Baśń o myśli ostatniej
- Jestem bajarzem w twojej głowie. Nazywaj mnie meddach... A teraz bądź całkiem cicho, Towmo Chadisjanie. Naprawdę cicho. Bo to nie potrwa już długo. Wkrótce nastąpi ten moment. A wtedy... gdy twoje światła stopniowo będą gasnąć... opowiem ci baśń.
- Jaką baśń, meddach?
- Baśń o myśli ostatniej. A zacznę tak: Była kiedyś ostatnia myśl. I myśl ta siedziała ukryta w ostatnim krzyku trwogi.
- Dlaczego, meddach?
- Jak to dlaczego? Co za pytanie? Czyżbyś był aż tak nierozgarnięty? To przecież bardzo proste. Ukryła się tam, żeby poszybować w przestworza razem z ostatnim krzykiem trwogi... przez twoje otwarte na całą szerokość usta.
- I dokąd by miała polecieć?
- Do Hajastanu.
- A więc do Hajastanu?
- Tak, Towmo Chadisjanie.
- Do kraju moich przodków? Kraju u podnóża góry Ararat?
- Tak, tam.
- Akurat tam?
- Gdzież by indziej?
- Do świętej ziemi Ormian, zbezczeszczonej przez Turków?
- To prawda, Towmo. Zbezcześcili ją.
- Tam gdzie Chrystus został ukrzyżowany po raz drugi?
- Ty to powiedziałeś, Towmo.
- Może ostatni raz? Ostatecznie?
- Tego nie wiadomo.
- Powiedz, meddach: jak to właściwie jest?
- Z czym, Towmo?
- Gdzie są Ormianie z Hajastanu?
- Zniknęli, Towmo.
- To nieprawda, meddach.
- A dlaczego twierdzisz, że to nieprawda?
- Bo wiem, że oni tam jeszcze są. Ich zhańbione ciała gniją w świętej ziemi.
- Tutaj masz rację, Towmo. Na dobrą sprawę wcale nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. Zdaje mi się, że jednak mnóstwo wiesz.
- Wiem to i owo.
- Dlaczego więc mnie wypytujesz?
- Tak tylko, meddach.
- Pewnie chcesz zrobić ze mnie durnia?
- Nie, meddach.
- Powiedz, meddach...
- Co znowu?
- Kiedy moja ostatnia myśl wyleci w przestworza... czy odnajdzie Hajastan?
- Co za głupie pytanie, Towmo. Oczywiście, że go odnajdzie.
- Jesteś tego pewien?
- Jestem absolutnie pewien.
- Powinieneś jej powiedzieć: Hajastan leży tam, gdzie słoneczniki sięgają nieba.
- Sięgają nieba?
- Albo bram raju.
- Ależ Towmo Chadisjanie, tu jednak mocno przesadziłeś.
- Tak uważasz?
- Z całą pewnością.
- Hajastan... gdzie arbuzy są okrąglejsze, większe i soczystsze niż najtłustszy babski zad?
- Tam leży Hajastan.
- Gdzie bułgur miesza się z miodem? A sok dojrzałych morw wysycha w ogródku na dachu?
- Tak, Towmo Chadisjanie.
- Gdzie mlekiem w bukłakach z koziej skóry potrząsa się tak długo, aż zamieni się w masło?
- Oczywiście. Tam jest Hajastan.
- Albo w glinianych maselnicach, jak u mojej babki? Kołysała maselnicę na kolanach, jak wcześniej mojego ojca. I do tego śpiewała piosenkę: Garak gyszinem... robię masło... dla Hagopa robię masło... dla Hagopa?
- Tak jest.
- Gdzie kobiety mają jędrne piersi, perliście wilgotne... jak świeże owoce granatu zrywane o rannej rosie?
- Tylko wtedy, gdy są młode i gdy się pocą.
- To przecież chyba obojętne.
- Rzeczywiście, Towmo Chadisjanie, to obojętne.
- Gdzie starzy i młodzi mężczyźni podkradają się pod wiejską studnię, kiedy kobiety czerpią wodę? Gdyż kobiety pochylają się nisko nad cembrowiną, tak nisko jak nigdzie indziej na świecie?
- Tak.
- Hajastan... Tam gdzie góry dotykają chmur. Gdzie silni mężczyźni zaprzęgają się sami do kutana, dużego ormiańskiego pługa, by na swych nędznych poletkach iść w zawody z wołami. Gdzie mój pradziad podczas młocki wyrzucał w górę plewy, które ormiański wiatr po prostu unosił w dal, ku górom albo do morza. Gdzie były owce stepowe i baranina, i jogurt. Pamiętasz jeszcze? Jogurt, który babka nazywała madzun?
- O tak. Madzun.
- Powiedz mi, meddach, jak wyglądam.
- Jesteś brzydki, Towmo Chadisjanie. Żadna kobieta nie zakochałaby się w tobie, oprócz twojej matki. Twoje oczy są lekko wyłupiaste i wpatrują się w podłogę. Z twoich na wpół otwartych ust cieknie śmierdząca ślina. Wkrótce otworzysz je szeroko, aby wypuścić ostatnią myśl, która... jak ci mówiłem, poszybuje w przestworza razem z ostatnim krzykiem trwogi.
- A moje ręce? Powiedz mi, meddach, co z moimi rękami?
- Nie pocą się już. Są właściwie martwe.
- A moje nogi?
- Tak samo.
- A przecież nie jesteś wcale stary, Towmo Chadisjanie. Rocznik 1915. Masz siedemdziesiąt trzy lata. Smarkacz, który powinien jeszcze tęgo sikać pod wiatr. Co się z tobą dzieje?
- Nie wiem, meddach.
- Twoi przodkowie byli zupełnie inni. Zwłaszcza jeden z nich, pradziad twojego dziadka. Ten był z zupełnie innej gliny. Zresztą przeżył ponad setkę.
- Tak, meddach.
- Ale tak to już jest, Towmo. Ci Ormianie z Hajastanu dożywają sędziwego wieku od częstego chędożenia i dużej ilości jogurtu, który nazywają madzun i piją kubłami.
- Tak, meddach.
- Umierają młodo tylko wtedy, gdy Turcy lub Kurdowie obcinają im głowy.
- Tak, meddach.
- Lub zabijają ich w jakiś inny sposób, na przykład zakrzywionym nożem rzeźniczym.
- Tak, meddach.
- Posłuchaj więc, Towmo Chadisjanie: zwłaszcza ten jeden przodek, pradziad twojego dziadka, był ulepiony z innej gliny. W wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat potrafił posunąć jeszcze dwa numery, jeden przed zaśnięciem, a drugi z samego rana.
- Jak to z tym było, meddach?
- Z tym to było tak: przed zaśnięciem robił to z prababką twojego dziadka, bo był mądry jak wszyscy Ormianie, którzy jak wiadomo, są mądrzejsi od Żydów i Greków. Pradziad twojego dziadka mówił więc sobie tak: Jeśli nie będę z nią tego robił, to rano zamiast miodu doda mi do bułguru suszonego krowiego łajna. Wolę nie ryzykować, choć żołądek mam jeszcze zdrowy i potrafię pierdzieć jak siedemdziesięciotrzyletni smarkacz.
- I tak było?
- Właśnie tak.
- A z samego rana?
- Kiedy prababka twojego dziadka jeszcze spała, wymykał się do stajni. I tam robił to z małą Kurdyjką, która miała dziewięć lat i dziurkę wielkości gołębiego jaja. Tak, Towmo Chadisjanie, takim zuchem był twój przodek. Ale pewnego razu mała Kurdyjka nie chciała i stanęła przekornie pod tylną ścianą stajni.
- I co się wtedy stało?
- Twój przodek ze sztywnym członkiem ruszył na nią jak rozjuszony byk. Ale ta mała bestia uskoczyła w porę i wybił w ścianie stajni dziurę o średnicy kutasa. Takim zuchem był twój przodek.
- Czy ta ściana była z desek?
- Nie. Była z gliny i z suszonego krowiego łajna, które ludzie w tamtych stronach nazywają tezek.
- Skończ już z tym, meddach. Powiedz mi lepiej jeszcze raz, jak wyglądam.
- Już ci mówiłem. Wyglądasz jak ktoś, kogo może jeszcze kochać tylko własna matka. Bo w oczach matki nawet taki stary grzyb jak ty jest najsłodszym aniołkiem. Twoja matka nie widzi wyłupiastych oczu i nie wącha twojej śmierdzącej śliny. Czujesz, Towmo Chadisjanie? Twoja matka jest teraz przy tobie. Głaszcze cię po rękach, które nie mogą się już pocić. I głaszcze twoje zlodowaciałe nogi. Głaszcze cię po brzydkiej łysinie i całuje twoje na wpół martwe oczy.
- Gdzie jest moja matka?
- Już odeszła, Towmo Chadisjanie.
- Powiedz mi, meddach, jak przyszedłem na ten świat. Nigdy bowiem nie znałem swojej matki.
- Urodził cię Hajastan, Towmo Chadisjanie. I wiatr z gór Kurdystanu. Urodził cię kurz. I gorące słońce wtedy na gościńcu.
- A więc nie miałem matki?
- Nigdy jej nie miałeś.
- Czy to prawda?
- Tak, to prawda.