Koncert na 45-lecie Solidarności. Piękne rzeczy na scenie, pod sceną dramat
"A to nam się udało" - to hasło prowadzący koncertu z okazji 45-lecia Solidarności powtarzali wielokrotnie. Dość abstrakcyjnie się go słuchało, stojąc w wielkim tłumie ludzi próbujących dostać się na teren imprezy. Coś tam się zdecydowanie nie udało.
Z okazji 45-lecia Solidarności na stoczniowych terenach w Gdańsku zorganizowano koncert "Nasza Solidarność. A to nam się udało!", podczas którego prezentowano dziesiątkę wydarzeń z lat 1980-2025, z których Polki i Polacy są najbardziej dumni, a które wybrano w specjalnym plebiscycie. Koncert zapowiadał się imponująco, w końcu nie często za darmo można posłuchać m.in. takich wykonawców jak Doda, Edyta Górniak, IRA, Justyna Steczkowska, Kasia Moś, Kombii, Mery Spolsky, Natalia Grosiak czy Perfect.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Kultura WPełni": Monika Janas obala mity na temat pracy agentów aktorów
Pomysł świetny, gorzej z wykonaniem. Największym minusem była organizacja takiego wydarzenia na niewielkiej przestrzeni. Scenę ustawiono przy dźwigu M3 na terenie Stoczni Gdańskiej i o ile jest to piękne, symboliczne miejsce, dobre na niewielkie wydarzenia, tak robienie tam dużego widowiska telewizyjnego jest zupełnie nietrafionym pomysłem. Z kilku powodów. Jedno wejście, jedna rzeka ludzi próbująca dostać się bliżej sceny, ogromny tłok i niewielkie szanse, żeby w ogóle coś na scenie zobaczyć. Tak to wyglądało przy wejściu.
Gdy piękni prowadzący i piękne gwiazdy co chwilę pojawiały się na scenie, bliżej wejścia działo się prawdziwe życie w nieprzebranym tłumie. Wyjście? Trzeba było znaleźć tunel między toi-toiami. Organizatorzy musieli przecież spodziewać się tłumów, zapraszając tak popularnych artystów do złożenia hołdu Solidarności. Pełno ludzi czekało na Edytę Górniak, Dodę i Justynę Steczkowską. Ale i Perfect, IRA czy Piotr Cugowski to magnesy na liczną publikę. Tymczasem symbolika miejsca i plan na ładną transmisję w tv stały się ważniejsze niż doświadczenia tłumnie zebranych słuchaczy. Miejsca pod sceną przewidziano tak niewiele, że większość osób koncertu raczej tylko słuchała, przyglądając się w dużej mierze namiotowi realizatorów i konstrukcji ze światłami.
Na pewno retransmisja z koncertu (zaplanowana jest na godz. 17.30 31 sierpnia) dostarczy większej ilości pozytywnych wrażeń. Sporo się tam działo, bo koncert stworzony był ze skrawków upamiętniających różne wydarzenia.
Bardzo szybko wspomniano zmarłego nagle Stanisława Soykę. Na scenie pojawiła się Natalia Grosiak, zapowiedziana jako ta, która śpiewała z nim jako ostatnia. Wykonała utwór "Cud niepamięci" Soyki - tytuł znamienny, prawda?
Niedługo później na scenie pojawiła się Justyna Steczkowska, upamiętniając Jana Pawła II i jego zaangażowanie w Solidarność. Dla niej wybrano modlitwę Bułata Okudżawy i trzeba powiedzieć, że była to piękna interpretacja, gdzie Steczkowska mogła zaprezentować wyjątkowość swojego głosu. Doda pojawiła się na scenie w części poświęconej polskiej transplantologii i sukcesom Zbigniewa Religii, śpiewając "Och, życie kocham cię nad życie" Edyty Geppert. Gdy mowa była o wyprowadzeniu z Polski wojsk radzieckich przed zebranym tłumem pojawił się zaś Mr. Zoob, by zagrać "Mój jest ten kawałek podłogi". Bardzo literalnie.
Więcej czasu na scenie poświęcono Edycie Górniak, która jako jedna z nielicznych mogła dodać coś od siebie w trakcie tego wydarzenia. Zaśpiewała utwór "Szyba" z musicalu Metro, z części uświetniającej działalność studia Buffo. A po występie mówiła o tym, że "jesteśmy siłą, gdy jesteśmy razem". Na tym dobre momenty tego koncertu się skończyły. Po kolejnych występach coraz więcej i więcej ludzi opuszczało teren imprezy, ale przede wszystkim wyzierała swoista błyskotliwość organizatorów, którzy do wydarzeń dobierali dość oczywiste kawałki.
I tak na przykład muzyczną ilustracją wejścia Polski do NATO była piosenka Bajmu "Biała armia". Kasia Moś i Sebastian Karpiel-Bułecka śpiewali więc o tym, że "jesteś sterem, białym żołnierzem". W podobnym klimacie przypominano o Polsce w Unii Europejskiej, śpiewając: "iść, ciągle iść, w stronę słońca...". Solidaryzować można było się w prześmiewczych uśmiechach.
Dość krótki, bo półtoragodzinny koncert zakończył się bez mocnego uderzenia. Słuchaczom zabrakło komfortowego miejsca do przeżywania muzycznych wrażeń, a całej tej imprezie jakiejś głębi i ciekawszych chwil na celebrację wyjątkowych wydarzeń w historii Polski. Zdecydowano się na telegraficzny skrót, momentami trochę zbyt chaotyczny. Finałowi i tak już mało kto się przysłuchiwał, bo potężny tłum ludzi ruszył w stronę jednego wyjścia. Wielka szkoda, że skupiono się przede wszystkim na stworzeniu ładnego obrazku do telewizji, a po macoszemu potraktowano doświadczenia tłumu, w którym najczęściej słychać było negatywne epitety. I choć narzekanie to nasz ulubiony sport, to w tym wypadku miasto i pozostali organizatorzy po prostu się nie popisali. Imponujący skład gwiazd to w końcu nie wszystko.