"Jeszcze pożałujesz, utopimy cię w rzece". Czego nie znalazła w swojej teczce Herta Mueller?
"Jeszcze pożałujesz, utopimy cię w rzece". Czego nie znalazła w swojej teczce Herta Mueller?
Nie mogła się zabić, bo nie chciała wyręczać agentów w brudnej robocie
Zanim w 2009 roku Herta Mueller została uhonorowana literackim Noblem przez lata była prześladowana przez służby bezpieczeństwa w komunistycznej Rumunii (Securitate), a także później, gdy wyemigrowała do Niemiec. Agenci wielokrotnie ją przesłuchiwali, zakładali podsłuchy w jej mieszkaniu i w domach przyjaciół, obrażali i upokarzali, fałszywie oskarżali (np. o to, że uprawiała seks z ośmioma Arabami), organizowali akcje w prasie czy kompromitowali w kolejnych miejscach pracy.
Jak sama przyznała, nie popełniła wtedy samobójstwa tylko dlatego, że marzyli o tym jej oprawcy. Po latach Mueller zapoznała się ze stosami dokumentów i donosów znalezionych w swojej teczce w archiwach służb bezpieczeństwa. Co tam znalazła? Kto na nią donosił? Co stało się z brakującymi aktami i informacjami o prześladowaniach? Dlaczego, gdy odmówiła współpracy, i tak uznano ją za szpicla? Czy jej najbliższa przyjaciółka została nasłana przez agentów, a ich przyjaźń była sztucznym tworem służb?
Na te i na wiele innych pytań wybitna pisarka odpowiada w tomie "Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek" (Wyd. Czarne), z którego cytujemy najmocniejsze fragmenty. Na kolejnych stronach piszemy także o życiu Mueller , jej rodzicach (ojciec służył w SS, a matkę zesłano do obozu), dzieciństwie i karierze literackiej.
Dzieciństwo, ojciec w SS, matka w obozie
Życie i twórczość Mueller boleśnie naznaczyły dwa totalitaryzmy - nazistowski i komunistyczny. Przyszła na świat w 1953 roku w Nitzkydorf w Rumunii, w rodzinie rumuńskich Szwabów. Był to czas, gdy mniejszość niemiecka w Rumunii czuła się podwójnie zagrożona: konsekwencjami przegranej u boku Hitlera wojny i szykanami komunistycznego państwa.
Mueller wychowywała się w atmosferze lęku przed represjami komunistów. Jej matka w 1945 roku została deportowana do obozu pracy na Ukrainie, gdzie spędziła pięć lat. Ojciec Mueller wspominał służbę w SS jako najwspanialszą przygodę swego życia. Kiedy się upijał zwykł śpiewać nazistowskie pieśni.
Ojciec Mueller jako 17-latek zgłosił się na ochotnika do Waffen SS. "Prawdopodobnie był "dzielnym" żołnierzem, został Oberscharfuehrerem" - czytamy w książce. Po wojnie ojciec Mueller był kierowcą ciężarówki i alkoholikiem, co wcale nie kłóciło się ze sobą: "Potrzebował niebezpieczeństw i ekscesów".
Studia, przyjaźnie, początek koszmaru
Na uniwersytecie w Temeswarze, gdzie Herta Mueller studiowała germanistykę i romanistykę, stała się członkiem niemieckiej grupy literackiej Banat. Ten czas pisarka wspominała w przemówieniu noblowskim, jako najważniejszy w życiu, okres formowania się osobowości. Członkowie Aktionsgruppe jeździli po kolei co tydzień do Bukaresztu, gdzie działał Instytut Goethego, po książki.
"Przeczytaliśmy chyba wszystko, co w tym czasie ukazywało się w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. Chcieliśmy przynajmniej rozumieć, co się dzieje, skoro nie mogliśmy nic zmienić. Już to, że rozmawialiśmy po niemiecku, wydawało im się niebezpieczne" - wspominała pisarka.
Po studiach Mueller została zatrudniona jako tłumaczka w fabryce traktorów. To wtedy rozpoczął się w jej życiu prawdziwy koszmar związany z komunistycznymi agentami służb bezpieczeństwa...
Wyrzucona z biura, pracuje na betonowych schodach
Tajniak Stana dwukrotnie odwiedził w pracy Mueller i próbował ją zwerbować. "Zostałam wezwana. Czwartek, punkt dziesiąta" - opisuje pierwsze przesłuchanie w powieści "Dziś wolałabym siebie nie spotkać". Agenci nie zrezygnowali, przychodzili do fabryki regularnie. Grozili zwolnieniem z pracy, nawet śmiercią. Innym razem byli bardziej przyjaźni, próbowali ją przekonać, że byłaby wspaniałym obserwatorem życia.
Po kolejnej odmowie tajniak rzucił o ścianę wazonem z tulipanami, a wychodząc powiedział: "Jeszcze pożałujesz, utopimy cię w rzece". Któregoś dnia, gdy Mueller przyszła do biura, jej słowniki leżały na podłodze w korytarzu. Jej biurko należało teraz do jednego z inżynierów i nie wolno jej było wchodzić do pokoju.
"Nie mogłam pójść do domu, gdyż wtedy mogliby mnie zwolnić z powodu nieusprawiedliwionej obecności. Nie miałam stołu ani krzesła. Uparcie siedziałam osiem godzin ze słownikami na betonowych schodach między parterem a pierwszym piętrem, próbowałam tłumaczyć, żeby nikt nie mógł mi zarzucić, że nie pracuję" - wspomina pisarka.
Uznana za szpicla, ponieważ odmówiła bycia szpiclem
Inni pracownicy przechodzili obok niej bez słowa. Jej najbliższa przyjaciółka, Jenny, widziała dokładnie, co się wydarzyło. Na przerwie obiadowej siadała obok na schodach: "Ona jadła i płakała nade mną, ja nie. Musiałam przecież wytrzymać". Z fabrycznych głośników chóry robotnicze śpiewały o szczęściu ludu i postępu.
Jenny odstąpiła Hercie kawałek swojego biurka w fabryce, ale już piątego ranka poinformowała ją, że dłużej nie może na to pozwalać: "Wyobraź sobie, moi koledzy mówią, że donosisz. Wiesz przecież, gdzie żyjemy". Mueller wróciła na schody. Gdy wchodziła na halę, robotnicy gwizdali za nią i wołali: "Securitate!".
"To było jak zły sen. Ilu szpicli było w biurze Jenny i w hali produkcyjnej? Działali, ataki zostały przekazane niższym rangą, miały wychodzić od dołu, oszczerstwa miały mnie zmusić do zwolnienia się z pracy. [...] To, że uważano mnie teraz za szpicla, ponieważ odmówiłam bycia szpiclem, było gorsze niż werbowanie i groźby. Oczernili mnie ci, których chroniłam, odmawiając ich szpiegowania" - pisze Mueller.
Mueller zostaje "elementem pasożytniczym"
Tylko Jenny i garstka kolegów wiedziała, jaka jest prawda. Jak wyjaśnić pozostałym, że jest inaczej, niż myślą? Securitate doskonale zdawała sobie z tego sprawę: "Wiedziała również, że ta perfidia zniszczy mnie bardziej niż wszelkie szantaże. Przyzwyczaić można się nawet do gróźb śmierci. [...] Ale oszczerstwa kradną duszę. Pozostaje jedynie monstrualne osaczenie. Tą niemocą można się udusić".
Herta Mueller nie pamięta, jak długo betonowe schody były jej miejscem pracy, ale wydawało się, że nie miało to końca. Po jakimś czasie i tak została wyrzucona z fabryki. W tekście "Cristina i jej atrapa" - rozszerzonej wersji artykułu z "Die Zeit z 2009 roku, napisanego po tym, jak Mueller zapoznała się ze swoją teczką w aktach Securitate - wspomina szczegółowo ten okres:
"Ten sam tajniak, który sprawił, że straciłam pracę, nazywał mnie teraz podczas przesłuchań "elementem pasożytniczym". Przypominał mi, że za pasożytnictwo grozi więzienie albo praca przymusowa na budowie. Groził mi "kanałem" - Ceausescu zlecił wtedy wykopanie kanału mającego połączyć Morze Czarne z Bukaresztem. Absurdalne przedsięwzięcie, wielu żołnierzy i więźniów straciło tam życie. Kiedy ukończono kanał, okazało się, że nie nadaje się do żeglugi, był za płytki".
"Ponoć uprawiałam seks z ośmioma arabskimi studentami"
Bezrobotna Mueller nie ma z czego żyć. Chwyta się różnych dorywczych zajęć, tłumaczy, daje prywatne lekcje dzieciom, ale zwykle kończy się to na dwóch, trzech lekcjach: "Potem rodzicom składał wizytę tajniak z pogróżkami. Niektórzy mówili mi, dlaczego mam już nie przychodzić: "Pani szkodzi naszej rodzinie. Wie pani, my nie zajmujemy się polityką". Inni odprawiali mnie z kłamstwem, że po obniżce wynagrodzenia nie mają pieniędzy na korepetycje".
"Podczas przesłuchań dowiedziałam się również, że żyję z czarnego rynku i prostytucji i że zapewne wiem, iż także za to, tak jak za pasożytnictwo, grozi więzienie. Rzucano nazwiskami rzekomych klientów, o których nigdy w życiu nie słyszałam. [...] Godzinami wymyślane zarzuty. Ale nie tylko to. Niepotrzebne były wezwania, zabierano mnie z ulicy" - wspomina Mueller. I dalej:
"W drodze do fryzjerki zostałam wciągnięta przez policjanta do sutereny akademika. Trzej mężczyźni w cywilu siedzieli przy stole. Mały, kościsty był szefem. Zażądał mojego dowodu, powiedział: "No i co, ty dziwko, znowu się widzimy". Nigdy go nie widziałam. Ponoć uprawiałam seks z ośmioma arabskimi studentami, którzy płacili mi rajstopami i kosmetykami. Nie znałam żadnego arabskiego studenta. Ale kiedy to powiedziałam, stwierdził: "Jeśli zechcemy, znajdziemy dwudziestu Arabów na świadków. Zobaczysz, to będzie wyborny proces".
Brutalne przesłuchania
"Co chwila rzucał mój dowód na ziemię, musiałam się schylać i go podnosić. Po trzydziestu czy czterdziestu razach, gdy schylałam się wolniej, kopnął mnie w krzyż. Za drzwiami krzyczała kobieta. Tortury albo gwałt, mam nadzieję, że to tylko taśma, pomyślałam. Potem musiałam zjeść osiem jajek na twardo i zieloną cebulę z gruboziarnistą solą. Przełknęłam to jakoś" - opisuje Mueller w książce przesłuchania.
"Kościsty otworzył blaszane drzwi, wyrzucił mnie i mój dowód kopniakiem na ulicę. Upadłam twarzą w trawę, obok krzaków. Wymiotowałam, nie podnosząc głowy. Bez pośpiechu podniosłam dowód i poszłam do domu. Takich łapanek bałam się bardziej niż wezwania. Nikt nie wiedział, gdzie jestem. Mogłam zniknąć, nigdy się już nie pojawić albo, zgodnie z groźbami, zostać wyciągnięta jako topielica z rzeki. Stwierdzono by: samobójstwo".
Mueller wspomina, że w aktach Securitate, do których w końcu dostała wgląd, nie ma ani słowa o przesłuchaniach, wezwaniach czy łapankach.
Śledzenie, wizyty tajniaków, podsłuchy
Mueller opisuje również, jak wielokrotnie była obserwowana przez tajniaków - czasami nie zauważała, że jest śledzona, czasami wręcz przeciwnie, bo obserwatorzy byli brutalni i agresywni. "Służba bezpieczeństwa podług własnej woli wchodziła i wychodziła z naszego mieszkania, kiedy nas nie było. Często umyślnie zostawiali znaki, niedopałki papierosów, zdejmowali obrazy ze ściany i kładli je na łóżku, przestawiali krzesła" - czytamy.
Pisarka odkryła, że połowa wręczonych jej materiałów z jej akt pochodzi z podsłuchu zainstalowanego w jej mieszkaniach. Pluskwy ukryto w obu pokojach za szafami. W protokołach jest wszystko, o czym Mueller rozmawiała z mężem, także w sypialni.
Jak pisze, "w obliczu straszliwej nędzy i zacofania Rumunii sądziliśmy, że Securitate nie może sobie pozwolić na nowoczesne technologie. Myśleliśmy też, że jesteśmy wprawdzie wrogami państwa, ale niewartymi takiego zachodu. Mimo strachu, w którym żyliśmy, pozostaliśmy jednak naiwni, zasadniczo myliliśmy się co do zakresu nadzoru".
Szpicle w sąsiedztwie, "samobójstwo" najbliższego przyjaciela
Kiedy w 1983 służby bezpieczeństwa założyły Hercie Mueller teczkę, pracownicy Securitate sprawdzili jej zawód i miejsce pracy, ale także polityczną wiarygodność wszystkich mieszkańców jej dziesięciopiętrowego bloku, a następnie sporządzili ankiety personalne w celu rekrutacji szpicli w najbliższym sąsiedztwie.
"Jednym z naszych najbliższych przyjaciół był Roland Kirsch. Mieszkał tuż za rogiem i odwiedzał nas prawie codziennie. Był inżynierem w rzeźni. Fotografował smutną monotonię codzienności i pisał miniatury prozą. W 1996 roku w Niemczech ukazała się jego książka "Sen księżycowego kota". Ukazała się pośmiertnie, ponieważ w maju 1989 roku znaleziono go powieszonego w mieszkaniu" - pisze Mueller. I dalej:
"Sąsiedzi mówią dzisiaj, że w mieszkaniu doszło do bójki, że w noc jego śmierci słychać było zza ściany kilka podniesionych głosów. Ja również nie wierzę w samobójstwo. W Rumunii formalności pogrzebowe ciągnęły się w nieskończoność. W wypadku samobójstwa obdukcja była oczywistością. Ale rodzice Rolanda Kirscha dostali wszystkie niezbędne papiery w ciągu jednego dnia. Nadzwyczaj szybko i bez obdukcji poszedł pod ziemię. A w imponującym zbiorze protokołów podsłuchu nie pojawia się ani razu. Jego nazwisko zostało wymazane, jakby nigdy nie istniał".
Przyjaźń z Jenny - sztuczny twór agentów?
W swoim poruszającym tekście z tomu "Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek" Mueller pisze, że w aktach bezpieki znalazła odpowiedź przynajmniej na jedno męczące pytanie: Czy jej najbliższa przyjaciółka, Jenny, również pracowała dla Securitate, a ich przyjaźń była tworem agentów?
Jenny odwiedziła Mueller w Berlinie rok po wyjeździe pisarki z kraju. Po obejrzeniu jej paszportu, nabrała podejrzeń, że coś jest nie tak. "Przysłała mnie służba bezpieczeństwa, chciałam cię jeszcze raz zobaczyć" - przyznała Jenny. Zlecono jej zbadanie mieszkania i codziennych nawyków Mueller. W walizce przyjaciółki pisarka znalazła numer telefonu do rumuńskiego konsulatu i kopię klucza do ich mieszkania. To wtedy Mueller nabrała przekonania, że połączyła ich "przyjaźń na zlecenie" bezpieki.
Mueller wygoniła przyjaciółkę z berlińskiego mieszkania, by chronić siebie i męża przez jej zleceniem: "Tysiąc razy przewałkowałam w głowie jej wizytę, nosiłam żałobę po tej przyjaźni, z niedowierzaniem przyjęłam do wiadomości, że po moim wyjeździe Jenny związała się nawet z oficerem Securitate. Dzisiaj jestem szczęśliwa, ponieważ akta pokazują, że bliskość wyrosła z nas samych, nie była ukartowana przez służbę bezpieczeństwa, że Jenny szpiegowała mnie dopiero po moim wyjeździe. Człowiek nabiera pokory, w zatrutym szuka cząstki, która nie została skażona, choćby najmniejszej. To, że akta poświadczają prawdziwość naszego uczucia, niemal mnie uszczęśliwia".
Debiutanckie "Niziny"
Swoją pierwszą książkę "Niziny" Mueller pisała, gdy pracowała w fabryce, między jednym a drugim tłumaczeniem instrukcji obsługi pras hydraulicznych czy konserwacji i montażu maszyn.
"Niziny", jej literacki debiut, to antyidylla o jej wiejskim dzieciństwie, z ojcem pijakiem i matką, "dla której była czymś drugorzędnym". Mueller opisała mentalność mieszkańców rodzinnej wioski, niszczące indywidualizm skostniałe struktury społeczne.
Książka cztery lata przeleżała w wydawnictwie, wyszła w Rumunii w roku 1982 w wersji ocenzurowanej. Po ukazaniu się książki matkę pisarki wielokrotnie przesłuchiwano, społeczność kołchozu odrzuciła ją, sama Mueller została opluta podczas wizyty w Nitzkydorf, zaś wioskowy fryzjer odmówił strzyżenia jej dziadka, do tej pory stałego klienta.
Zakaz publikacji, ataki i kampania oszczerstw
Przeszmuglowane do Niemiec przez niemieckiego dyplomatę "Niziny" ukazały się tam w pełnej wersji w roku 1984, w oficynie Rotbuch Verlag. Książka miała świetne recenzje, a autorkę zaproszono na targi do Frankfurtu nad Menem, gdzie skrytykowała dyktaturę Ceausescu, za co dostała zakaz publikacji w Rumunii. Nie wolno jej też było opuszczać miejsca zamieszkania.
Po ukazaniu się "Nizin" Securitate zaczęło szerzyć oszczerstwa i organizowało kolejne akcje, które miały doprowadzić do "kompromitacji i izolacji" pisarki. Nawet do Niemiec, gdzie Mueller stała się sławna, wysyłano szpicli, którzy szerzyli oszczerstwa i rozsiewali plotki, jakoby pisarka była agentką Securitate. W recenzjach podporządkowanych władzom "krytyków literackich" można było przeczytać: "potok fekaliów", "pomyje", "kala własne gniazdo", "partyjna dziwka", "chora". Utrzymywano, że Mueller jest donosicielką i napisała "Niziny" na zlecenie Securitate.
W swoich aktach Mueller odkryła, że donosiło na nią ponad 30 szpicli. Najpilniejszym z nich był "Sorin". W książce odsłania tożsamość niektórych donosicieli i bardziej szczegółowo opisuje ich raporty.
Wyjazd do Niemiec to nie koniec koszmaru
Nie wytrzymując życia w klimacie nagonki, pogróżek, anonimowych telefonów Mueller złożyła w roku 1985 wniosek o wyjazd z kraju. W tamtym czasie Niemcy płacili Rumunii za każdego Niemca, który mógł wyemigrować, dlatego było to możliwe. W 1987 roku pisarka osiedliła się w Berlinie Zachodnim. Opuściła Rumunię wraz z mężem i 62-letnią matką.
Dużo czasu upłynęło, zanim przyzwyczaiła się do świata dobrobytu, na początku wszystko ją przerażało. Jeszcze przez kilka lat po wyjeździe z Rumunii Mueller odbierała tajemnicze telefony agentów Securitate, w których grożono jej śmiercią i listy z pogróżkami:
"W 1991 roku w Rzymie jako stypendystka Willi Massimo dostałam kilka razy anonimowe pogróżki przez telefon. A kampania listowa Securitate żyła najwyraźniej własnym życiem. Kiedy w 2004 roku przyznano mi nagrodę literacką Fundacji Konrada Adenauera, nie tylko fundacja dostała tony listów z typowymi oszczerstwami. Akcja nabrała takiego rozpędu, że nawet prezydium Bundestagu, ówczesny premier Badenii-Wirtenbergii Erwin Teufel, przewodnicząca jury Birgit Lermen i Joachim Gauck, laudator, otrzymali listy, które zniesławiały mnie jako agentkę, członkinię Komunistycznej Partii Rumunii i ptaka kalającego własne gniazdo".
Wspomnienia z obozu pracy
"Zimno jest gorsze od głodu" albo: "Wiatr jest gorszy od śniegu" - takie zdania kilkuletnia Herta Mueller słyszała wielokrotnie z ust matki, która powróciła do domu w 1949 r. po pięcioletniej zsyłce do obozu na sowieckiej Ukrainie. Wspomnienia matki utkwiły w niej bardzo głęboko i dlatego w 2004 r. wybrała się z pisarzem Oskarem Pastiorem do Donbasu, gdzie Pastior był w obozie pracy, podobnie jak matka Mueller.
Tak powstała powieść "Huśtawka oddechu" (2009), poświęcona także osobie Pastiora. Mueller podziwiała go jako pisarza, ale także człowieka, który nie dał się złamać rumuńskim służbom. Tekst "Ale zawsze milcząc", dotąd niepublikowany, to swego rodzaju dopowiedzenie "Huśtawki oddechu". Po zbadaniu teczek Securitate okazało się, że Pastior także donosił...
"Literatura nie może wszystkiego zmienić. Ale może - nawet jeżeli po fakcie - wynaleźć w języku prawdę, która pokaże, co się dzieje w nas i wokół nas, gdy wykolejają się wartości" - mówiła Mueller w zakończeniu przemówienia na bankiecie noblowskim.
O książce
"Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek" - najnowsza książka Herty Mueller zbudowana z jej wystąpień z okazji przyznawania różnych nagród, m.in. literackiego Nobla, artykułów i wspomnień, układających się w autobiograficzną opowieść o życiu pisarki.
W nowej książce Mueller - uhonorowanej literackim Noblem w 2009 roku za pisarstwo "które łącząc intensywność poezji i szczerość prozy, przedstawia świat wykorzenionych" - zebrano jej przemówienia wygłaszane przy różnych okazjach: mowę noblowską, przemówienie z okazji przyznania jej nagrody im. Hoffmanna von Fallerslebena, nagrody Towarzystwa im. Heinricha Heinego, Berlińskiej Nagrody Literackiej, a także artykuły i wspomnienia.
Cała twórczość Herty Mueller jest bardzo mocno związana z jej życiem, a teksty zebrane w najnowszej książce układają się w rodzaj autobiografii pisarki. Książka "Nadal ten sam śnieg i nadal ten sam wujek" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
__Oprac. Grzegorz Wysocki, WP.PL_Oprac. Grzegorz Wysocki, WP.PL na podst. książki oraz PAP._