Spektakl "Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie" w Teatrze Stu w Krakowie: Wyprasowana Polska i niewyżyta "inteligencja" [RECENZJA]
Mimo że od premiery "Cnót niewieścich..." minęły już trzy lata, to tematyka wciąż pozostaje żywa. I taką będzie do momentu, gdy nadejdzie kolejna społeczna rewolucja. A patrząc na karty historii, na pewno się tak stanie. Na razie: "Mój brzuch to moja sprawa" rozgorączkowało publikę Teatru Stu w Krakowie.
"Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie" miały swoją premierę w 2022 roku. Nie są więc nową propozycją krakowskiego Teatru Stu, a mimo to sala wciąż wypełnia się niemal do ostatniego wolnego miejsca. Sztuka Krzysztofa Jasińskiego to interpretacja "Szewców" Stanisława Ignacego Witkiewicza, dzieła, które uznawane jest za jedno z najlepszych i najważniejszych w twórczości Witkacego. Pamiętamy: szewcy postanawiają odmienić swój los i buntują się przeciwko pracy, w której czują się wykorzystywani i upokarzani. Ich dręczycielem jest zauroczony Księżną prokurator Scurvy, który z obawy przed buntem pracowników przeprowadza zamach stanu i zdobywa władzę. Szewcy zostają zamknięci, wybucha rewolucja, która w końcu zjada własne dzieci. Zaczynają walczyć ze sobą, pozbywają się swojego przywódcy - Sajetana i muszą stawić czoła kolejnej rewolucji, tym razem technokratycznej i biurokratycznej.
Sara Dragan jest światowej klasy skrzypaczką. "Rodzice nie chcieli, bym szła w tę stronę"
Sztuka Jasińskiego dość groteskowo opisuje Polskę po 2016 roku. To właśnie wtedy przekazy medialne zostały zdominowane przez czarne marsze. Podobnież w "Cnotach niewieścich", już od pierwszych minut możemy dostrzec na wyświetlanych z tyłu sceny obrazkach charakterystyczny czerwony piorun, który stał się symbolem protestujących w Strajku Kobiet. I to właśnie kobietom Jasiński oddał głos w tej sztuce. Nie jest to jednak do końca manifest polityczny, a satyra, ukazująca polską władzę i "inteligencję", której przedstawicielem jest Prokurator i walczący o zmiany lud. Każde z nich zapalczywie broni swoich poglądów, choć w pewnym momencie okazuje się, że nie do końca już wie, o co walczy.
Jan Paweł II, Roman Dmowski i Józef Piłsudski "wirują" na scenie
Już od pierwszych minut możemy podziwiać dość osobliwą scenografię. Na scenie kręcą się bowiem trzy ważne dla historii Polski postacie. Widzimy Jana Pawła II, Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. Gdy gasną światła, na scenę wbiegają kobiety (Joanna Pocica, Kamila Bestry), które strącają figury na ziemię (taryfę ulgową otrzymała jedynie kukła Jana Pawła II, bo nie została potraktowana uderzeniem, a jedynie przechwycona przez Czeladniczkę). Dziewczyny odśpiewują przy tym "Sorry Polsko" Marii Peszek, co tylko podkreśla ich bojowy nastrój. Męskie figury zostały obalone, a kobiety dywagują nad swoją sytuacją i pragną zmian.
Na scenie pojawia się też Sajetana (w tej roli Maria Seweryn), która tylko podburza Czeladniczki, przy okazji nieco je irytując (HEJ!). Jest też Prokurator Scurvy, którego sportretował Łukasz Rybarski, będąc niewątpliwie jedną z najbardziej wyrazistych postaci w sztuce. Jego interakcje z Księżną wywoływały salwy śmiechu wśród publiczności, a pełne agresji monologi w drugim akcie sprawiały, że atmosfera na sali od tej radosnej po pełną powagi zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Największe emocje budzi jednak pojawienie się na scenie Księżnej. W tej roli brawurowy Marcin Zacharzewski, który wcielił się w Drag Queen. Postać, którą stworzył, jest nie tylko wyrazista, ale i na tyle charyzmatyczna, że trudno od niej oderwać wzrok. Przerysowana do granic Księżna, tupta na scenie na niebotycznie wysokich obcasach (widok Zacharzewskiego, który tańczy na szpilach, pozostaje z widzem na długo, co za widowisko!). Jej utarczki słowne z Prokuratorem i wodzenie go za nos sprawia, że widzowie mogą oglądać spektakl w spektaklu. Komizm sytuacyjny, dwuznaczne dialogi i naprawdę dobra gra aktorska sprawiały, że gdy tych dwoje było na scenie, pozostali aktorzy schodzili na dalszy plan.
"Do pisuarów z nimi"
W pierwszym akcie obserwujemy więc Czeladniczki i Sajetanę, które wykrzykują swoje racje i polemizującego z nimi Prokuratora, który co chwile nęcony jest przez Księżną. W pewnym momencie cierpliwość Scurvego się jednak kończy, postanawia aresztować kobiety, a sam mianowany zostaje Prokuratorem Generalnym i ministrem sprawiedliwości w jednym (kogo reżyser miał na myśli? Tu sami możecie sobie odpowiedzieć na to pytanie).
Po przerwie okazuje się, że aresztowane Czeladniczki zostały zniewolone - przykuto je do desek do prasowania, a same wygładzają flagę Polski. Buńczuczne natury kobiet, które wznieciły rewolucję, spotkała kara - teraz wykonują obowiązki domowe na oczach pijącego piwo Prokuratora, który co rusz raczy je seksualnymi podtekstami, co zresztą jest jedną z przywar Scurvy'ego. Słabość ta szczególnie objawia się, gdy w okolicy pojawia się Księżna. Prokurator w końcu otrzymał władzę, o której marzył i która jego zdaniem mu się należała, choć w pewnym momencie sam już nie wie, dlaczego i po co, ani właściwie kim jest.
"Mój brzuch to moja sprawa"
Scurvy kpi więc z kobiet, które wznieciły rewolucję, a tuż przed finałową sceną bawi się z publicznością w protest. Odziany w białą "żonobijkę" z piwem w ręce przykłada sobie koszulkę z napisem "Mój brzuch to moja sprawa". Czy to nie krzywe zwierciadło? Wszak niektórym panom wydaje się, że mogą decydować o brzuchach kobiet. Widzowie mają głośno skandować ten slogan, co naturalnie wprowadza tych siedzących bliżej sceny w niemałe zakłopotanie. Mimo że całe widowisko bawi, to w pewnym momencie pojawia się w głowie myśl: "Ale z czego się śmiejemy?". Przecież to pstryczek w nos, który na moment odwraca naszą uwagę, a my zaśmiewamy się z wykrzykiwania sloganu, który przez wiele miesięcy był ważną sprawą dla setki tysięcy kobiet.
W spektaklu nie brakuje również nawiązań do współczesnej popkultury: Księżna siada na krześle i próbuje zawinąć swoje nogi jak Elżbieta Jaworowicz, piwo Prokuratorowi donosi Firdusieńka, która ocieka seksapilem, nie mówi i do złudzenia przypomina Wodziankę u Wojewódzkiego. Na ścianie za sceną wyświetlane są obrazki, które dopełniają sztukę, kpiąc nieraz z przedstawianych sytuacji. Można tam obserwować dwuznaczne fotografie, znane z memów postacie, a nawet bohaterów mangi. Pojawia się też Lord Vader.
Potem jest już tylko lepiej, bo akcja jest wartka jak w dobrym kinie akcji. Nastąpił przewrót, Czeladniczki i Sajetana odzyskują władzę, a niewyżyty Prokurator zostaje uwięziony i karmiony viagrą, by konać w męczarniach rozkoszy, wciąż uwodzony przez Księżną. Pojawia się też Hiperrobotnik (w tej roli Karol Bernacki), który przebrany za kowboja wywija rewolwerami i kilkukrotnie "zabija" pozostałych bohaterów sztuki.
Gdy postać wchodzi na scenę, w tle wyświetlony zostaje napis, który do złudzenia przypomina "Solidarność". Tempo jest wartkie, ale mimo komizmu przedstawionych sytuacji możemy dojść do przykrych wniosków. Jak u Witkacego, Czeladniczki i Sajetana zaczynają walczyć ze sobą, a efekt tej walki jest tragikomiczny. Czy każda rewolucja musi więc zjadać własne dzieci? Czy naprawdę kłótnia i walka musi być nieodłącznym elementem każdego zrywu społeczeństwa? Dlaczego nie możemy się po prostu dogadać?
Reżyseria: Krzysztof Jasiński
Dekoracje: Katarzyna Wójtowicz
Kostiumy: Anna Franczyk-Witkowska
Muzyka: Janusz Grzywacz
Rysunki: Katarzyna Babis
Światło: Grzegorz Marczak
Dźwięk/projekcje: Jakub Ziółkowski/Stanisław Dziwisz
Asystentka reżysera: Magdalena Zaniewska
Charakteryzacja: Julia Siekańska