Co łączy Nelsona Mandelę, twórcę wuwuzeli i wybitnego polskiego dziennikarza?
Co łączy Nelsona Mandelę, twórcę wuwuzeli i wybitnego polskiego dziennikarza?
"Trębacz z Tembisy" - wspaniały reportaż Wojciecha Jagielskiego
Wiele osób z piłkarskich mistrzostw świata w RPA (2010) zapamiętało przede wszystkim ogłuszający ryk wuwuzeli, czyli plastikowych trąbek używanych przez kibiców. Według badaczy, obciążenie słuchu podczas meczu piłki nożnej, w czasie którego publiczność używa wuwuzeli, jest porównywalna do obciążeń, jakich doświadczają górnicy pracujący na przodku w kopalni złota.
Mało kto jednak wie, że ich twórca, Freddie "Saddam" Maake, nie zarobił na swoim wynalazku ani grosza. Jeszcze mniej osób ma świadomość, że inspiracją do stworzenia wuwuzeli było... postępowanie Nelsona Mandeli wobec wrogów.
Co łączy pierwszego czarnoskórego prezydenta RPA, "zwykłego" kibica piłkarskiego z Johannesburga oraz jednego z najwybitniejszych polskich reporterów?Odpowiedź oraz więcej szczegółów na kolejnych stronach, gdzie piszemy więcej o fascynującej i szerzej nieznanej historii opisanej przez Wojciecha Jagielskiego w reportażu "Trębacz z Tembisy. Droga do Mandeli" (Wyd. Znak).
Mandela - prawdziwy bohater
Głównym bohaterem książki Jagielskiego jest jednak nie twórca wuwuzeli, o którym piszemy więcej na kolejnych stronach galerii, lecz Nelson Mandela, którego reporter opisuje jako postać zupełnie wyjątkową, mającą cechy właściwie niespotykane w świecie polityki, takie jak szczerość, uczciwość, niechęć do koniunkturalizmu.
To dzięki postaci Mandeli wiele lat po obaleniu apartheidu Afrykański Kongres Narodowy nadal cieszy się zaufaniem społecznym, podczas gdy większość podobnych ruchów wyzwoleńczych już w ciągu pierwszej dekady po przejęciu władzy pogrążyło się w korupcji.
Polityk, dla którego wartości mają znaczenie
Mandela, który stał się symbolem walki z apartheidem, zrobił wszystko, aby nie zdezawuować wartości, które z nim utożsamiano. Jedną z największych historycznych zasług Nelsona Mandeli było powstrzymanie rozlewu krwi w roku 1994, kiedy to po przejęciu władzy przez czarnych mieszkańców RPA, wielu obserwatorów spodziewało się pogromów i krwawych walk o władzę. Mandela uratował swój kraj przed wyniszczającą wojną domową.
Mandela, jak pokazuje Jagielski, nie jest koniunkturalistą, nigdy nie stosował się do reguł politycznej poprawności. Gdy w 1993 roku przyznano mu Pokojową Nagrodę Nobla do spółki z ostatnim białym prezydentem RPA Frederikiem de Klerkiem, Mandela odważnie przypominał, że nie wolno stawiać między nimi równości, bo o ile on sam z apartheidem walczył, to de Klerk, mimo ugodowego kursu wobec czarnych, reprezentował jednak apartheid.
Przez lata uważano go za terrorystę
Mandela w epoce powszechnej walki z terroryzmem miał odwagę przypomnieć, że kiedy siedział przez 27 lat w różnych więzieniach, Ronald Reagan i Margaret Thatcher nazywali go terrorystą.
Dopiero na 90. urodziny amerykański prezydent George Bush polecił, by nazwisko Mandeli wykreślono z czarnej listy niebezpiecznych dla świata międzynarodowych terrorystów.
Mandela w 1999 roku złożył urząd prezydencki, a w 2004 w ogóle wycofał się z polityki, na której temat przestał się nawet wypowiadać. W tym roku, na początku czerwca, trafił do szpitala z infekcją płuc. Od kilku miesięcy jego stan był ciężki, choć stabilny.
Na czym polegała wielkość Mandeli?
Według Jagielskiego wielkość Mandeli wynikała nie z tego, co zrobił i czego dokonał, ale z tego, jaki był: "Przywódcy i ci, którzy o tę rolę dopiero się ubiegają, lubią ogłaszać, że gotowi są oddać życie za wartości, które uważają za najświętsze. Wystarczy jednak, że osiągną cel, dojdą do władzy, a dla wygody zmieniają katalogi wartości, zapominają o dawnych przysięgach.
Mandela zaś przez całe życie pozostawał wierny ideałom, przekonaniom i sprawom, które uznawał za najważniejsze. Taki był jako gniewny student, wielkomiejski prawnik, młody rewolucjonista, więzień, prezydent i emeryt. Bez względu na to, czy taka postawa przynosiła mu korzyść, czy narażała na straty" - czytamy w "Trębaczu z Tembisy".
Człowiek, który wymyślił wuwuzele
W książce Jagielskiego śledzimy też losy Freddiego Maake, zwanego Saddamem (na zdj.). Jego sensem życia i największą radością jest kibicowanie miejscowej drużynie. Maake to zwyczajny Afrykańczyk, dla którego futbol jest o niebo ważniejszy od polityki, z Mandelą łączy go jednak poświęcenie dla tego, co uznał w życiu za najważniejsze.
To właśnie Maake wymyślił wuwuzele, czyli trąbki używane przez kibiców. Jak do tego doszło? Co oznacza "wuwuzela" i o co chodziło twórcy tego pomysłu (oprócz tego, by dmuchać w trąby, ile sił w płucach)?
Szczęśliwy, choć nie bogaty
Nazwa wuwuzela znaczy "jedność", a jej twórca chciał pogodzić dwa piłkarskie kluby, Wodzów i Piratów, którzy podczas meczów śpiewali agresywne piosenki.
Wuwuzele miały przyczynić się do załagodzenia konfliktu miedzy klubami, a inspiracją wynalazku Maaki było postępowanie Mandeli wobec wrogów. Wuwuzele rozpowszechniły się na całym świecie, ale Maake nie zarobił na swoim wynalazku ani grosza.
Mimo to, jak pisze Jagielski, czuje się szczęśliwy i spełniony.
Pierwsza wuwuzela na świecie
Swoją pierwszą wuwuzelę Saddam zrobił w dzieciństwie z blaszanej trąbki od roweru, który dostał na piąte urodziny: "Wystarczyło odkręcić klakson od roweru, ściągnąć z niego gumową gruszkę i zadąć co sił w trąbkę, a wydawała z siebie ryk tak przeraźliwy, że zagłuszał wszystkie inne okrzyki i śpiewy.
Saddam miał trzynaście lat, gdy po raz pierwszy użył jej na stadionie. Efekt przerósł jego najśmielsze oczekiwania - gwarne trybuny ucichły jak porażone, a kibice zarówno Wodzów, jak i ich rywali z uznaniem bili mu brawo i pokazywali go sobie palcami.
Był najgłośniejszy, zwracał na siebie uwagę i bardzo mu się to podobało. Poczuł, jak przepełnia go duma, gdy widział, że inni kibice zaczęli go naśladować i również przynoszą na mecze trąbki i trąby" - pisze Jagielski".
Blaszaną wuwuzelą po głowie
W reportażu Jagielski opisuje, jak Saddam zaczął pracować nad doskonaleniem wuwuzeli: "Wyginał, wyklepywał i lutował trąby coraz większe, dłuższe i donośniejsze. Eksperymenty z blaszanymi trąbkami przerwał, gdy policja zabroniła wnoszenie ich na piłkarskie stadiony, twierdząc, że poza trąbieniem wniebogłosy kibice używają ich także jako broni w potyczkach ze zwolennikami przeciwnych drużyn".
Saddam w rozmowie z Jagielskim nie zaprzecza, że szczególnie trąby zrobione z grubej i twardej blachy przydawały się jako oręż w walce z wrogimi klubami. Sam zresztą nieraz wykorzystywał je właśnie w tym celu.
Mógł zostać milionerem...
Na mundialu w RPA wuwuzele były już dosłownie wszędzie - wszyscy je nosili, wszyscy w nie trąbili, nie było meczu przez nie zagłuszanego. Gdyby Saddam Maake w porę zastrzegł sobie prawo do wynalazku, który stał się najważniejszym dziełem jego życia, plastikowe trąbki uczyniłyby go milionerem. Stać by go było na przykład na kupno domu w Houghton, w sąsiedztwie Mandeli.
"Nie zrobił tego jednak, nawet o tym nie pomyślał. Na stadionach wszyscy wiedzieli, że wuwuzele są dziełem Saddama. Nie pomyślał, że na trąbkach można zarobić. Nie wymyślił ich zresztą dla zarobku. A kiedy się spostrzegł, było już za późno. Kto inny zobaczył w wuwuzelach żyłę złota i kto inny dorobił się na nich majątku. Neil van Schalkwyk, biały drobny przedsiębiorca z Kapsztadu, twierdził, że nigdy nie słyszał o Saddamie ani o tym, że to on pierwszy wniósł wuwuzelę na piłkarski stadion" - pisze Jagielski.
Czy było warto?
Inni dorobili się na wuwuzelach wielkich majątków, a Saddam jak biedakiem był, tak biedakiem pozostał. "Najwyraźniej Pan Bóg nie chciał, żebym był bogaty. A skoro tak, to nic się nie poradzi" - mówi Maake.
Jagielski pyta w pewnym momencie swego bohatera, czy nie żałuje tego, że wszystko, całe swoje życie, poświęcił piłce nożnej i wuwuzeli. Czy było warto? "Czy warto? Jeszcze jak! Wszystko mi się w życiu udało i gdybym mógł, wszystko zrobiłbym jeszcze raz tak samo. Ty nie?" - mówi Maake. "Bez dwóch zdań" - odpowiada Saddamowi Jagielski, ale w książce dodaje od razu:
"Powtarzałem to sobie, ale nie czułem już dawnej pewności. I właściwie nie chciałem już o tym rozmawiać".
Poświęcić życie dla pasji
Tak więc - jak brzmi odpowiedź na postawione w tytule pytanie o to, co łączy pierwszego czarnego prezydenta RPA, kibica piłkarskiego z Johannesburga, który wynalazł wuwuzele i dziennikarza z małego europejskiego kraju?
Wszystkich bohaterów najnowszej książki Wojciecha Jagielskiego łączy poświęcenie życia dla swojej pasji. "Trębacz z Tembisy" to opowieść o pasji cenie, jaką się za nią nieuchronnie płaci, co doskonale pokazują historie życia Nelsona Mandeli i Freddiego Maake, ale także samego Jagielskiego, dla którego dziennikarstwo jest czymś o wiele więcej niż wykonywany zawód.
53 wojny Wojciecha Jagielskiego
W pewien sposób autor "Trębacza z Tembisy" odnosi się też do opublikowanej rok temu książki swojej żony pt. "Miłość z kamienia". Grażyna Jagielska opisała w niej karierę męża z punktu widzenia osoby, która całe lata spędziła zamartwiając się o jego bezpieczeństwo, co przypłaciła poważną chorobą.
Łącznie Jagielski był na 53 wojnach. Dla niego pełnia życia, przygoda, adrenalina, nagradzane na całym świecie reportaże. Dla niej samotność, niewyobrażalna tęsknota, paniczny strach. I kilkumiesięczny pobyt w klinice, w której Grażyna Jagielska leczyła się ze stresu bojowego, chociaż to nie ona, lecz jej mąż jeździł na wojny.
Książka Grażyny Jagielskiej to opisany pięknym językiem przejmujący obraz związku z Wojciechem Jagielskim, najbardziej znanym polskim korespondentem wojennym.
Dlaczego?
Dzięki "Miłości z kamienia" Grażyny Jagielskiej poznajemy jego pracę korespondenta wojennego od kulis. "Ten rodzaj dziennikarstwa ma wiele wspólnego z uzależnieniem. Ma właśnie takie niegroźne, niemal błahe początki, a potem, nagle, jest już za późno" - pisze Jagielska.
Grażyna Jagielska czasami pytała męża, dlaczego wciąż jeździ na kolejne wojny. Innymi słowy - dlaczego jej to wszystko robi? Dlaczego naraża ją na tak wielki stres, nerwice, lęki, wielogodzinne, wielodniowe, niekończące się czekanie na jego powrót lub informację o jego tragicznej śmierci? Czy chodzi o sławę? O nagrody? O pieniądze?
"Gniewało mnie, że nie chodzi o takie proste sprawy jak sława czy pieniądze. Wtedy można by walczyć z pokusą, jakoś się jej przeciwstawić, ale my nie wiedzieliśmy, co nas pcha do przodu. [...] Jest coś, co sprawia, że ten zawód pochłania ludzi bez reszty, to rozumiałam. Nie potrafiłam tylko zrozumieć, co powoduje, że relacjonowanie wydarzeń jest takie fajne. Jest takie cholernie fajne, że potem prawdziwe, realne życie wydaje się niepełne, podszyte tęsknotą" - czytamy w "Miłości z kamienia".
O książce
"Trębacz z Tembisy" jest dopełnieniem poprzedniej książki Wojciecha Jagielskiego "Wypalanie traw", w której wieloletni korespondent mediów w RPA, przyglądał się przede wszystkim kulturze białych mieszkańców kraju. W najnowszej książce reporter pokazuje czarne oblicze Republiki Południowej Afryki i proces obalania segregacyjnego porządku.
Freddie "Saddam" Maake czcił Nelsona Mandelę jak boga. Prawdziwy fanatyzm wyzwalał w nim jednak futbol. W książce Jagielskiego spotykają się: polityka, wojna i magia stadionu. To biografia rewolucjonisty, który jest bardziej autentyczny jest Che Guevara, a także historia reportera wojennego, który zmaga się z kryzysem powołania.
O autorze
Wojciech Jagielski (ur. 1960; na zdj.) to jeden z najwybitniejszych polskich reporterów, znany korespondent, przez lata publicysta "Gazety Wyborczej", laureat wielu nagród i autor świetnych reporterskich opowieści o Afganistanie, Czeczenii, Sudanie czy RPA ("Dobre miejsce do umierania", "Modlitwa o deszcz", "Wieże z kamienia", "Nocniwędrowcy", "Wypalanie traw").
Książka "Trębacz z Tembisy" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Oprac. Grzegorz Wysocki, na podst. PAP oraz cytowanych książek.