstwa, który zawsze uprawiałem, wymaga ogromnej kondycji psychofizycznej, której coraz bardziej mi brak, a inaczej uprawiać go nie potrafię. (...) W ogóle tak sobie myślę, że teatr jest dla ludzi młodych. Jakoś im się bardziej wierzy, kiedy starają się nam przedstawiać fikcyjny świat, tę iluzję rzeczywistości" - pisał w listopadzie.
Z perspektywy choroby aktor próbuje dokonać pewnych podsumowań: "Zawsze uważałem, że skoro obdarzony jestem pewnymi zdolnościami, które innym nie są dane, to moim obowiązkiem jest ludziom służyć pod każdą postacią i w każdej formie, od beztroskiego śmiechu, po wzruszenie i przerażenie. Oto cała moja misja! A aktorstwo to nic innego, jak umiejętność zapamiętywania w sobie pewnych stanów nerwowych i odtwarzania ich na zawołanie" - pisze.
"Zmieniłem się fizycznie. Bardzo schudłem"
"Zmieniłem się fizycznie. Bardzo schudłem. Zauważyłem, że coraz mniej ludzi mnie rozpoznaje. Zwłaszcza młodych. Chociaż z tych dwóch powodów czuję się lepiej" - pisał aktor w lutym. Stuhr wielokrotnie podkreśla, że w okresie choroby otrzymał od swojej rodziny - żony i dzieci ogromne wsparcie. Ważnym bodźcem mobilizującym go do walki był też fakt, że w okresie choroby Stuhra jego córka spodziewała się dziecka.
Stuhr opisuje z perspektywy szpitalnego łóżka wydarzenia ostatniego półrocza. Jest świadkiem zamieszania, jakie wywołało wprowadzenie nowego systemu refundacji leków. "Ile w nas niechlujstwa, niedokładności, nieuwagi, nieprzewidywalności. Sam niestety, też temu ulegam. Austriacka część mojej natury wtedy wyje!" - pisze o rodakach.
Czego nauczyła Stuhra choroba?
Zainteresowanie mediów jego chorobą nie niecierpliwi Stuhra. "W tym świecie, w którym wszystko, od szczotki klozetowej po wielkie kariery, wszystko jest wykreowane, od znajomości po seks, wszystko wirtualne, jest w człowieku jakaś ogromna tęsknota za tym, aby zbliżyć się do ludzi, tęsknota za autentycznością przeżyć ludzi cierpiących" - pisze.
Z czasem przepustki ze szpitala stają się coraz częstsze. Pod koniec marca aktor jest już w tak dobrej formie, że jedzie do Włoch, gdzie przygotowuje się do roli w kolejnym filmie. 20 kwietnia przychodzi na świat jego wnuczka - Helenka.
Stuhr próbuje znaleźć rzeczy dobre, które przyniosła mu choroba: uważa, że nauczyła go pokory "wobec majestatu życia i śmierci", tolerancji, ale też "pokazała mi piękno życia, mojego życia, jak bardzo jestem kochany przez żonę i dzieci, pokazała mi, jak wielu ludzi po prostu mnie lubi" - podsumowuje aktor.
Dziennik osobisty Jerzego Stuhra
Stuhr cofa się wielokrotnie do przeszłości, ale też wybiega myślami w przyszłość (szczególnie zajmuje go los ludzi młodych, których na przemian podziwia i gani, których na zmianę boi się i szanuje).
Przytacza błyskotliwe anegdoty, raz za razem popada w dygresje, wciąż dużo bardziej zajmuje go kultura i polityka niż własna choroba, jakby o tej ostatniej chciał myśleć jak najmniej, jakby chciał ją zagadać, uczynić mało istotną i – w końcu – pokonać.
*Aktor sporo gani i krytykuje, czasami bije mocno i nie przebiera w słowach, szczególnie, gdy – jego zdaniem – przekroczone zostają wszelkie granice dobrego smaku, przyzwoitości czy kultury, a – jak łatwo odgadnąć – przekraczane bywają dzisiaj często, jeśli nie bez przerwy * (i to nie tylko w przypadku polityków, ale także artystów czy „zwykłych” Polaków).
Krytyczny Stuhr
Oprócz fragmentów, w których autor „Tak sobie myślę…” wypowiada się pozytywnie na temat poszczególnych osób, utworów czy zjawisk, bardzo rzadko używa nazwisk krytykowanych postaci czy tytułów mało udanych dzieł, nad którymi nie zostawia suchej nitki.
Można by było uznać ów zabieg przemilczania tożsamości krytykowanych za kulturalny i sympatyczny, gdyby nie fakt, że – przynajmniej w tej chwili, kilka miesięcy po skończeniu dziennika – większość czytelników bez problemu odgadnie, kim jest na przykład „przywódca opozycji w tym kraju”, prokurator, który na konferencji prasowej usiłuje popełnić samobójstwo, „winna śmierci własnego maleńkiego dziecka” „dziewczyna z Sosnowca” czy syn reżysera filmu „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”.
O książce
Gdy jesienią 2011 roku pojawiła się informacja o poważnej chorobie Jerzego Stuhra, cała Polska wstrzymała oddech. Uwielbiany przez publiczność aktor rozpoczął walkę o życie... i zaczął pisać. W zeszycie podarowanym przez córkę niemal każdego dnia, w szpitalu i w domu, w każdej wolnej chwili spisywał swoje myśli, refleksje i obserwacje. Tak powstał niezwykły dziennik, który jest nie tylko zapisem walki, ale też świadectwem miłości do życia. We wszelkich jego przejawach.
Jerzy Stuhr komentuje aktualne wydarzenia polityczne w Polsce i Europie, czasem z przekąsem, a czasem bardzo serio śledzi wydarzenia sportowe. Ale najwięcej miejsca poświęca kulturze. Pisze o swej karierze i swej aktorskiej misji, zastanawia się, co to znaczy być aktorem we współczesnym świecie. A choroba? Oczywiście jest, ale jakby w tle. Jerzego Stuhra najbardziej zajmuje to, co za szpitalnymi oknami.
Korzystałem m.in. z informacji prasowych i PAP-u.
_****Grzegorz Wysocki_**Grzegorz Wysocki**