Jan Englert zagrał główną rolę w filmie. "To był prezent na 80. urodziny!"
Jan Englert zagrał w filmie "Skrzyżowanie", który nie powstałby, gdyby nie jego żona. - To był jej prezent dla mnie na 80. urodziny! - mówił aktor podczas spotkania z publicznością na festiwalu Dwa Brzegi. Główna rola po latach była dla niego spełnieniem marzenia.
Podczas 19. edycji festiwalu BNP Paribas Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym i Janowcu nad Wisłą publiczność miała okazję uczestniczyć w spotkaniu z Janem Englertem i Beatą Ścibakówną. Odbyło się ono przed filmem "Skrzyżowanie", w którym aktor zagrał główną rolę, a jego żona pełniła rolę producentki. Publiczność tłumnie zgromadzona w namiocie kina We Love Cinema przywitała gości gromkimi brawami.
Powstanie Warszawskie
Spotkanie prowadziła Grażyna Torbicka, która jest dyrektorką artystyczną festiwalu. Jako że spotkanie odbyło się 1 sierpnia, na początek zapytała Jana Englerta o jego role w produkcjach o Powstaniu Warszawskim - filmie "Kanał" Andrzeja Wajdy z 1956 r. i w serialu "Kolumbowie" Janusza Mortensterna z 1970 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kultura WPełni: Juliusz Machulski o filmach swojego życia i Polsce
- Ja przeżyłem Powstanie w Warszawie jako roczny chłopiec - wspominał aktor. - I są trzy role w moim życiorysie, o których nie potrafię mówić. To jest "Kanał", "Kolumbowie" i "Katyń".
- To są filmy, o których nie jestem w stanie powiedzieć, czy są dobre czy złe, czy dobrze zagrałem w nich czy źle. Jeśli chodzi o "Kanał", to dostać szansę od losu wejścia w tę rzeczywistość, przejścia kanałami naprawdę i zarazem nie naprawdę: bez grozy śmierci, to jest najwspanialsza rzecz, jaką może dostać 13-letni wówczas chłopiec, który Powstania nie pamiętał, ale dorastał w jego tradycji. To samo dotyczyło "Kolumbów". Po zdjęciach chodziliśmy wszyscy do domu Kuby Morgensterna i omawialiśmy ten film. Nie wychodziliśmy z niego - mówił Englert i opowiedział, jak prawdziwi powstańcy przyszli na premierę serialu, a po seansie opuścili salę w ciemności i ciszy. Dopiero po kilku dniach byli w stanie o nim porozmawiać z twórcami.
Englert przyznał też, że to samo dotyczy "Katynia": - Nie umiem myśleć o nim jak o filmie. Bo w Wajdzie była ta konieczność rozliczenia się z traumą, przecież jego ojciec został zamordowany w 1940 r. w Charkowie. Dlatego samo mówienie o tych filmach jest dość krępujące. To tak jak z patriotyzmem... Mówienie o patriotyzmie już jest podejrzane. Patriotyzm to jest powinność. To nie jest machanie flagami, śpiewanie hymnu i bicie inaczej myślących. To jest praca dla ojczyzny. Z resztą o tym wszystkim pięknie powiedział Gombrowicz: "Polak, aby pokochać ojczyznę, najpierw musi znaleźć wartości w sobie. Jeśli będzie tylko uczestnikiem życia społecznego, a nie wytwórcą własnej formy i treści, to naszą kulturę będziemy budowali wyłącznie na obitej d...e".
"Skrzyżowanie" było prezentem dla Jana Englerta
Beata Ścibakówna opowiedziała, jak to się stało, że została producentką filmu "Skrzyżowanie", w którym główną rolę zagrał jej mąż. Zaczęło się od tego, że Jan Englert dostał scenariusz od reżyserki Dominiki Montean-Pańków. Był nim zachwycony. Ale film nie miał finansowania, scenariusz leżał.
- Robiąc porządki w czasie pandemii, znalazłam ten scenariusz. Zadzwoniłam do Dominiki, której telefon był na pierwszej stronie i zapytałam, jaka jest sytuacja - opowiadała Ścibakówna. - Powiedziała, że raczej nic z tego nie będzie, gdyż nie ma środków. Więc ja, ponieważ produkuję spektakle teatralne, pomyślałam, że może spróbuję coś zorganizować, żeby ten film powstał. Przez cały czas szukania pieniędzy nic mężowi nie mówiłam, bo nie wiedziałam, czy to się uda, a on nie grał głównej roli w filmie od wielu, wielu lat. Gdy się udało, poprosiłam Dominikę, żeby do niego zadzwoniła...
- Odebrałem, powiedziałem, że wciąż jestem zainteresowany i mówię: "skąd są na to pieniądze?". A Dominika na to: "Niech pan zapyta żony" - dokończył opowieść Englert i dodał: - To był jej prezent dla mnie na 80. urodziny!
Od wielu lat Jan Englert dostaje raczej role drugoplanowe lub epizodyczne. Zagranie głównej roli w "Skrzyżowaniu" było dla niego spełnieniem marzenia. - Nie wierzyłem, że to się stanie, bo mam swoje lata. Ja dalej jestem jabłko jadalne, ale leżę w sadzie, już spadłem z gałęzi. Jeszcze robaki mnie nie napoczęły, ale znaleźć takie jabłko to trzeba chcieć. Ciekawsze są te, które jeszcze są niedojrzałe - żartował aktor, po czym dodał bardziej poważnie: - Ja kocham kamerę i czułem się zdradzony przez nią. W międzyczasie się zakochałem w teatrze z wzajemnością, ale to są jednak dwa różne miejsca pracy dla aktora.
Oskarżenia o nepotyzm
Beata Ścibakówna i Jan Englert mówili też o swojej córce Helenie. - Helena przyszła do mnie jak miała kilkanaście lat i powiedziała, że chciałaby spróbować aktorstwa, przekonać się, jak to jest pracować na planie czy w teatrze - mówiła Ścibakówna. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Spróbowała i wsiąkła. Więc chyba to, co pojawiało się w naszych rozmowach przy stole czy przy herbacie, miało swoje reperkusje.
Englert powiedział, że nie miał wpływu na decyzję córki. - Odkąd skończyła 16 lat, ze mną nie rozmawiała o sztuce nigdy. Owszem, z Beatą tak. Ze mną nie. Przecież ona specjalnie pojechała zdawać do szkoły do Stanów, żeby jej nikt nie wytknął, że jej tato coś załatwił.
Aktor odniósł się też do zarzutów o nepotyzm, jakie pojawiły się na początku roku w związku z zaangażowaniem przez niego do "Hamleta" wystawianego w Teatrze Narodowym żony i córki. - Kiedy próbowano mnie w pewien sposób nadziewać na sztylet i upiec na rożnie, to przyszło również pytanie do szkoły teatralnej, czy Helena Englert zdawała egzamin wstępny. Więc jakie ludzie mają myślenie, że jeżeli ktoś w rodzinie znajdzie się dość szybko w "przedpokoju", to znaczy, że wszedł bocznymi drzwiami, jakąś tajną drogą.
Englert dodał też: - Z nepotyzmem mamy do czynienia wtedy, kiedy żona lub córka nie mają umiejętności do tego, w czym są obsadzane. To dotyczy nie tylko zawodu aktorskiego. To dotyczy nie tylko rodzin. To dotyczy również polityki. Przecież nie można robić ministrem rolnictwa kogoś, kto pracował wyłącznie w kopalni. Gdyby moja żona i córka miały papiery na kopalnię, to niech idą na kopalnię. Ale w obu wypadkach nie mam wątpliwości, że nie zostały przekroczone żadne granice.
Ostatecznie aktor uznał, że cała afera wyszła mu na dobre. - Ja takiej reklamy, jaką zrobili mi moi przeciwnicy, nie miałem nigdy. Koniki sprzedają bilety na "Hamleta" pod teatrem za 600 zł - mówił. - Także gdyby ktoś z Państwa chciał mnie hejtować, to zobaczcie, co ja najbliższego robię i wtedy mnie atakujcie. To mi napędzi publiczność.