Justin Timberlake rozkołysał Narodowy. Jakby jutra miało nie być
Jazda po pijaku, przekrwione oczy na policyjnym zdjęciu, areszt i zarzuty - Justin Timberlake był o krok od pogrzebania swojej kariery. Po własnych, głupich błędach, nie miał najlepszej prasy. Ale widownię ma tak wierną, że zapominają o jego potknięciach. Dowodem jest wtorkowy koncert na PGE Narodowym.
Piosenki Justina Timberlake było słychać w niejednym pokoju nas, millenialsów, gdy mieliśmy po naście lat. Ach, co to były za czasy, gdy kołysaliśmy się w rytm takich przebojów jak "Rock Your Body" z jego pierwszej płyty "Justified", czy szaleliśmy do hiciorów z drugiego krążka "FutureSex/LoveSounds". Lata mijają, kości już nie te, w stawach zaczyna coś skrzypieć, a piosenki Timberlake'a w ogóle się nie starzeją, czego dowód mieliśmy podczas koncertu artysty w Warszawie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak skończyły gwiazdy z "Klubu Myszki Miki"? "Justin poradził sobie najlepiej"
17 czerwca na Narodowym było pięknie, momentami wzruszająco, ale przede wszystkim Timberlake zaserwował najlepszą imprezę początku tego lata. Na stadionie zrobiło się gorąco. Timberlake zaczął występ od mocnego uderzenia, serwując tysiącom zebranych "Mirrors". I to już ustawiło cały wieczór - na nudę nie można było narzekać, bo Justin zrobił przegląd wszystkich swoich hiciorów. Było i "Sexy Back", i wspaniałe "My Love", wrócił do swoich początków, śpiewając "Señoritę" z pierwszej solowej płyty. Było nieco młodsze "Suit & Tie" czy "Can't Stop The Feeling". Trochę soulu, trochę house'u, solidna dawka popu.
Timberlake i jego orkiestra fantastycznie bawili się tymi kawałkami, które dla wielu są po prostu najważniejszymi utworami w soundtracku do życia. Przyspieszali tempo, rozgrzewając publikę, by potem delikatnie zwolnić. Ten moment, w którym Justin stanął blisko widzów i na gitarze wygrywał swoje wolniejsze kawałki? Coś pięknego. Może pękło trochę jedno serduszko (moje), gdy po jednej zwrotce skończył "What goes around...", ale Timberlake wypełnił stadion tak świetną energią, że ciężko narzekać.
Mając tak duże doświadczenie i energię, która się nie kończy, repertuar nie do zdarcia, to nie ma co się oczywiście dziwić, że Timberlake ma świetny kontakt z publiką - ktoś w tłumie stwierdził nawet, że ma nad ludźmi prawdziwą władzę, gdyj ednym gestem sterował tłumem, krzyczących na komendę artysty. Jeszcze w pewnym momencie wziął biało-czerwony szalik w geście uznania dla widzów, a ci oszaleli z zachwytu.
Dzieciak z Tennessee zaskakuje cały czas. Tańcem, śpiewem, nowymi aranżacjami. Abstrahując od całego tego widowiska, które dał z orkiestrą, to najważniejsza pozostała muzyczna satysfakcja. To był dobry, wypełniony pozytywną energią wieczór, który Justin z ekipą na pewno mogą zaliczyć sobie do udanych. I my, widzowie, też.
Sekta i "Syreny" wśród hitów Netfliksa, mocne sceny w "I tak po prostu", genialne "Mountainhead" i wielka wojna gigantów w kinach. Co dzieje się w "Mission Impossible" i ile tam Marcina Dorocińskiego? O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: