Magda, miłość i rak: Łeb do słońca i never give up!
Podwójna mastektomia w ciąży. Okaleczona kobiecość i ogromna radość życia. Zmaganie się z chorobą, która społecznie wciąż kojarzy się nam z wyrokiem śmierci. Skupienie na najdrobniejszych szczegółach: na smaku herbaty, uśmiechu dziecka, satysfakcji z wykonywanej pracy... Magda Prokopowicz potrafiła cieszyć się tym, że świeci słońce i mówić otwarcie o swojej chorobie. Ułożyła dekalog, który powinni przeczytać nie tylko chorzy na raka.
OŚMIOLETNIA WALKA, BY ŻYĆ
Zarażała optymizmem, mówiąc "łeb do słońca". Jako prezeska Fundacji Rak'n'Roll. Wygraj życie! walczyła ze stereotypami związanymi z chorobą; jako blogerka - dzieliła się z czytelnikami swoją wiarą i optymizmem.
Ta książka to poruszający dokument, w którym najwięcej mówi się o tym, co w życiu najważniejsze: o miłości, otwartości - na świat, siebie i ludzi, o uważności. * Magda, miłość i rak. Magdalena Prokopowicz o życiu, śmierci... i o nadziei"* to szczera i odważna opowieść o zmaganiu się z chorobą, wyborze życia, codzienności przeżywanej z chorym na raka. Książka, która jest jak Magda - przełamująca stereotypy.
Książka o życiu
Magda Prokopowicz ma 27 lat, gdy podczas kąpieli wyczuwa w prawej piersi guzek. Wie, że to nic dobrego - pamięta, jak na raka piersi umierała jej mama, dlatego z płaczem jedzie do szpitala. Diagnoza jest błyskawiczna - to rak z najwyższym stopniem złośliwości, G3. Szybka operacja ratuje pierś, ale wyniki badań są jednoznaczne: choroba zagnieździła się także w drugiej. Magdę czeka mastektomia. Ten dzień wspomina w wielu wywiadach: "Wydawało mi się, że rak jest już w całym moim ciele, że nie ma ani jednego wolnego miejsca, w którym by się nie rozpychał. Pożerał mnie. A ja nie mogłam go zatrzymać."
Od tego dnia rozpoczyna się ośmioletni etap życia z chorobą - etap, o którym coraz mniej ludzi chce mówić "walka z chorobą", właśnie dzięki Magdzie. Magda "przypominała hymn o miłości. Była cierpliwa, nie zazdrościła, nie szukała poklasku, wszystko znosiła, we wszystkim pokładała nadzieję. Umiała słuchać. Rozmawiając z człowiekiem, wpatrywała się w niego jak w arcydzieło".
Właśnie dlatego książka o niej , jest książką o życiu.
Granatowy płaszcz od mamy
Długo nie mówiła o swoich rodzicach - o tym jak oboje odchodzili, zmęczeni bólem i codziennym zmaganiem się z chorobą nowotworową. W rozmowie z Aliną Mrowińską po raz pierwszy otwarcie opowiada o swoich przeżyciach z tamtego okresu: "Miałam czternaście lat, kiedy zmarł tata. Pięć lat później odeszła mama. Oboje chorowali na raka. Dużą część swojego dzieciństwa spędziłam u rodziców w szpitalu.
Mama miała dni, kiedy w ogóle nie wstawała z łóżka. Milcząca, pogrążona w swoich myślach. Nie bardzo wiedziałam, co się z nią dzieje. Przez te wszystkie lata prawie jej ze mną nie było. Choroba mi ją zabrała. Tak bardzo chciałam mamie pomóc, ale nie potrafiłam... Ostatnie tygodnie życia mamy były najgorsze. Kilka razy dziennie podawaliśmy jej z bratem morfinę. Miała już wtedy zwidy, omamy, nie była sobą... Kiedy na krótkie chwile wracała do przytomności, płakała, że to już koniec. A ja nadal wierzyłam, że to niemożliwe, żeby stało się coś złego. No i się stało..."
Po śmierci rodziców Magda zamyka się w sobie. Zapytana o nich odpowiada krótko: "Umarli". Ucina temat. Nie chce do tego wracać. Kiedy przychodzi zima, wyciąga z szafy granatowy wełniany płaszcz, jej ulubiony. Płaszcz po mamie.
Nic już dla pani nie możemy zrobić
Zapytana o uczucia, jakie towarzyszyły jej tamtego dnia, gdy dowiedziała się o konieczności poddania się mastektomii, Magda mówi wprost: uciekłam od problemu. "Cały świat mi się zawalił. Dla mnie rak znaczył koniec, wyrok śmierci.
Chciałam jak najdalej uciec od lekarzy, szpitala. Mama podjęła walkę i umarła. Byłam przekonana, że bez względu na to, czy będę się leczyć, czy nie, koniec będzie tak sam. A być może, jak poddam się leczeniu, dłużej będę się męczyć. Żaden z lekarzy nie powiedział, że przecież od śmierci mamy minęło prawie dziesięć lat i medycyna jest już w zupełnie innym miejscu".
Diabeł leczy kołkami
To wszystko sprawia, że Magda nie decyduje się na leczenie i trafia do gabinetu medycyny niekonwencjonalnej: "Dostałam nadzieję, rozmowę, ciepło, pocieszenie. Nazywano mnie "cudowną Madzią". Mówiono, że wyjdę z raka. Czułam, że jestem dla kogoś ważna, że ktoś mnie rozumie. Tego nie znalazłam w szpitalach. Żaden lekarz tak naprawdę ze mną nie rozmawiał, niczego mi nie wyjaśnił. Wchodziłam na kilka minut do gabinetu i słyszałam: "Najpierw obustronna mastektomia, a później chemioterapia i naświetlania". A mnie to wszystko kojarzyło się wyłącznie z wycieńczeniem organizmu i powolnym umieraniem".
Wkrótce jednak okazuje się, że bolesne masaże, lewatywy, tajemnicze zioła i tabletki przestają być dla Magdy sposobem na raka. Gabinet i to, co się w nim dzieje postrzega jak coś absurdalnego: "W trzech rogach dużego pokoju siedziały kobiety, które kołkami masowały ludziom stopy. Na środku stały dwie kanapy, na których czekali kolejni pacjenci. Wszyscy wszystko widzieli, reagowali na krzyki, bo masaże sprawiały ogromny ból. Któregoś dnia popatrzyłam na masującą mnie panią Jolę i wydała mi się jakimś diabłem albo klownem. Pomyślałam: "Co ja tu robię?".
To doświadczenie trafi do spisanego przez Magdę dekalogu, a ona sama uznawana jest za jedną z pierwszych osób chorych na raka, które otwarcie odradzają korzystanie z medycyny alternatywnej na rzecz konwencjonalnych metod terapii.
Weszłam do jego domu i zostałam
" Świat wirował, miał niesamowite kolory, zapachy. Nie mogłam spać. O czwartej w nocy Bartek przysłał mi SMS: "Czy chciałabyś ze mną spędzić życie?". Czułam to samo, co on. Następnego dnia robił jakąś reklamę i z planu zdjęciowego wysyłał mi dziesiątki SMS-ów. Chyba w czterdziestym zapytał, czy zostanę jego żoną i czy chcę mieć z nim dziecko".
Miłość na krawędzi
Nie tracąc czasu na półroczne spotykanie się w kinach i kawiarniach, Magda i Bartek zamieszkują ze sobą od razu, po dwóch dniach znajomości, choć na łódzkim podwórku mijają się praktycznie od zawsze.
Dziesięć miesięcy później biorą ślub, jest przepiękna, śnieżna zima. Ale jeszcze podczas wspólnej majówki, którą zakochani spędzają nad morzem, Magda opowiada Bartkowi o chorobie. Odbiera telefony z Centrum Onkologii w Warszawie. Telefony, które przypominają o tym, że dziewczynę czeka podwójna mastektomia.
Operacji nie będzie!
"Zrobił to w obecności swojej rodziny - rodziców, brata. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Wcześniej nigdy nie myślałam o ślubie i dziecku. Byłam osobą bardzo zamkniętą, skrywałam uczucia, nie potrafiłam o nich mówić. A kiedy Bartek mi się oświadczył, poczułam, jak bardzo chcę mieć rodzinę. I dopiero wtedy zaczęłam tęsknić za moimi rodzicami..." - wspomina.
Dwie różowe kreski
Po ślubie Magda wraca do medycyny konwencjonalnej, jeździ od lekarza do lekarza, na konsultacje, wysłuchuje kolejnych pomysłów na leczenie, ale wszystkie pomysły mają jeden, powtarzający się refren: podwójna mastektomia to jedyna szansa. Bez niej, każdy dzień zmniejsza szansę na wyzdrowienie. Ale Magda zwleka, jakby na coś czekała...
Ale lekarze zalecają w jej sytuacji usunięcie ciąży i wielkie szczęście zostaje przyćmione - aż do dnia w którym zupełnie przypadkiem poznaje doktora Jerzego Giermka: " zapytał, czy mogę mu trzy razy stanowczo powiedzieć, że na pewno chcę urodzić dziecko. Nie miałam cienia wątpliwości.
Dowiedziałam się, że w pierwszym trymestrze muszę mieć radykalną mastektomię, a potem zacznę przyjmować chemioterapię. Słuchałam o kobietach, które leczył, o urodzonych dzieciach. Prawie wszystkie były zdrowe, a najstarsze miało 12 lat. Setki słów, które były dla mnie jak zbawienie. Jaka ja byłam szczęśliwa, kiedy wychodziłam z Centrum Onkologii. Miałam ochotę zatańczyć na korytarzu, wołać do wszystkich ludzi, że będę mamą".
Mam w brzuchu dziecko, nie mogę się poddać
Jest przy niej mąż, który sięga po aparat fotograficzny. Będzie utrwalał na kliszy zapis jej codzienności - z rakiem i rosnącym w niej dzieckiem. Powstają poruszające, intymne zdjęcia. Rodzą się napięcia; coraz więcej kłótni i niezrozumienia. O tamtym okresie w ich życiu Magda powie: "to był trudny i zły czas, z którego tak naprawdę nigdy nie wyszliśmy".
Dziesięć punktów w skali szczęścia
Na oddziale położniczym lęki nie mijają, choć teraz Magda martwi się przede wszystkim o zdrowie swojego dziecka. Po sześciu godzinach od cesarskiego cięcia Magda siada po turecku: Leoś jest zdrowy, a Magda czuje w sobie nadludzką siłę.
"Synek jest moim cudem, moim aniołkiem. To mój największy życiowy sukces. Każdy dzień z nim jest piękny. Jestem dumna, że mogę być mamą tak wyjątkowego małego człowieka. Myślę, że gdyby nie dziecko, nie miałabym już siły, żeby o siebie walczyć. Pewnie nie byłoby mnie na świecie...".
Od nadziei do rozpaczy i z powrotem
Zmienia lekarza. Słyszy, że z rakiem można żyć latami. Po raz pierwszy słyszy, że rak to także przewlekła choroba.
Ten lek nazywa się Leoś
Zbiera się w sobie: "Pamiętam, że po którymś podaniu przepłynęłam 25 basenów. Powtarzałam sobie jak mantrę: "Będę zdrowa, będę zdrowa", uśmiechałam się pod wodą tak, że aż się podtapiałam.
Pomyślałam wtedy, że wszystko jest w mojej głowie. Czułam się świetnie, bo wyrzuciłam z niej lęki. Uwierzyłam, że rak to nie wyrok śmierci, że można z nim żyć. Tylko trzeba znaleźć w sobie siłę i chęć do walki. Musi być jakaś motywacja. Po co chcę żyć, co mi jeszcze zostało w tym życiu do zrobienia. Nie można się poddać, załamać, bo wtedy wysyłamy do organizmu sygnały, że chcemy umrzeć".
Magda ma dobrą motywację, najlepszą pod słońcem. Motywacja ma na imię Leoś.
Łyse jest piękne
Zaczyna dostrzegać własne piękno: wyraziste kości policzkowe, kształt głowy, wykrój ust, oczy:
"Nauczyłam się też bawić perukami. Jednego dnia byłam brunetką, drugiego blondynką. Raz miałam krótkie włosy, innym razem długie. Nie mam żadnego problemu, żeby zdjąć perukę i pokazać komuś moją łysą głowę. Chciałabym, żeby ludzie myśleli, że łysa głowa to nie symbol śmierci, lecz zdrowienia. A kiedy zobaczą kogoś w trakcie chemioterapii, żeby się uśmiechnęli, dodali mu sił".
Nie po to kupiłam sukienkę, żeby umrzeć
W rozmowach z Aliną Mrowińską Magda opowiada o pięknie: o kobiecości i poznanych dzięki chorobie silnych, wspaniałych kobietach - o Pauli Pruskiej i Joannie Sałydze. O codziennych prostych przyjemnościach: kąpieli, kolorowym ubraniu, malowaniu paznokci i ust. O tym, że to ważne dla każdej z nas, niezależni od stanu zdrowia. O tym, że kupno jednej sukienki potrafi zmotywować do dostrzegania piękna wokół nas:
"Choroba nowotworowa nigdy nie trwa tydzień, zawsze jest to kilka miesięcy, a bywa, że i lat. Oprócz tego, że mamy raka, nadal jesteśmy kobietami i mamy prawo pięknie wyglądać, uśmiechać się, delektować się życiem. Często słyszę od innych chorych kobiet, że dopiero teraz, kiedy zachorowały, odnalazły swoją kobiecość, znacznie bardziej o siebie dbają, pozwalają sobie na to i czerpią z tego radość". Z mocą dodaje: "Rak nie zabrał mi kobiecości".
Z nim niedobrze, bez niego... też źle?
Bartek mówi: powrót po wojnie do domu. Magda jest pełna żalu i bólu - czy to naprawdę powrót do domu, czy to się da jeszcze naprawić? "nie wiedziałam, jak mam teraz żyć bez choroby. Jaki ma być ten mój nowy świat. Bo wcześniej to rak organizował mi życie, wszystko było mu podporządkowane. Każdego dnia musiałam walczyć, działać. Przeżyć...
Bez raka czułam jakiś brak, pustkę. Bartek mówił, że z naszego związku zniknął ktoś bardzo ważny, prawie przyjaciel, jakaś ważna część nas. Rak był sukinsynem, mógł zabić, ale wstawaliśmy z nim i z nim kładliśmy się spać, płakaliśmy i śmialiśmy się".
Czas wyrolować raka
Magdzie marzy się budowa kliniki dla kobiet chorych na raka, które są w ciąży. Ma głowę pełną pomysłów: na kampanię "Łyse jest piękne", na kampanię "Zbieramy na cycki, nowe fryzury i dragi", na wszystko, co zmieni obraz chorego na raka, bo "rak nie musi być wyrokiem. A my nie możemy stać się ofiarami choroby. Żyjmy normalnie, jak tylko się da, cieszmy się każdą chwilą".
Czy ja naprawdę przegrywam?
Po roku rak wraca. Magda czuje potworną złość i żal. Przerzuty są praktycznie w każdej kości jej ciała. Szybko łamie kość udową - lekarze unieruchamiają ją na trzy tygodnie, a ona musi układać sobie świat od nowa.
"Trudno mi o tym mówić. Sama wiem, że guzy na wątrobie są coraz większe, wyczuwam je nawet przez sukienkę... Zawsze bardzo mnie denerwowało, kiedy po czyjejś śmierci mówiono: "Przegrał walkę z rakiem".
Nie zabierze mi nadziei
Buntowałam się przeciwko temu słowu: "przegrał ". A teraz sama tak się czuję... Przegrywam walkę z rakiem...". Czy z tym można się pogodzić? Magda odpowiada: nie.
* "Nie można, jak się ma trzydzieści cztery lata i małe dziecko. Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze...? Myśl, że Leoś może mnie nie pamiętać... Jest mi bardzo ciężko, mam teraz dużo złych dni, ale nie mogę się poddać. To nie ja. Nikt i nic nie może mi zabrać nadziei".*
Tak bardzo kocham życie!
Chce, by do każdego dotarła kula pozytywnej energii. By książka o niej była jak SMS, który często wysyłała: Never give up! By leżała przy łóżku, po prostu, jak pocieszenie i fala dobrej energii.
W filmie o Magdzie jest ostatnia scena: "słowa Magdy: "Mam takie poczucie, że ja nie umrę...", po nich słowa Bartka: "Czuję się naprawdę zmęczony. Może teraz to ja będę bardziej potrzebował Magdy niż ona mnie". A w obrazie - Bartek trzyma na rękach Leosia, przytula Magdę i idą razem sosnowym lasem...".
Oprac. Kamila Margielska, WP.PL, na podstawie "Magda, miłość i rak. Magdalena Prokopowicz o życiu, śmierci... i o nadziei" Aliny Mrowińskiej"