"Czerwone i czarne". Co dziś dzieje się na polskich plebaniach
Księża opowiadający, że "nie pamiętają" swoich przewin i naruszeń, politycy tłumaczący się z tego, ile tak naprawdę mają mieszkań - najnowszy spektakl w Łaźni Nowej świetnie łapie ducha współczesnej debaty publicznej, pokazując jednocześnie jej ponadczasowe mechanizmy.
"Czerwone i czarne" w teatrze Łaźnia Nowa w Nowej Hucie to sceniczna wersja słynnej obyczajowej powieści Stendhala, napisanej w pierwszej połowie XIX wieku. Jej adaptacji podjął się doświadczony w takich zadaniach i bardzo ceniony dramaturg Krzysztof Szekalski. To m.in. za jego sprawą i dzięki dramaturgicznemu wsparciu Małgorzaty Szydłowskiej, ten spektakl nabrał bardzo współczesnego wymiaru - momentami przypomina dramat sądowy, momentami - interesujący obyczajowy obraz życia sprzed wielu lat, które świetnie rymuje się z życiem jak najbardziej współczesnym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na te filmy czekamy. Szykują się prawdziwe hity
Postać, która jest
Główny wątek spektaklu to opowieść o młodym aspirującym chłopaku z prowincji, który początkowo odnosi spektakularny sukces na wielkomiejskich salonach Paryża, żeby równie szybko potknąć się na drabinie społecznej, której szczeble pokonywał z imponującą prędkością i boleśnie spaść, prosto na szafot. Otrzymuje wyrok śmierci za - domniemaną czy też prawdziwą, trudno w gruncie rzeczy orzec i tak naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia dla jego przyszłości, z góry zaplanowanej przez członków elity - próbę zabójstwa jednej z dam z dobrego towarzystwa.
Ta historia opowiedziana jest w bardzo ciekawy i wciągający sposób - na scenie odbywa się prokuratorskie dochodzenie dotyczące głównego bohatera. Kolejne postacie dramatu przesłuchiwane są przez osoby reprezentujące aparat ścigania i odsłaniają w swoich zeznaniach różne aspekty paryskiej kariery Juliana Sorela. Taki pomysł przynosi ciekawe konsekwencje inscenizacyjne: duża część akcji dzieje się w pokoju przesłuchań, który przypomina akwarium - to znakomity pomysł autorki scenografii, Małgorzaty Szydłowskiej. Publiczność może oglądać scenę przesłuchania, ale także - na ekranie - widzieć twarz przesłuchiwanej osoby w dużym zbliżeniu. Taka formuła jest bardzo wymagająca wobec aktorów, którzy znakomicie radzą sobie z tym wyzwaniem.
Zupełnie inne aktorskie zadanie ma natomiast Vitalik Havryla, który gra Sorela - młody aktor nie tworzy tu postaci w klasyczny sposób, nie jest bohaterem, który działa, a raczej - który po prostu jest. Jego życie jest raczej opowiadane przez innych, niż odgrywane wprost przez niego samego. Havryla w ciekawy sposób zaznacza swoją obecność, za sprawą której komentuje kolejne opisywane wydarzenia. Mroczny nastrój, dobrze opisujący jego smutną historię, znakomicie buduje ponura elektroniczna muzyka Dominika Strycharskiego.
"Mam dwa mieszkania"
Bardzo mocny jest w tym spektaklu jego ideowy, polityczny i społeczny wydźwięk. Szydłowski i Szekalski z jednej strony mocno idą tu z duchem powieści, która uznawana jest za bardzo radykalną krytykę stosunków społecznych w ponapoleońskiej Francji, z drugiej - znakomicie wykorzystują stendhalowskie motywy do przeprowadzenia równie radykalnej krytyki współczesnej sytuacji politycznej w Polsce.
Nawiązań, tych bezpośrednich i tych tylko lekko zasugerowanych, jest tu mnóstwo. Było nie było powieść "Czerwone i czarne" to ostry atak na kler i elity polityczne. Nie trzeba więc wiele, żeby wywołać bardzo mocny efekt: w pierwszej scenie przesłuchiwany na okoliczność znajomości z Sorelem biskup słyszy pytania, które dziś zadaje przedstawicielom kleru wielu dziennikarzy i dziennikarek: czy wiedział o nadużyciach wobec młodego chłopaka, czy był on krzywdzony podczas pobytu pod opieką księży?
Kiedy ze sceny pada pytanie o "przenoszenie do innej parafii", czyli nagminną praktykę stosowaną dziś wobec księży podejrzewanych, a czasem wręcz skazanych za pedofilię, XIX-wieczny Paryż zbliża się nagle bardzo mocno do współczesnego Krakowa - to przecież właśnie tam rezyduje dziś jeden z najważniejszych kościelnych dygnitarzy, słynny z tego, że na wszystkie pytania o nadużycia seksualne w kościele odpowiadał, tak jak postać w krakowskim spektaklu, że niczego nie pamięta.
Jeszcze większy szum na widowni można było usłyszeć podczas sceny przesłuchania jednego z ważnych paryskich polityków - oddala on od siebie najróżniejsze zarzuty i podejrzenia, a w końcu, przyciśnięty do muru, mówi, że miał "dwa mieszkania" - aluzja do słynnej sprawy Karola Nawrockiego i jego problemów wokół przejęcia kawalerki schorowanego staruszka, jest aż nadto wyraźna i wywołuje ogromne poruszenie krakowskiej publiczności.
Jasne, to tylko bardzo aktualna aluzja do sytuacji, o której podczas kolejnych terminów grania tego spektaklu pewnie nikt nie będzie już pamiętał. Ale wystarczy to zdanie zamienić na inne, dowolne, wyciągnięte z aktualnego dyskursu politycznego za tydzień czy za miesiąc i będzie ono tak samo pasować do tego spektaklu. To najlepszy dowód na to, że Szydłowskiemu udało się świetnie złapać nastroje społeczne w odniesieniu do kleru, polityków i elit w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu i pokazać w swoim najnowszym spektaklu ponadczasowe mechanizmy, kierujące polityką i życiem społecznym.
Sekta i "Syreny" wśród hitów Netfliksa, mocne sceny w "I tak po prostu", genialne "Mountainhead" i wielka wojna gigantów w kinach. Co dzieje się w "Mission Impossible" i ile tam Marcina Dorocińskiego? O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: