Skrzydlaty posłaniec
Kirrick przysiadł wysoko na konarze jesionu, osłonięty gęstym, świeżym listowiem. Był piękny, wiosenny poranek i Kirrick czuł wielką pokusę, by się rozśpiewać na całe gardło – radośnie oznajmić światu, że wreszcie minęła długa, ponura zima. Wiedział jednak, że to byłoby szaleństwem mogącym ściągnąć na niego śmiertelne niebezpieczeństwo. Dni beztroskich świergotów bezpowrotnie minęły. Teraz tylko bezruch i milczenie dawały szansę przetrwania.
Kirrick już od kilku miesięcy wymykał się srokom – swoim bezwzględnym prześladowcom. Chociaż trzeba przyznać, że początkowo łowcy nie odznaczali się aż tak wielką zawziętością. Sroki są leniwe z natury, bo – jak wszyscy padlinożercy – nie muszą się szczególnie trudzić, żeby zdobyć pożywienie. Jednakże ostatnio ich zachowanie uległo dziwnej zmianie. Obławy i polowania sprawiały wrażenie drobiazgowo zaplanowanych – były prowadzone z zimną precyzją i zawsze kończyły się okrutną egzekucją. To właśnie w jednej z takich obław zginęła ukochana Kirricka, Celine. Wyczerpana pogonią, dygocąc z przerażenia, niechcący zdradziła miejsce swojej kryjówki. Koniec był szybki i krwawy. Zdjęty grozą Kirrick mógł jedynie bezsilnie patrzeć, jak sroki rozszarpują jego najdroższą na strzępy.
Teraz, dwa tygodnie po tragicznym wydarzeniu, smutek po śmierci Celine przygasł, gdyż rudziki są z natury pełnymi optymizmu i pogody ducha ptakami. Co nie znaczy, że Kirrick kiedykolwiek wymaże tę tragedię z pamięci. Tym bardziej że – o ile zdążył się zorientować – pozostał jedynym żywym rudzikiem w Birddom. W każdym razie przez te miesiące nieustannej ucieczki przed oprawcami nie spotkał żadnego innego rudzika z wyjątkiem Celine. Eksterminacja jego gatunku była całkowita. Podobnie jak innych, niegdyś wszechobecnych i lubianych ptaków: wróbli, kosów czy drozdów, żyjących już tylko we wspomnieniach.
Na całym obszarze dominowały teraz sroki.
Ich liczba wzrastała w zastraszającym tempie. Wyparły gołębie z miast i szpaki z ogrodów. Niekończąca się podaż martwych zwierząt na obrzeżach szos – obfitość, którą padlinożercy zawdzięczali obojętności Człowieka wobec Natury – znacznie się przyczyniła do prawdziwej eksplozji populacji srok. A na dodatek od pewnego czasu ich poczynaniami kierowała jakaś złowroga siła – inteligencja przepojona okrucieństwem i nikczemnością – co sprawiło, że sroki zawojowały niemal całe Birddom i unicestwiły większość ptasich gatunków.
Tak więc, siedząc w swojej kryjówce, Kirrick miał przekonanie, że został już jedynym rudzikiem na świecie. A samotność – choć bolesna i straszna – dawała czas na rozmyślania. Kiedy u boku miał jeszcze Celine, dominował w nim instynkt przetrwania – zachowania gatunku – który blokował wszystkie inne reakcje. Natomiast od dnia śmierci ukochanej, Kirrick był nieustannie pogrążony w rozmyślaniach, nawet w czasie gorączkowej ucieczki przed prześladowcami. I w pewnym momencie doszedł do wniosku, że ocalał nie bez powodu. Pozostał przy życiu tylko dlatego, że miał do wypełnienia jakąś ważną misję, a przez pamięć o Celine musiał jak najszybciej odkryć jej cel i sens. Gdy Kirrick snuł owe rozważania, Skulk i Skeet – dwa wielkie i groźnie wyglądające samce sroki – skakały po polu pokrytym świeżymi kiełkami zbóż, bacznym wzrokiem lustrując pobliski lasek, wypatrując najmniejszych oznak ruchu jakiejkolwiek żywej istoty. Ten pościg powoli przyprawiał ich o desperację. Trop dawno ostygł, ale strach przed karą kazał
kontynuować poszukiwania w straceńczej nadziei, że jeszcze jakimś cudem uda im się dopaść rudzika. Bo obaj dobrze wiedzieli, jaką cenę płaci się za porażkę. Na własne oczy oglądali łamanie skrzydeł i wydziobywanie ślepi. Na samą myśl, że mieliby wrócić bez świeżej krwi na dziobach, ogarniało ich przerażenie. I tylko dlatego do tej pory nie zaprzestali mozolnych poszukiwań. Wytężali wzrok. Czujnie rozglądali się na wszystkie strony.
Tymczasem nerwy Kirricka były napięte jak postronki. Od wielu godzin siedział w bezruchu – nic nie jadł i nie pił od ponad doby i wydawało mu się, że za moment zemdleje. Nogi mu okropnie ścierpły, podobnie jak skrzydła, w których odzywał się już tak nieznośny ból, że lada chwila Kirrick nie zdoła się opanować – będzie musiał nimi zatrzepotać, by pobudzić krążenie krwi. Rudzik nie miał wątpliwości, że zbliża się koniec. Gdy tylko drgnie, prześladowcy go dostrzegą, a przy tak zdrętwiałych mięśniach nie uda mu się poruszać z dostateczną szybkością, by umknąć przed wrogiem. I podzieli los Celine.
Nagle powietrze przeszył dojmujący skowyt. Dochodził z pola leżącego po prawej stronie. Jakaś nieszczęsna królica złapała się we wnyki i choć przeraźliwe jęki przypieczętowały jej tragiczny los, jednocześnie uratowały Kirrickowi życie. Bo w tym samym momencie w stronę wijącej się w agonii, przerażonej królicy z trzepotem skrzydeł pofrunęły obie sroki, by rzucić się na łatwą zdobycz. Co ważniejsze, dzięki ofierze ludzkich pułapek, mogły teraz wrócić do konfraterni ze świeżą krwią na dziobach i pławić się w glorii chwały. A że jeden rudzik wymknie się pogoni? To i co z tego. Dla zachowania gatunku potrzeba przecież pary, tak wymyśliła Natura. Poza tym, ten mały pokurcz zapewne padnie wkrótce łupem innego mięsożercy. A tak w ogóle, cóż mógłby zdziałać zaledwie jeden mały ptak?
Kirrick skierował się na północ. Przez kilka następnych dni podróżował powoli, zachowując wielką ostrożność, podczas gdy krajobraz poniżej stawał się coraz bardziej surowy i pełen groźnych, wręcz niesamowitych w rysunku form. Miejsce liściastych, przytulnych zagajników zajęły strome, wyżynne pastwiska, przetykane gdzieniegdzie ostrymi występami skalnymi. Rudzik nie dostrzegł żadnych śladów pogoni, wiedział jednak, że niedługo przyjdzie mu się cieszyć chwilami wytchnienia. Niegodziwość srok nie zna granic, a okrucieństwo i bezwzględność każą im ścigać ofiarę aż do skutku.
Na razie jednak Kirrick frunął samotnie – przemykał się ukradkiem, pilnie unikając kontaktu z jakimikolwiek żywymi istotami, które mogłyby poinformować wrogów o trasie jego podróży. Kiedy zdecydował się ruszyć na północ, nie miał w głowie żadnego konkretnego planu. Po prostu tak podpowiadała mu intuicja. W drodze nieustannie oddawał się rozmyślaniom. Potrzebował pomocy. Chciał znaleźć wyjście z beznadziejnego położenia i poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Gdzie jednak miał ich szukać?
Gdyby Kirrick mógł ujrzeć przyszłość, popadłby w jeszcze większe przygnębienie. Obecna podróż – męcząca i najeżona niebezpieczeństwami – miała być bowiem jedynie preludium do dalszych peregrynacji wzdłuż i wszerz całego Birddom. Przytłaczające przedsięwzięcie dla tak małego ptaszka. Ale podstawowe dla przetrwania wszystkiego, co dobre w tej krainie.
Po kilku godzinach lotu Kirrick poczuł, że musi się odświeżyć i odpocząć. Zauważył wartki strumień, migoczący zachęcająco w słońcu, mimo to poleciał trochę dalej, by znaleźć bezpieczne miejsce lądowania. Czuł się przeraźliwie samotny, niemniej czujnie rozglądał się na boki, by upewnić się, że w pobliżu nie ma żadnych innych zwierząt. W końcu przysiadł na niewielkim krzewie głogu rosnącym tuż przy potoku. Zwinął skrzydła i przez chwilę cieszył się spokojem, jednak szybko pragnienie dało o sobie znać i Kirrick sfrunął nad wodę. Zanurzył jaskrawy dziób w krystalicznym, szemrzącym strumieniu, a potem odchylił łepek, żeby krople mogły swobodnie spłynąć do gardła. Sprawiało mu to taką przyjemność, że zaczerpnął jeszcze kilka łyków, a potem zabrał się do kąpieli z entuzjazmem i radością typową dla swojego gatunku. Rozpryskiwał wodę czubkami lotek, a następnie przyglądał się opadającym kroplom, iskrzącym się w promieniach słońca niczym brylanty.