Jestem tu od wieków

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

fragment do promocji 1 [3 258 słów] Przygotowania do ślubu Concetty i Francesca trwały rok. Najpierw świętowano narodziny nowego potomka. Wiele kur i kogutów skończyło wtedy swój żywot. Obdarowywano nimi połowników, chłopów i wszystkich innych, którzy pracowali dla don Francesca, a także tych, którzy byli z nim jakoś spokrewnieni lub spowinowaceni, to znaczy całe miasteczko. Nastąpiła rzeź jagniąt i koźląt, królików i dzikiej zwierzyny, kobiety piekły foccazzole, gniotły ciasto na makaron i wykrawały z niego cavatelli i ricchitedde, formowały scroppelle z miodem i słodkim winem, rurki calzoncelli napełniały kremem z cieciorki i konfiturą z wiśni, jakby w tym roku Boże Narodzenie, karnawał i Wielkanoc przypadły w tym samym czasie, wszystkie naraz.
Dziecko gaworzyło w kołysce z kutego żelaza, a goście zaproszeni do świętowania jego narodzin jedli całymi dniami. Concetta nie odstępowała maleństwa ani na chwilę, a siostry przybiegały na każde jego głośniejsze westchnienie. Tańczono przy dźwiękach harmonii, zaręczano się na potęgę. Skojarzyło się wtedy więcej par niż na wszystkich weselach razem wziętych co najmniej przez rok. Don Francesco był tak szczęśliwy, że przez jakiś czas dawał wyrobnikom pracującym na jego ziemiach jeden dzień w tygodniu wolnego, a dwoje dziewcząt z biednych rodzin obdarował posagiem, bez którego zostałyby na pewno starymi pannami.
U patrun de scuppiett’, è nat u patrun de scuppiett’, powtarzał każdemu, kogo napotkał, mrugając przy tym znacząco. Chodził z rozanieloną miną, jakby dzięki narodzinom potomka, który będzie nosił jego nazwisko i odziedziczy jego ziemie, zapomniał o swojej obsesji śmierci, przez którą bywał czasem bardzo przykry w pożyciu.
Było tak, jakby w chaosie wszechświata znalazło się wreszcie słońce, wokół którego mogą zacząć się kręcić wszystkie codzienne sprawy.
Nikt się już nie przejmował kaprysami Costanzy ani zazdrością Albiny. Teraz każdy musiał znać swoje miejsce i wypełniać swoje zadania, bo wszystko miało zostać przekazane w jak najlepszym porządku temu płaczliwemu bobasowi, który rządził nimi już od kołyski. Był tak absorbujący, że obmierzł własnej matce, która musiała czuwać przy nim w dzień i w noc. Karmiła go piersią przez cztery lata, a gdy go wreszcie odstawiła, aż do końca życia żywiła do niego głęboką niechęć.

Kiedy ochrzczono już nowo narodzonego i skończyły się wszelkie świętowania, kiedy minęły nieprzespane noce spędzane przy kołysce dziecka, a don Francesco zdał sobie sprawę z niedobrego charakteru syna i pogodził się z tym faktem, zaczął się czas marzeń. Zdawało się wszystkim, że uwolnili się wreszcie od władzy kapryśnego losu i mogą patrzeć z otuchą w przyszłość, przyszłość bezpieczną i przewidywalną, a nawet nudną, jak to bywa, kiedy urzeczywistniają się zbyt długo hodowane marzenia.
Do duszy Concetty powrócił nareszcie spokój. Przez wszystkie te lata ani na chwilę nie zapomniała, że żyje w grzechu. Teraz zaś otwierała się przed nią możliwość uregulowania stosunków z Bogiem.
Patrząc na zboże wschodzące na polach, don Francesco zatracał się w marzeniach o swoim potomstwie, wyobrażał sobie, jak jego nasienie, jego nazwisko i jego posiadłości będą się rozmnażać w następnych pokoleniach. Snuł plany na temat przyszłości syna, myślał o tym, jakie da mu wykształcenie, jak je wykorzysta i jakiej żony mu poszuka.
Teraz, kiedy był nareszcie pogodzony z życiem i ze śmiercią, zajął się powiększaniem domu oraz rodzinnego grobowca. Kaplica rodziny Falcone miała od tej pory wyróżniać się na cmentarnym wzgórzu bogactwem różowych i czarnych marmurów oraz urodą rzeźby anioła z twarzą Licandry, który trzymał straż nad zmarłymi. Rozbudowa domu okazała się natomiast przedsięwzięciem niemożliwym do ukończenia i cała rodzina przez długie lata żyła wśród gruzów, w kurzu pokrywającym coraz grubszą warstwą niespełnione marzenia.

Z rozwoju wypadków najbardziej cieszyła się Albina. Jak daleko jej pamięć sięgała, może nawet wcześniej, niż wypowiedziała pierwsze słowo albo nawet zanim się narodziła, trawiła ją zazdrość o starszą siostrę Costanzę. Bardzo możliwe, że to zazdrość właśnie przywołała ją na ten świat. Cokolwiek Costanza by powiedziała, cokolwiek by jadła, na co by spojrzała – wszystko wywoływało u Albiny natychmiast przykry uścisk w sercu i poruszenie wnętrzności. Kiedy Costanza była chora, bo zaraziła się szkarlatyną, świerzbem czy dostała biegunki, Albina umierała z zazdrości, że i jej to samo nie spotkało. Wydawało się, jakby niesprawiedliwość zamieszkująca te ziemie od zarania dziejów i gniew wszystkich ludów, które tu się wymieszały i zatraciły, zagnieździły się w jej sercu i wydały owoc w postaci monstrualnej zazdrości.
A Costanza w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. Była dziewczyną o władczym usposobieniu i hałaśliwym sposobie bycia. Miała mocne, zgrabne ciało, twarz okrągłą jak księżyc w pełni, błyszczące oczy i zmysłowe usta. Wszędzie czuła się swobodnie i wydawało się, jakby wiała od niej zawsze lekka, świeża bryza. Tymczasem Albina wyrosła na chudą, łykowatą pannę i robiła wrażenie, jakby soliter drążył jej duszę. Pomijając jednak jej szczupłą figurę, która w owym czasie kojarzyła się z nędzą, nie była więc oznaką urody, Albina stanowczo nie była brzydka. Wysoka, o szerokim, jasnym czole i surowych rysach twarzy, przypominała bizantyńskie madonny, których wizerunki można było zobaczyć na ścianach okolicznych grot. Albina nigdy się nie uśmiechała.
Podczas chrzcin brata poznała Aurelia, syna barona Lacava di Montescaglioso. Gdyby w jej rodzinie nie urodził się chłopak i gdyby don Francesco nie zdecydował się ożenić z Concettą, jego córki dalej żyłyby z piętnem nieślubnych dzieci. Choć wszyscy wiedzieli, że były posażne, mogłyby liczyć co najwyżej na małżeństwo z jakimś zamożnym rzemieślnikiem lub skromnym właścicielem ziemskim. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Aurelio nawiązał z nią znajomość podczas tańców.
Po krótkim wahaniu między Albiną a Constanzą jego wybór padł na Albinę. Nie dlatego, żeby jej surowa uroda zrobiła na nim szczególne wrażenie, ale obawiał się, iż blask, jakim promieniowała jej siostra, mógł być zapowiedzią długotrwałych zabiegów, wzdychań i cierpień, jemu zaś zależało na tym, żeby jak najszybciej uzdrowić finanse rodziny. Albina nie posiadała się ze szczęścia, nie mogła uwierzyć, że prawdziwy baron woli ją od Costanzy, i była gotowa natychmiast przysiąc mu dozgonną wierność, chociaż Aurelio był niski i żeby spojrzeć jej w oczy, musiał zwracać twarz ku górze.
Podczas gdy Ciccillo, miejscowy cyrulik, przygrywał na harmonii, między porcją makaronu a kawałkiem jagnięciny Aurelio prowadził z Albiną rozmowę, w której co kilka słów robił mimochodem aluzje do swojego szlacheckiego pochodzenia. Z udawaną nonszalancją wymieniał nazwy swoich posiadłości: Tre Confini, Difesa, Rivolta Sant’Angelo, razem ponad tysiąc sześćset mórg ziemi, strzegąc się przy tym, by nie wyjawić, że leżały one w większości odłogiem, były porośnięte krzakami i zamieszkane przez ślimaki, a tych kilka rodzin, które dzierżawiły tam pola, przymierało głodem. Kiedy na stołach pojawiły się tace z lukrowanymi ciastkami i innymi słodyczami, wyszli porozmawiać w świetle księżyca. Aurelio recytował wiersze, z których Albina nie rozumiała ani słowa.
Obiecali sobie, że postarają się wkrótce znowu spotkać.
Aurelio zaczął przyjeżdżać do Grottole swoją kolaską. Wolał zachować dyskrecję, zatrzymywał się więc przy wodopoju, w dole miasteczka, blisko Via Nuova, która w rzeczywistości stanowiła część zbudowanej jeszcze przez starożytnych Rzymian Via Appia. Tam spotykał się z Albiną w tajemnicy przed wszystkimi i tam spędzali razem około godziny, pod okiem znudzonej Giustiny, która za pobliskim krzakiem robiła z gałązek tarniny karety dla dam dworu ubranych w suknie z płatków maków. W cieniu liściastych gałęzi Aurelio wyszeptywał słowa miłości zapożyczone z książek niejakiego Byrona. Ale Albina nawet ich nie słuchała, myślała o tym, jaką zawiść wzbudzi w siostrze tą swoją konkietą. Tymczasem Costanza zdawała się jedyną osobą nieświadomą miłosnego podboju Albiny, choć siostra robiła, co mogła, by ta nowina do niej dotarła, a poza tym wszystkie wróble już o tym ćwierkały. Najstarsza córka don Francesca niezmiennie zajmowała się wyłącznie swoimi sprawami, do których nikt się nie wtrącał, bo każdy miał co innego na
głowie.

Kiedy już minął stosowny czas, Aurelio poprosił ojca Albiny o jej rękę i zaręczyli się oficjalnie. Teraz nie spotykali się już przy wodopoju, gdzie płoszyły ich trzaski łamanych gałązek, ale równie niekomfortowo w saloniku, na kanapie z popękanymi sprężynami, wśród gruzu pozostawionego przez neapolitańskich robotników sprowadzonych przez don Francesca do remontu domu. Siedzieli zawsze w towarzystwie którejś z młodszych sióstr, Giustiny lub Chetanelli, które korzystając z sytuacji, zajadały się wiśniami w spirytusie i pod koniec wizyty narzeczonego Albiny były na rauszu.
Aurelio, ku wielkiej uldze Albiny, zaprzestał swoich romantycznych monologów. Teraz nareszcie zaczęli rozmawiać o morgach ziemi i sztukach bielizny w ślubnej wyprawie. W tym okresie Albina była tak szczęśliwa, że czasami na pół dnia nawet zapominała o swojej zazdrości. Ale ten niespodziewany uśmiech losu nie zdołał całkowicie odmienić jej przeznaczenia. Cień Costanzy raz jeszcze położył się na jej życiu jak cień dębu na krzewie rosnącym w jego pobliżu.
Kiedy Aurelio poprosił don Francesca o rękę córki, ten postawił jeden tylko warunek: jak zwyczaj każe, pobiorą się dopiero po ślubie starszej siostry. Szkopuł w tym, że Costanza nie miała nawet narzeczonego. Grymasiła, przebierała w konkurentach, unikała zawierania nowych znajomości i nikt nie potrafił odgadnąć, czego właściwie szukała.
Concetta przygadywała jej, że powinna poprosić o pomoc wujka Uela Garncarza. Wytoczy dla niej z gliny rzecznej na kole garncarskim, wysuszy na słońcu i wypali w piecu męża, który zaspokoi jej wymagania i będzie umiał z nią wytrzymać. To powiedzenie na długo pozostało w rodzinie, bo nieraz jeszcze zdarzały się w niej dziewczęta, które nie znajdowały dla siebie pary, jak gdyby Stwórca specjalnie posyłał od czasu do czasu jakiś wyjątkowy okaz, egzemplarz nie do kompletu, cenny i bezużyteczny jak pojedynczy but.
Jako że Concetta zwlekała z zaręczynami, Albina nie mogła w nocy spać. Kręciła się na łóżku, jakby ktoś w nim rozsypał ciernie z korony Chystusa, i śniło jej się czasem, że morduje siostrę. „Ach, siostro, moja siostro, ach noże już się ostrzą. Już noże naostrzone, dni twoje już skończone”. Zabić ją! Zabić jak najszybciej! Potem żałowała. Ta łódź płynęła rzeką, która prowadziła prosto do piekła. Widziała ostrza noży, ośle ogony machały jej przed oczami, gadające kości wystawały z ziemi, a kobiety skrzeczały jak żaby. W sobotę wieczór Albina musiała się spowiadać z grzechu popełnionego w myślach, a Costanza, z niewzruszonym uśmiechem na twarzy okrągłej jak księżyc w pełni, kwitła i nie miała zamiaru się zaręczać.

Przygotowania do ślubu don Francesca z Concettą też się ciągnęły, a to z powodu prac remontowych w domu.

Don Francesco miał duszę chłopa i nie uznawał zbytków, ale tym razem w chwili jakiegoś szaleństwa zdecydował się sprowadzić z Neapolu architekta i doświadczonych robotników. Mieli zmienić jego duży i wygodny dom, zbudowany w najwyższej części miasteczka, w jedną z tych wytwornych, pańskich kamienic, ozdobionych fryzami i herbami, które widział podczas swojej jedynej podróży do Neapolu, w mieszkanie stosowne dla jego dzieci, wnuków i następnych pokoleń, o których marzył, że będą nader liczne.

Concetta sprzeciwiała się tym planom ze wszystkich sił. Bała się ludzkiej zawiści i przeczuwała nadejście niepowodzeń. Lękała się groźnej mocy złego spojrzenia, która uderza w tych, co obnoszą się ze swoim szczęściem lub bogactwem. Nalegała, by córki ukrywały swoje kwitnące buzie pod chustką, tak żeby złe spojrzenie nędzarzy nie wyssało ich urody. Od kiedy zamieszkała w domu don Francesca, Concetta siadała zawsze tylko na brzegu krzesła, żegnała się znakiem krzyża przy każdym kęsie pożywienia i prosiła Boga o wybaczenie, że żyje w dostatku, podczas gdy jej bracia i siostry przymierają głodem. Ale nic nie mogła poradzić. W domu pojawił się mężczyzna w słomkowym kapeluszu, który palił śmierdzące papierosy i chodził po pokojach z miną lekarza badającego ciężko chorego pacjenta. Stukał w ściany i z przygnębieniem przysłuchiwał się odgłosom, jakie wydawały, mierzył wszystkie kąty, pokazywał, gdzie należałoby wyburzyć stare, a gdzie wybudować nowe mury, przedstawiał don Francescowi szkice i projekty, których ten
nie rozumiał, ale nie dawał tego po sobie poznać i zgadzał się na wszystko, żeby się nie okazać prostakiem. Kiedy Concetta pytała o remont, podnosił na nią głos, jak zawsze, gdy czuł się niepewnie. Robotnicy z Neapolu zamieszkali na stryszku, skąd wychodziło się na dach. Stryszka używano zwykle jako schowka, czasem nocowali tam goście. Tam też przez lata przechowywano kufry z listami i zdjęciami, które wiele lat później odnalazła Gioia, wspiąwszy się na stryszek w tajemnicy przed mamą, babcią i ciotkami.
Teraz najważniejszym zadaniem było utrzymanie robotników z dala od dziewcząt. Umieścić ich pod tym samym dachem to jakby pozwolić wilkom spać wśród owiec albo jak rozpalić ogień koło wysuszonej słomy, i Concetta musiała bezustannie zachowywać czujność, żeby nie ucierpiała na tym któraś z córek i żeby szkody, jakie mogły ponieść dziewczęta z sąsiedztwa, pomagające jej w pracach domowych, były jak najmniejsze.
Zatrudniono także miejscowych robotników. Wkrótce między nimi a przybyszami z Neapolu nawiązała się rywalizacja, która szybko przekształciła się w otwartą wojnę. Po jakimś czasie nastąpiło zawieszenie broni, po czym robotnicy porozumieli się, bo razem łatwiej mogli wyłudzać pieniądze od don Francesca i zbytnio się przy tym nie napracować.
Neapolitańczycy zrezygnowali ze swoich pomysłów na sztukaterie i ornamenty, a grotollanie zachowali w tajemnicy swoje sposoby suszenia gliny i transportowania kamieni i od tego czasu żyli w pełnej harmonii.
Architekt z Neapolu wyjechał po tygodniu pod pretekstem niespodziewanych kłopotów, obiecał jednak szybko wrócić. Wkrótce zaczęły przychodzić do don Francesca listy z opisami wszelkich możliwych nieszczęść, przeszkód i katastrof, jakie tylko może wymyślić ludzka fantazja. W końcu don Francesco przestał mówić o architekcie, a jeżeli komuś zdarzyło się o nim napomknąć, wrzeszczał jak opętany.
Tymczasem neapolitańscy robotnicy wciąż mieszkali w jego domu. Wprowadzili atmosferę wesołości, która na długo pozostała w pamięci domowników. Ponurzy grottolanie patrzyli na nich nieufnie, choć z ciekawością, jak zwierzęta patrzą na osobniki tego samego gatunku, ale odmiennej rasy. Aż w końcu lody zostały przełamane i rozpoczęły się wspólne zabawy i biesiady. Wiele lat później, kiedy już nie było nikogo, kto znałby neapolitańczyków, zdarzało się, że ktoś przygotował danie według ich przepisu, a ktoś inny zacytował jakieś ich powiedzenie. Był też w miasteczku pewien Ciro, podobny jak dwie kople wody do majstra z Neapolu. Wyszło więc na to, że jedyne, co udało się neapolitańczykom doprowadzić do końca, to zepsuć reputację jego matki Assunty.

Kiedy było już jasne, że dom nie będzie gotowy przed ślubem, don Francesco i Concetta postanowili się pobrać, nie czekając na koniec przebudowy. Rozpoczęli więc przygotowania. Concetta udała się do Matery, żeby kupić materiał na sukienkę. Po raz pierwszy i ostatni w życiu oddaliła się od miejsca, w którym się urodziła. Wydawało jej się, że znalazła się w Rzymie albo Nowym Jorku, o którym zdarzyło jej się kiedyś słyszeć, i ogarnęło ją uczucie samotności i tęsknota tak wielka, że aż kręciło się od tego w głowie. Uspokoiła się dopiero, kiedy znalazła się znowu na Via Nuova i zobaczyła ruiny starego kościoła w Grottole. Serce biło jej mocno, gdy pytała o drogę na ulicach Matery, nigdy dotąd nie widziała tylu obcych twarzy i nie wiedziała, jak się zachować. Potem przez długie jeszcze lata opowiadała o swojej podróży. O dzielnicy Sassi, którą widziała z góry, i o ludziach przypominających mrówki. O kondukcie pogrzebowym jakiegoś możnego pana, z muzyką i z karocą ciągniętą przez szóstkę koni. O wystawie sklepowej,
na której po raz pierwszy w życiu zobaczyła zdjęcia, i uciekła stamtąd, jakby sfotografowani ludzie mogli ją gonić.
Na sukienkę wybrała jedwab mieniący się jak niebo w marcu. Był tak piękny, że do domu Poltiny, krawcowej, która miała uszyć z niego ślubną sukienkę, od rana do wieczora przychodziły kobiety z całego miasteczka, by oglądać i dziwić się jego cudownie mieniącym się barwom. Dla córek Concetta znalazła kupon błękitnego aksamitu. Starczyło go na sukienki dla wszystkich dziewcząt i jeszcze sporo zostało. Ta resztka, podobnie jak inne rzeczy, z którymi nie było wiadomo co zrobić, wylądowała na stryszku. Wiele lat później znalazła ją tam Gioia i używała jej jako królewskiego płaszcza, całunu albo morza, zależnie od nastroju.
Don Francesco zajął się organizacją przyjęcia weselnego. Pasterzom kazał dostarczyć najlepszych sztuk bydła, a od wieśniaków zażądał, by postarali się dla niego o miód na słodycze. Wszyscy członkowie rodziny byli tak zajęci przygotowaniami, że nie zauważyli zmian, jakie zachodziły w Costanzy.
Od jakiegoś czasu dziewczyna przesiadywała w kościele dłużej niż największe dewotki w miasteczku. Kiedy nie było mszy, chodziła na nowenny i nieszpory, uczestniczyła w modlitwach za zmarłych i codziennie się spowiadała. Albina doszła do wniosku, że Costanza postanowiła złożyć śluby zakonne, i niewiele brakowało, a i ona wstąpiłaby do klasztoru z wdzięczności, że Bóg nareszcie zdecydował się stanąć po jej stronie.
Jedynie Concetta, kiedy zauważyła, co dzieje się z córką, zaczęła coś podejrzewać. Costanza nie miała bladej, uduchowionej twarzy, a oczu nie zwracała ku niebu, jak ci, co usłyszeli boskie wezwanie. Wręcz przeciwnie. Wypiękniała, nabrała kolorów, oczy jej błyszczały, przy uśmiechu robiły jej się dołeczki w policzkach, a świeży powiew, który zawsze zdawał się towarzyszyć jej krokom, zamienił się w zefirek. Gdyby ktoś dobrze posłuchał, usłyszałby pewnie w powietrzu srebrzysty dźwięk dzwoneczków.
Kiedy już wiadomo było, co się święci, Concetta nie zrobiła nic, by temu przeszkodzić. Nieszczęście było nieuniknione. Od kiedy rozpoczął się remont domu, ani przez chwilę nie przestała spodziewać się najgorszego.
Noc poprzedzającą ślub don Francesco spędził w posiadłości Mazzam’pet, żeby nie zobaczyć przed ślubem sukni swojej przyszłej żony. Niekonsekwentna w macierzyńskiej miłości Concetta wezwała do siebie Costanzę i o nic nie pytając, wręczyła jej pas, w którym zaszyła dziesięć złotych monet. Wiedziała, że córka będzie ich potrzebować. I rzeczywiście – następnego dnia Costanza uciekła z don Antoniem, młodym księdzem przybyłym z Salerno. Ale złote monety były tylko dodatkiem, bo zabrała z sobą także wszystkie pieniądze ze sprzedaży zboża.
To, co wydarzyło się potem, było jak przejście szarańczy albo spóźnione przymrozki, które warzą kwiaty na drzewach. Wszystko, co zaczynało rosnąć, rozwijać się i prosperować, zamieniło się w kurz i ból, ruinę i smutek. Ślub don Francesca i Concetty został odwołany i nigdy się już nie odbył. Don Francesco czuł się, jakby ktoś pchnął go nożem w samo serce, i przez długi czas był jak nieżywy. Kiedy się otrząsnął, był całkiem siwy i bardzo słaby. Nie miał nawet siły, by zagrozić Concetcie, że wyrzuci ją z domu razem z całym jej potomstwem. Concetta także, jakby z poczucia solidarności, szybko się zestarzała. Ona, która pomimo licznych ciąż zachowała dość urody, by jej mężczyzna nie stracił chęci do zapładniania jej wciąż na nowo, nagle zaczęła schnąć. Od tej pory kurczyła się coraz bardziej, nieprzerwanie, przez dziesiątki lat, jakie dzieliły ją jeszcze od śmierci.
Don Francesco nie grzmiał już, tylko zrzędził i narzekał. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, krążył bezustannie po swoich dobrach jak dusza potępiona, wzbudzając współczucie u robotników sezonowych, którzy jeszcze niedawno drżeli przed nim ze strachu. Jednak największe spustoszenia ten obrót wypadków spowodował w duszy Albiny. Czuła w sobie ciężar nie do zniesienia, jakby spadł na nią kamień nagrobny. Ani przez chwilę nie pomyślała o tym, żeby się zemścić, ale znienawidziła Costanzę ze wszystkich sił. Uczucie to rosło z każdym dniem jej ziemskiej wędrówki i potęgowało się na widok złotych monet, które synowie Costanzy mieli naszyte na kamizelki i obnosili po miasteczku wraz ze swoimi niezmiennie zadowolonymi, okrągłymi twarzami. Nienawiść Albiny była tak silna, że nie umarła razem z nią, ale przeniosła się na następne pokolenia jak wspomnienie, które ścina krew w żyłach w bezsenne noce.
Ślub Albiny i Aurelia został odwołany. Kiedy nazajutrz po owym strasznym wydarzeniu narzeczony pojawił się w jej domu, kazała mu powiedzieć, że nie chce go już nigdy więcej widzieć. Bez słowa odesłała pierścionek zaręczynowy i listy miłosne, jakie do niej napisał, i nikt się nigdy nie dowiedział, czy tego dnia Aurelio przyszedł, by z nią zerwać, czy też był gotów przymknąć oko na to, co się stało, jeżeli nie w imię miłości, to dla dobra interesów. Tępa uczciwość popchnęła Albinę do zamknięcia się w swoim żalu i urazie. Wkrótce wyszła za mąż za szewca o imieniu Vincenzo, postawnego mężczyznę, który obdarzyłby ją szczerą miłością, gdyby nie to, że od pierwszego dnia wspólnego życia karmiła go żółcią. Stała się wesoła, dowcipna, zawsze gotowa do śmiechu, ale kiedy przechodziła w pobliżu, wiało od niej chłodem, jakby niosła z sobą wiatr podobny do tego, który jesienią warzy liście i przyprawia o ból gardła. Nie istniało na świecie nic, co zrobiłoby na niej wrażenie, nawet później, kiedy jej mężowi przytrafiło
się to, co się przytrafiło.

Wybrane dla Ciebie
"Brak Piotra Pawlaka to nieporozumienie". W sieci wrze po ogłoszeniu finalistów
"Brak Piotra Pawlaka to nieporozumienie". W sieci wrze po ogłoszeniu finalistów
"Jesteśmy zdruzgotani". Członkowie KISS żegnają Ace'a Frehleya
"Jesteśmy zdruzgotani". Członkowie KISS żegnają Ace'a Frehleya
Polak w finale! Piotr Alexewicz zachwycił jurorów
Polak w finale! Piotr Alexewicz zachwycił jurorów
Koniec pokolenia MTV. Naturalna śmierć kultowej stacji
Koniec pokolenia MTV. Naturalna śmierć kultowej stacji
Noc Bibliotek. Wyjątkowe wydarzenie w całej Polsce
Noc Bibliotek. Wyjątkowe wydarzenie w całej Polsce
Byłem na koncercie Lady Gagi w Szwecji. Najlepsze popowe show ostatnich lat?
Byłem na koncercie Lady Gagi w Szwecji. Najlepsze popowe show ostatnich lat?
Obrazy w zawrotnych cenach. Zebrano ponad 577 mln zł na aukcjach
Obrazy w zawrotnych cenach. Zebrano ponad 577 mln zł na aukcjach
Matematyczny geniusz za fortepianem. Piotr Pawlak otrzymał owacje na stojąco
Matematyczny geniusz za fortepianem. Piotr Pawlak otrzymał owacje na stojąco
Ogromna oglądalność Konkursu Chopinowskiego w TVP Kultura. A widzów jest coraz więcej
Ogromna oglądalność Konkursu Chopinowskiego w TVP Kultura. A widzów jest coraz więcej
Polak podbija Konkurs Chopinowski. "Mistrzowski i przekonujący"
Polak podbija Konkurs Chopinowski. "Mistrzowski i przekonujący"
Sarsa: jestem dziwna i trudna - dla mnie to komplement [WYWIAD]
Sarsa: jestem dziwna i trudna - dla mnie to komplement [WYWIAD]
Drew Struzan nie żyje. Stworzył legendarne plakaty do filmów
Drew Struzan nie żyje. Stworzył legendarne plakaty do filmów