Bezpieczne miejsce
Tym razem George Bullard dotrzymał słowa. Kiedy następnego ranka Barnaby dotarł do swego biurka, raport z sekcji zwłok już na niego czekał. Podobnie jak sierżant Troy, zatopiony w lekturze.
– Co się stało?
– Słucham?
– Nigdy nie przychodzisz wcześniej niż ja.
– Wiem. Zawsze mi pan o to suszy głowę. Więc pomyślałem, że się postaram.
– Lubię konsekwencję u moich podwładnych, Troy. Nie wprowadzaj zamieszania, dobra?
– Tak jest, szefie.
– No dobrze, jaki werdykt?
– Uduszony drutem, co już wiedzieliśmy. Raport mówi „bardzo cienki drut”. Myślę, że technicy dostarczą nam więcej szczegółów. Kiedy go znaleziono wczoraj o wpół do piątej, nie żył od około szesnastu godzin.
– Zatem zginął we wtorek około północy.
– Wcześniej zjadł solidny posiłek. Jakieś mięso, warzywa, ryż, pewnie w puddingu. Potem piwo i znów jakaś wieprzowina…
– Możesz przestać? Niedawno zjadłem śniadanie. – Barnaby sięgnął po raport, po chwili przewrócił kartkę. Czytał jeszcze przez moment, po czym odłożył plik i otworzył dużą kopertę opartą o oprawioną w srebrną ramkę fotografię jego żony i córki. Wyjął kilka dużych czarno-białych odbitek i rozłożył je na biurku.
– Nie podoba mi się to, Troy.
A komu by się podobało, pomyślał sierżant, wpatrując się w wytrzeszczone przerażone oczy, w to, co zostało z poszatkowanych policzków, i w wystający poczerniały język, także nieźle poszarpany. Ten widok przypomniał mu te dziwne rzygacze, jakie widywał w starych kościołach. Rzygacze albo matkę Maureen.
– Najwyraźniej – Barnaby postukał w raport – nie było innych obrażeń. I żadnej skóry, włosów czy innych tkanek pod paznokciami.
– Więc się nie bronił.
– Każdy się broni, jeżeli ma jakąś szansę. Ale tutaj, z drutem owiniętym wokół szyi, ten mężczyzna nie miał szans.
– O rany! Ktoś musiał mieć muskularne ręce.
– O tak. Leathers był trochę po sześćdziesiątce. Nie młody, ale też nie słaby ani stary. Odebranie komuś życia w tak szczególny sposób wymaga dużo fizycznej siły. I, powiedziałbym, pewnej wiedzy.
– Myśli pan, że ten ktoś już to wcześniej robił, szefie?
– Nie wyciągałbym tak daleko idących wniosków. Ale oczywiście nie jest to metoda, jakiej można nauczyć się we własnym ogródku.
– Może morderca ćwiczył na arbuzie.
– Co?
– Jak w Dniu Szakala.
Barnaby zamknął na chwilę oczy, położył na czole wskazujący i środkowy palec lewej dłoni i głęboko odetchnął. Potem zebrał zdjęcia.
– Niech to zawieszą w centrum operacyjnym. Pierwsza odprawa o wpół do trzeciej. Do tego czasu powinniśmy już mieć raport od techników.
– Tak jest.
– I przynieś mi Marsa, jeśli będziesz brał dla siebie.