Kret w Watykanie: Historia PRL-owskiego "nielegała"
Agent 10862, eksjezuita, doświadczony pracownik wywiadu a może po prostu zdrajca? Po zdekonspirowaniu Tomasza Turowskiego jako tak zwanego agenta "nielegała", rozpętała się medialna afera. Książka Agnieszki Kublik i Wojciecha Czuchnowskiego "Kret w Watykanie. Prawda Turowskiego" to próba przedstawienia tej historii z pierwszej ręki, tak jak wydarzenia widzi sam Turowski.
Historia "nielegała" z pierwszej ręki
To niezwykła opowieść o kulisach pracy oficera wywiadowczego, który przyjmuje rolę kleryka w zakonie jezuitów.
Czym żył Watykan na przełomie lat 70. I 80.? Czy władze PRL próbowały chronić Jana Pawła II? Czym był ośrodek w Meudon we Francji i jak bez przeszkód można było dostać się do papieskich apartamentów? Czy polski wywiad pomagał "solidarnościowej" opozycji? Kim był agent "Russo" i wreszcie - co widzieli bezpośredni świadkowie katastrofy smoleńskiej?
W razie wpadki bez wsparcia
Tomasz Turowski działał jako tak zwany nielegał, czyli taki agent wywiadu, do którego po wpadce nie przyzna się żaden kraj. W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej w różnych okresach działało od 11 do 14 nielegałów. Ich praca polegała na absolutnym wtopieniu się w inwigilowane otoczenie, skonstruowaniu wiarygodnej legendy, dzięki której możliwe było prowadzenie wieloletnich obserwacji danego środowiska.
Werbowani często jeszcze jako bardzo młodzi ludzie, podejmowali ryzyko życia na krawędzi. Przechodzili skomplikowane szkolenia, mające na celu przygotowanie ich do pracy w każdym, nawet najtrudniejszym, terenie.
Tomasz Turowski był jednym z nich. Przez 16 lat działał jako nielegał w wywiadzie PRL. Dziesięć z szesnastu lat przeżył jako kleryk w zakonie jezuitów. Łącznie jako agent działał przez 37 lat. W rozmowie z Agnieszką Kublik i Wojciechem Czuchnowskim zdradza sekrety podwójnego życia.
"Niech pan kiedyś do mnie wpadnie"
I tak podczas jednego z wieczorów literackich spotyka Stanisława Wałacha, partyzanta Armii Ludowej z Zagłębia: "Dał mi książkę z dedykacją. Na koniec rzucił: "Wie pan co, niech pan kiedyś do mnie wpadnie". "Dokąd mam wpaść?" - pytam.
Nie wiedziałem, kim jest, nie miał na czole napisane: "Jestem krakowski Moczar i jestem szefem SB". On zaprasza na plac Wolności. Mówi, że jest zastępcą komendanta wojewódzkiego MO do spraw Służby Bezpieczeństwa. [...] Przypuszczałem, że nie będziemy rozmawiać o poezji czy literaturze. Liczyłem, że ta rozmowa pozwoli mi wyjaśnić moją sytuację. Ponieważ już kiedyś ci panowie się zgłaszali do mnie z zarzutami, pomyślałem sobie, że zmienili o mnie zdanie. Ale on mi wtedy powiedział, że nie ma czasu, ale może się potem zobaczymy na mieście. Istnieje przekonanie, że bezpieka to była banda debili. Nie, to nie była banda debili".
Nie dzieje się nic
Propozycja wysunięta przez wywiad wydaje się Turowskiemu bardzo atrakcyjna: "Wiedziałem, że w opozycję się nie zaangażuję, nie widziałem szans, by była w stanie dokonać zmian w ramach systemu. I pomyślałem, że jeśli będę w wywiadzie, to będę pisał meldunki wywiadowcze; jeśli będą dobre, to przeczytają je ludzie z establishmentu politycznego, z górnej półki. A jeśli tak, to będę miał wpływ na najważniejsze decyzje w kraju".
To właśnie wtedy ma potwierdzić, czy zaangażuje się w pracę wywiadowczą na rzecz PRL. Służby nie każą na siebie czekać - tuż przed obroną magisterium, Turowski spotyka się z oficerem, który przekazuje mu informację: będzie pracował jako nielegał.
Potajemne szkolenie
Pytany o trud prowadzenia podwójnego życia Turowski odpowiada niemal po żołniersku: powiedziałem "A", muszę powiedzieć "B", możliwość wycofania się nie istnieje. Rozpoczyna się proces skrupulatnego budowania legendy - bez niej, praca oficera wywiadu, szczególnie nielegała, jest niemożliwa, bo na niej osadzone są wszystkie działania prowadzące do wykonania zadania.
Szkolenie trwa potajemnie, w wynajmowanych mieszkaniach, przez prawie trzy lata. Języki, alfabet Morse?a, chemia, szyfrowanie, sztuki walki, szkolenia psychologiczne. Jednocześnie Turowski pracuje jako publicysta w piśmie "Chrześcijanin na Świecie".
Nikogo to nie dziwi - rodzina Turowskich pielęgnuje od lat znajomości z rodziną matki Urszuli Ledóchowskiej, krakowską kurią biskupią, wreszcie - z kardynałem Wojtyłą. Wkrótce okaże się, że rodzinne znajomości odegrają większą rolę, niż można by się spodziewać.
Tajne informacje NATO
Wśród licznych języków, których uczy się Turowski, nie brakuje włoskiego. Szlifowanie języka przychodzi mu z łatwością, szczególnie że wkrótce nadarza się okazja, by nauka przebiegała jeszcze sprawniej: stypendium Uniwersytetu w Peruggi.
"Jezuici są kapelanami we włoskich służbach specjalnych i u karabinierów włoskich. A Włochy to południowa flanka NATO [...]. Oczywiście to jest domena służb amerykańskich, ale ochrona kontrwywiadowcza i wywiadowcza po części spoczywała na wywiadzie i kontrwywiadzie włoskim. Na przykład bezpieczeństwo niektórych obiektów strategicznych i radarów. I w tych jednostkach byli kapelani, a kapelanami byli jezuici".
Listy polecające w tym od... Karola Wojtyły
Turowski opuszcza Polskę i wyjeżdża do Rzymu. O tym, że wstąpił do zakonu, rodzinę informuje polski jezuita. Sam Turowski wiezie ze sobą listy polecające od kilku krakowskich biskupów i... od kardynała Wojtyły, który miał powiedzieć: "Jakby ci cokolwiek było potrzebne, masz tu listy, glejty, idź jak w dym".
Turowski wspomina go zresztą często: "Wojtyła był osobą bardzo złożoną, teologicznie był dość zachowawczy, ale po ludzku bardzo otwarty i ciepły [...] Poszedłem do niego i powiedziałem, że jadę na kurs języka do Włoch, nie mam jakichś specjalnych warunków finansowych i gdyby można było prosić o wsparcie na miejscu, to proszę. I Wojtyła napisał otwartym tekstem, że przyjdzie człowiek i żeby okazać mu wszelką potrzebną pomoc [...] nie bardzo kochał jezuitów i już jako papież powiedział mi: "Mogłeś wstąpić do seminarium i być ťprzyzwoitym Ť księdzem"."
Wątpliwości? Po latach
Wiele miejsc wywiadu zostało poświęconych kulisom życia oficera operacyjnego i kleryka w zakonie jezuickim. Drobiazgowo odpytywany ze szczegółów życia podczas pierwszych lat nowicjatu, Turowski opowiada o kolejnych etapach wstępowania do zakonu, regułach, jakie nim rządzą, momentach granicznych, ale także o codzienności, na którą składało się oprócz nauki, także pogłębianie legendy, raportowanie i czujne oczekiwania na znak z centrali.
Wielokrotnie podkreśla złożoność nowicjatu u jezuitów i zasady, którymi kieruje się zakon i porównuje życie nielegała do życia zakonnego. Pytany o kwestie etyczne i problem z rozdzieleniem sfer sacrum i profanum, odpowiada, że w jego przypadku, ten problem nie istniał, przynajmniej na początku.
Praca w wywiadzie była przecież służbą na rzecz państwa, w którego ideę głęboko wierzył. Wątpliwości miały nadejść dopiero po latach.
W Watykanie częstym gościem
O jednej z takich wypraw mówi: "Ten człowiek odpowiadał za bezpieczeństwo bazy NATO w Neapolu od strony włoskiej. I jechaliśmy nocną ulicą Neapolu. On oczywiście w mundurze, służbowym samochodem, obok niego siedział kolega z Rotary, ja z tyłu [...] Wjeżdżamy bez żadnego problemu i tam wartownik pyta o nas, kto to jest, a major mówi: "To jest mój kolega z Rotary, a to jest kolega mojego kuzyna z zakonu jezuitów". I koniec, żadnego sprawdzania [...]. Oficerska fantazja nie zna granic. Zjedliśmy kolację, poszliśmy na nadbrzeże, obejrzeliśmy, jak tam sobie stoją te jednostki pomocnicze, amerykańskie, przeszliśmy się po molo i wróciliśmy".
Akcje szpiegowskie
Turowski zaangażowany w pomoc solidarnościowej opozycji szmugluje przez granicę dolary, które ma przekazać Aleksandrowi Hallowi i Bogdanowi Lisowi: "Przy wyjściu z samolotu miałem komiczną sytuację. Byłem w cywilu, bez koloratki, a tu jeden z pograniczników mówi: "Niech się ksiądz nie ukrywa, my księdza pamiętamy jeszcze z wizyt Papieża". Ponieważ zawsze woziłem kilka medali papieskich, mówię do nich: "Dobrze panowie, że mnie pamiętacie, a tu dla waszych żon i teściowych po medaliku". I na tym się skończyła kontrola".
Nie był to jednak koniec komplikacji. Szybko wyszło na jaw, że willa Halla, w której Turowski spotkał się z opozycjonistami, znajduje się pod obserwacją SB. Następuje ucieczka, podczas której Turowski ucieka wprost do Akademii Medycznej, do zaprzyjaźnionej pani profesor: "Dobiegłem do portierni [...]. Decyzje zapadają szybko, karta choroby [...] jest krzywa gorączki z kilku dni. Byłem pod wrażeniem".
Specyficzny stosunek do papieża
Podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, Turowski relacjonuje jej przebieg w Radiu Watykańskim. Wkrótce charakter jego działań operacyjnych będzie musiał ulec zmianie: "władza zaczęła mieć specyficzny stosunek do Papieża. Ci ludzie, najpierw Gierek, a potem Kania, mieli pewien czarny sen, koszmar[...]. Najgorszą rzeczą, jaką sobie mogą ci ludzie wyobrazić, jest to, że coś się temu człowiekowi stanie, bo konsekwencje społeczno?polityczne dla Polski mogłyby być tragiczne [...].
Może nie dlatego jest to dla nich koszmarny sen, że kochają Papieża, ale dlatego, że są pragmatykami politycznymi i wiedzą, jakie byłyby konsekwencje. I dla tej władzy, i generalnie dla Polski. Człowiek myślący w jakichkolwiek kategoriach państwowych musiałby to ujmować jako wielkie niebezpieczeństwo".
Luka w bezpieczeństwie
Wspomina: "Co mam zrobić? Iść do Tucciego i powiedzieć: "Zgłasza się major taki i taki, będę teraz pana informował...". No nie, niemożliwe. Musi być legenda [...]. Często korzystałem z posiłków w domu pisarzy, gdzie zaglądali radiowcy. Na te same posiłki przychodził ojciec Tucci, a więc starałem się być blisko niego przy stole i opowiadać moje wrażenia. Mówiłem na przykład, że wchodzę do Watykanu [...] i co zauważam? Że nie ma nawet [...] kamery przemysłowej. Nie ma strażnika, nie ma nic. Dopiero na dziedzińcu jest budka strażnika z żandarmem watykańskim [...]. Przechodzę obok tej osławionej windy prowadzącej do apartamentów papieskich. Dlaczego osławionej? Bo patrzę, jak jest zabezpieczona, i widzę zamek yalowski. To znaczy, że spinką do włosów w ciągu paru minut ten zamek odblokuję i spokojnie wjadę do apartamentów. No i te rzeczy opowiadam przy obiedzie i to donośnie".
Rozkaz: zbliżyć się do Wojtyły
"W swoich relacjach dokonywałem selekcji tych rozmów. Pomijałem te, które dotyczyły kwestii duchowych czy planów ewangelizacyjnych [...] . Przemiany rzadko następują szybko [...]. Zastanawiałem się, czy ideologia ówczesnych władz Polski jest taka, że mógłbym ją w tej chwili w pełni podzielać. Niewątpliwie ciągle byłem człowiekiem tego państwa, które wtedy istniało, i to był dla mnie dylemat" - opowiada.
Wspomina też, że papież "to była charyzmatyczna postać, o wielkiej, magnetycznej sile oddziaływania, i nie można go było zbyć byle czym [...]. Gdy byliśmy w kaplicy razem, zapytał: "Jaka jest właściwie twoja misja?". Trudno mi o tym dzisiaj mówić. Odpowiedziałem tylko, że moim obowiązkiem jest służba Polsce i dbanie o bezpieczeństwo Ojca Świętego".
Kolejna misja we Francji
Po tym wydarzeniu budowanie przykrywki zaczyna się od nowa - tym razem we francuskim Meudon, do którego zostaje skierowany na drugi rok studiów teologicznych. Wywiad chętnie korzysta z nadarzającej się sytuacji: tym razem celem jest zwerbowanie ludzi ze służb specjalnych, którzy w ośrodku Meudon uczyli się języka rosyjskiego:
"Do Meudon przysyłano elitarnych studentów nie tylko z Europy. Tu był jedyny na świecie ośrodek nauki języka rosyjskiego metodą pogrążenia. To znaczy nie tylko sfera językowa, ale dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jakby obudzono oficera z Saint-Cyr i on by coś powiedział po francusku, toby dostał ujemne punkty. Był nie tylko obowiązek stałego kontaktu studentów we wszystkich sytuacjach i między sobą w języku rosyjskim, ale odtworzona też została rosyjska atmosfera. To była taka mała Rosja".
Powrót na własną rękę
Mimo ukończenia studiów Turowski wciąż nie przyjmuje święceń. Jego ociągnie się zostaje zauważone - otrzymuje wezwanie do przyjęcia kapłaństwa. Jednocześnie odczuwa coraz większy dyskomfort pracy: coraz częściej zadania są sprzeczne z jego przekonaniami moralnymi.
"Miałem świadomość, że z punktu widzenia dyscypliny wywiadowczej popełniłem niewybaczalne błędy. [...] Zagrałem va banque, powiedziałem prawdę. Sądziłem, że zostanę usunięty z wywiadu i poniosę dodatkowe konsekwencje. ale po którejś z kolei rozmowie uzyskałem zaskakującą decyzję centrali: jeśli jestem zdecydowany pozostać w wywiadzie, to mogę pozostać".
Premiera w ZSRR
"Wcześniej czegoś takiego nie było, byłoby to ewidentne złamanie zobowiązań sojuszniczych. Ale teraz radziecki sojusznik na pewno nie miał zaufania do polskich władz partyjnych [...]. Chodziło o zorientowanie się, jak establishment radziecki ocenia sytuację w Polsce. Kontakty oficjalne na poziomie partii komunistycznych nie pozwalały na otrzymanie pełnej wiedzy i polskie władze rozumiały, że informacje, które dostają ze strony radzieckiej [...] są fragmentaryczne".
Świadek katastrofy smoleńskiej
"Słyszałem silniki najpierw głośne, potem ryk silników bardzo silny [...] potem przerażająca cisza. Dlatego pobiegłem do samochodu i kazałem kierowcy natychmiast jechać w stronę pasa [...] stamtąd już biegiem. Jak pobiegłem w chaszcze dalej, to zobaczyłem podwozie samolotu odwrócone do góry kołami. Widziałem resztki, ogniska palącej się ropy, ale tego, co dalej, w głębi, już nie, bo nadal była mgła [...] Zobaczyliśmy zza tej mgły jakieś kształty leżące na ziemi. Wtedy mnie spytała pani Emilia (współpracowniczka T. T. - przyp. red.):
"Co to jest, to jakieś manekiny leżą?". W tym momencie zorientowałem się, że to ciała ludzi, no i ona zaczęła to filmować. Poleciłem, aby przerwała zdjęcia".
O książce
Historia PRL-owskiego "nielegała", który jako jezuicki kleryk inwigilował watykańskie otoczenie Jana Pawła II "Nielegałowie" to jedna z najbardziej strzeżonych tajemnic wszystkich wywiadów świata. Często są to ludzie zwerbowani - tak jak bohater tej książki - we wczesnej młodości, szkoleni w tajnych ośrodkach i wysyłani za granicę. Tam nie od razu przystępują do działania.
Nawet kilka lat pozostają "w zamrożeniu", wtapiając się w środowisko, które mają inwigilować. W razie wpadki kraj, który ich wysłał, nie przyznaje się do nich. Dopiero później, w trakcie dyskretnych wymian schwytanych szpiegów, mają szansę na powrót do kraju. Ale gwarancji nie ma.
Tomasz Turowski przez szesnaście lat był "nielegałem" wywiadu PRL-u. Dziesięć z tych szesnastu lat spędził za granicą jako kleryk w zakonie jezuitów. Przeszedł przez Rzym i Watykan, stykając się z papieżem Janem Pawłem II i przekazując do centrali informacje na jego temat. Na początku lat 90 przeszedł pozytywnie weryfikację i jako polski dyplomata miał witać prezydenta Lecha Kaczyńskiego na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku.
* Kret w Watykanie. Prawda Turowskiego*, Wojciech Czuchnowski , Agnieszka Kublik, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2013
_**oprac. Kamila Margielska, WP.PL na podst. książki.**_