"Służące do wszystkiego". Spektakl o podziałach klasowych i systemowej przemocy
"Służące do wszystkiego" to nie tylko historia tytułowych bohaterek, które pracują ponad siły w zamian za kawałek chleba i dach nad głową. To także opowieść o podziałach klasowych, wielopoziomowych schematach przemocy, a ostatecznie również o wspólnocie, która staje się zalążkiem oporu.
W spektaklu "Służące do wszystkiego" Agata Puszcz w Teatrze Polskim w Bielsko-Białej otwiera przed widownią świat międzywojennej Polski. Dramat do przedstawienia stworzyła Zuzanna Bojda na podstawie książki Joanny Kuciel-Frydryszak, która jest także autorką bestsellerowych "Chłopek". Tytułowe bohaterki to dziewczyny z prowincji, które przybywają do miasta kuszone obietnicą awansu społecznego. Choć pewnie należałoby powiedzieć, że robią to w poszukiwaniu godnego życia. Jednak jak się okazuje, nie czeka na nie lepszy los.
Sara Dragan jest światowej klasy skrzypaczką. "Rodzice nie chcieli, bym szła w tę stronę"
Szansa czy przekleństwo?
Po przybyciu do miasta kobiety ustawiają się na rynku albo w okolicy pomnika i oczekują na zamożnych mieszczan poszukujących służby. Najpierw trafiają na stręczycielkę, która pośredniczy w ich zatrudnieniu, a właściwie w "castingu na służącą", bo moment wyboru wymarzonej pracownicy przypomina bardziej zakup niewolników. Każda z kandydatek jest dokładnie oglądana przez przyszłych pracodawców, a jedna z nich musi zademonstrować tężyznę fizyczną, by udowodnić, że nie jest zbyt wątła. Ocenie podlega także ich wygląd, bo służąca nie może być zbyt ładna, w domyśle dlatego, żeby nie uwiodła "pana". Nie może być też zbyt brzydka, a przede wszystkim musi dbać o higienę.
Realia życia tytułowych bohaterek widzowie poznają razem z Emilką (w tej roli Ewa Dobrucka), która po raz pierwszy zostaje służącą i na własnej skórze dowiaduje się, z czym przyjdzie jej się mierzyć. Już w momencie "castingu" traci tożsamość, staje się "jedną z Kaś lub Maryś". I jako Kasia zaczyna pracę w domu "Madame", gdzie śpi w kredensie, ale mimo to próbuje sprostać wymaganiom. Jest grzeczna, nie zadaje pytań, gotuje potrawy, których sama nigdy nie jadła i znosi przemoc zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Mimo to zaciska zęby, bo jak sama mówi, nie ma do czego wracać.
Równolegle w snach odwiedza ją duch innej Kasi, która niegdyś pracowała w tym domu, ale zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Emilka zaczyna więc pytać innych służących i ulicznego grajka, będącego z nimi w komitywie. Każdy coś wie, nikt nie mówi niczego wprost. To kolejna nadrzędna zasada kobiet trudniących się tym fachem – idealna pracownica to taka, o którą nikt nie będzie się martwił.
Służące mają głos
W "Służących do wszystkiego" głos odzyskują te, o które w międzywojennej Polsce nikt się nie troszczył. Nie tylko pracodawcy, ale także system, bo w świetle prawa były one niewidoczne. Kilkukrotnie ze sceny padają słowa "ustawy są dla pań". A ich pracownice? Zapisały się w archiwach jedynie w strzępkach listów, wspomnień, w pamiętnikach ludzi, w których domach żyły. A właściwie egzystowały, bo warunki, w jakich przyszło im funkcjonować, były fatalne. W przedstawieniu mówią własnym głosem, opowiadają swoje historie i wyjaśniają, że jakakolwiek praca w mieście wydawała im się lepsza od tego, co znały z domów.
Twórcy i twórczynie skupiają się na losach kobiet, których historia przez lata pozostawała poza głównym nurtem dyskursu. A równocześnie korzystają z okazji, by opowiedzieć w ten sposób nie tylko o przeszłości, ale także postawić pytania dotyczące teraźniejszości.
Zarzewie buntu
W pierwszej części spektaklu bohaterki "Służących do wszystkiego" są jeszcze grzeczne, sumiennie wykonują swoje obowiązki. Z czasem zaczynają się ze sobą spotykać, tworzą wspólnotę, która dodaje im sił i rozbudza wiarę w możliwość zmiany. W takich okolicznościach powstaje girls band.
Po przerwie na scenie wita nas iście punkowy zespół. Służące porzucają charakterystyczne fartuszki, a zamiast nich zakładają skórzane kurtki i okulary przeciwsłoneczne. Tak przygotowane zapraszają na koncert, podczas którego, pomiędzy kolejnymi piosenkami opowiadają swoje historie.
Choć mogłoby się wydawać, że teraz, kiedy są jednością, uda im się uwolnić, do rewolucji nie dochodzi. Jedna z nich się wyłamuje i za namową pracodawcy wraca do swoich obowiązków. Przy okazji Petronela (w tej roli Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt) zwraca uwagę, na kluczową dla tego typu zrywów kwestię – możliwość wzięcia w nim udziału to także przywilej. Kobieta wykrzykuje w stronę koleżanek, że nie każdy może sobie na to pozwolić. Ona akurat bardzo potrzebuje pieniędzy na chleb i w imię tego niezbędnego do życia celu jest w stanie znieść naprawdę dużo.
Czy to na pewno już historia?
"Służące do wszystkiego" to jednak nie tylko adaptacja reportażu, ale także próba uwspółcześnienia tej opowieści. Nie nachalna, w ramach której twórczynie spektaklu próbowałyby dosłownie przełożyć tę historię na realia życia w XXI wieku, ale wybrzmiewająca raczej na poziomie mimochodem rzuconych odniesień.
Kiedy Kasia wymienia rzeczy, o których służące mogą sobie jedynie pomarzyć obok butów bez dziur czy własnych pieniędzy wspomina też o ubezpieczeniu zdrowotnym i trosce ze strony państwa, którego są obywatelkami. Gdzieś w trakcie buntowniczego zrywu służące zostają upomniane, że chyba zapomniały o "cnotach niewieścich".
Przemoc idzie z góry
Twórcy i twórczynie sygnalizują także temat niewidzialnej pracy kobiet. W finale spektaklu bohaterki znowu sprzątają. Tym razem nie przy użyciu szczotek do froterowania podłóg, które wcześniej były ich nieodłącznym atrybutem. Teraz Stefa (w tej roli Anna Guzik-Tylka) ma już odkurzacz, ale znak jest czytelny i po raz kolejny stawia pytanie o teraźniejszość.
"Służące do wszystkiego" to jednak przede wszystkim spektakl o wielopoziomowej przemocy. Fizycznej i psychicznej, którą stosują na pracownicach zamożni mieszczanie, a także systemowej. To opowieść o kobietach, które pracują ponad siły i mogą zostać zwolnione z byle powodu, a same nie mogą porzucić miejsca pracy. Mogą jedynie uciec, ryzykując, że już nigdy nie znajdą zatrudnienia. Nie wspomina o nich żaden kodeks. Mają całą listę obowiązków, a równocześnie nie mają żadnych, nawet tych podstawowych, praw.
Za sprawą wplatanych mimochodem odniesień pojawia się niewypowiedziane wprost pytanie, jak wiele się zmieniło w kontekście praw pracowniczych. Ale podobnie, jak twórcy spektaklu pozostawiam je bez odpowiedzi.
Służące do wszystkiego, reż. Agata Puszcz, Teatr Polski w Bielsku-Białej