Polska była liderem i wyprzedziła wiele krajów zachodnich. Dziś po raju VHS zostały jedynie stare szyldy
Trzy maluchy albo sto bochenków chleba, pięćdziesiąt kilogramów cukru, sto paczek papierosów z filtrem lub sześćdziesiąt litrów benzyny - m.in. takie dobra można było nabyć za kwoty wydane na założenie, a potem wyposażenie wypożyczalni kaset wideo. Na półkach miejsc, które dziś jedynie wspominamy z rozrzewnieniem, mieściły się nieraz niemałe fortuny.
W barwnych, ale niełatwych czasach transformacji ustrojowej w Polsce kasety wideo rozbudziły wyobraźnię Polaków i na dobre zadomowiły się w ich codzienności. Do dziś dla wielu ludzi symbol VHS na stałe łączy się ze wspomnieniem minionych dekad. Podczas gdy kina – pozbawione wtedy wsparcia ze strony państwa – świeciły pustkami albo zmieniały się w sklepy i magazyny, rynek wideo rozkwitał w zawrotnym tempie. Magnetowidy trafiały do coraz większej liczby domów, wypożyczalnie VHS wyrastały jak grzyby po deszczu, a prywatni dystrybutorzy, działający z rozmachem, oferowali setki premier każdego miesiąca.
Polska w krótkim czasie stała się nie tylko liderem wideo w regionie, ale też wyprzedziła pod tym względem wiele krajów zachodnich. Dziś, w dobie telewizji kablowej i streamingów, po osiedlowych wypożyczalniach pozostał gdzieniegdzie ślad w postaci odrapanego szyldu. Do świata, w którym miejsca wypełnione VHS-ami były często oknem na zachodni świat, przenosi nas "Elektroniczny bandyta" Grzegorza Fortuny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
#dziejsienazywo: Krystian Kujda i Grzegorz Fortuna o początkach rynku VHS w Polsce
Jak podaje wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, "Elektroniczny bandyta" to sentymentalna wyprawa do czasów, gdy polska publiczność mogła wreszcie zrzucić kajdany cenzury i kulturowego paternalizmu, oddając się z zapałem oglądaniu zachodnich filmów gatunkowych, które wcześniej były trudno dostępne. To również zapis burzliwego okresu przemian, który otwierał przed ludźmi nowe możliwości i doznania, ale jednocześnie zmuszał ich do błyskawicznej nauki zasad wolnorynkowej gry – gry, w której reguły często bardziej przypominały świat mafii niż uporządkowanego kapitalizmu.
Publikujemy fragment "Elektronicznego bandyty"
Od strony formalnej założenie wypożyczalni w okresie transformacji nie było trudne – aby uzyskać upoważnienie od Komitetu Kinematografii, należało udać się do siedziby Federacji Związków Zawodowych Pracowników Rozpowszechniania Filmów w Warszawie albo do jednej z filii tej instytucji (znajdowały się one w Białymstoku, Bydgoszczy, Gdańsku, Lublinie, Olsztynie i Poznaniu) i uiścić opłatę (milion złotych za założenie wypożyczalni, 600 tysięcy za koncesję na punkt sprzedaży kaset; do tego 200 tysięcy za pośrednictwo). Rozpatrzenie wniosku trwało zaledwie trzy dni, a w upoważnieniu widniało pouczenie o obowiązku rozpowszechniania wyłącznie kaset nabytych od podmiotów, które dysponują odpowiednimi licencjami.
Ponieważ opisywany proces był szybki i nieskomplikowany, a liczba spływających co miesiąc zgłoszeń bardzo duża, Andrzej Filipowicz z ITI oceniał w 1992 roku: "Wypożyczalnie kaset to głównie drobne interesy. Wielu w ten sposób ucieka przed bezrobociem". O ile pierwsza część tej tezy wydaje się prawdziwa, o tyle druga budzi wątpliwości. Potencjalny właściciel wypożyczalni musiał najpierw znaleźć i zaadaptować lokal – osoby mieszkające w domach jednorodzinnych mogły otwierać wideoteki w suterenach czy w przedsionkach, ale w innych wypadkach trzeba było lokal kupić lub wynająć.
Koszt zaopatrzenia wypożyczalni w filmy również nie był niski. Choć na początku lat dziewięćdziesiątych ceny zmieniały się z miesiąca na miesiąc z powodu inflacji, warto przywołać przykładowe koszty z konkretnego miesiąca i roku: w listopadzie 1991 roku średnia cena jednego filmu z licencją na wypożyczanie wahała się w granicach 250–350 tysięcy złotych (przy średnim wynagrodzeniu miesięcznym na poziomie 1 770 000 złotych). Gdybyśmy chcieli kupić na początek 40 nowych filmów, musielibyśmy wydać około 10–14 milionów złotych. Ta kwota miałaby obecnie – według danych z 2025 roku – siłę nabywczą 40–56 tysięcy złotych. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszyscy właściciele wypożyczalni kupowali filmy po takich cenach – część korzystała ze zniżek udzielanych przez dystrybutorów podczas różnego rodzaju targów wideo, a część kupowała o wiele tańsze kopie pirackie. Mimo to trudno zakładać, by osoba uciekająca przed bezrobociem dysponowała pieniędzmi pozwalającymi na zorganizowanie całej wypożyczalni.
Na początku lat dziewięćdziesiątych licencjonowane kasety wydane przez pierwsze firmy dystrybucyjne były więc niezwykle drogie (między innymi ze względu na fakt, że prawa do filmów kupowano na ogół za dolary); za równowartość jednej kasety można było w 1991 roku kupić sto bochenków chleba, pięćdziesiąt kilogramów cukru, sto paczek papierosów z filtrem lub sześćdziesiąt litrów benzyny. Zakup kilkudziesięciu kaset nie gwarantował jednak stałych przychodów, bo klienci ciągle szukali nowości – właściciel musiał więc na początku inwestować wszystkie zarobione pieniądze w kolejne kasety VHS. "Otwierając wypożyczalnię trzeba wiedzieć, że nakłady zwracają się dopiero po około pół roku. Przez pierwsze miesiące całość zysku trzeba wkładać w kupowanie nowych kaset. Jeśli komuś się wydaje, że wideo jest łatwym sposobem zarobienia pieniędzy to się myli i szybko zbankrutuje" – pouczał Jacek Grotowski z hurtowni Video-MIG. "Nowicjusz powinien liczyć się z tym, że przez pierwsze miesiące nie będzie dużych pieniędzy, a inwestycje przekroczą zyski" – twierdzili Irena Stachera i Krzysztof Pawlic z wypożyczalni Gratis w Kielcach. Bardzo podobną opinię wyraził Krzysztof Bachmura z olsztyńskiego Video Relaxu: "to jest taki biznes, że cały czas trzeba coś kupować. Niektórzy mieli wyobrażenie, że kupią trochę filmów i to wystarczy, ale to nie była prawda, filmy szybko się zgrywały". Andrzej Malinowski, który prowadził wideotekę osiedlową w Bydgoszczy, twierdził, że w 1991 roku wydawał około 5 milionów złotych miesięcznie na kasety (co stanowiło trzykrotność średniej pensji krajowej); Jan Polak z wypożyczalni Video Contra w Raciborzu kupował 15–20 kaset miesięcznie, musiał więc inwestować podobną kwotę.
W wywiadach przeprowadzanych przez redakcję "Cinema Press Video" pojawia się wiele relacji właścicieli wypożyczalni, dotyczących liczby kaset oferowanych klientom i strategii zakupowych. Jolanta Samborska z Ostrołęki po dwóch latach działalności miała w ofercie dwieście kaset, a Krystyna Wojciechowska z Józefowa – pięćset. Oznacza to, że pierwsza musiała wydać na nie równowartość dwóch "maluchów", a druga – trzech fiatów 125p. Na jednym regale z kasetami mieściły się więc prawdziwe fortuny. W dodatku na tym nie kończyły się inwestycje, bo każdy właściciel dobrze prosperującej wypożyczalni sporą część przychodu przeznaczał na zakup kolejnych tytułów, w przeciwnym razie bowiem klienci poszliby do konkurencji. Krzysztof Bachmura zebrał łącznie około trzech i pół tysiąca kaset, a Zofia Szlachta – aż siedem tysięcy. Nie wszyscy jednak mieli wystarczająco dużo szczęścia oraz umiejętności biznesowych, żeby zbudować równie imponujące oferty: "Ja mam 80 filmów licencyjnych i na nowe zakupy w dużej ilości po prostu mnie nie stać […]. Stać mnie na zakup 2 nowych kaset w miesiącu" – twierdził Tadeusz Nowicki z wrocławskiej wypożyczalni Polanka.
W rozmowach z redaktorami "Cinema Press Video" właściciele wideotek mówili także o cenach wypożyczenia filmu. W 1990 roku wypożyczenie jednej kasety ze Student-Service we Wrocławiu kosztowało od 5 do 8 tysięcy złotych; u Tadeusza Nowickiego w tym samym roku płaciło się zaledwie 4 tysiące złotych za dobę i 6 tysięcy za weekend; w 1991 roku w należącej do Władysława Zacharskiego wypożyczalni Dodek w Knurowie kwota za wypożyczenie kasety wynosiła 5 tysięcy za dobę. Oznacza to, że w większości wypadków zwrot kosztów inwestycji następował dopiero po 50–70 wypożyczeniach. Właściciele tych małych firm musieli zatem kalkulować, które tytuły znajdą odpowiednią liczbę widzów.
Do wydatków należało również doliczyć (poza czynszem i mediami) koszty wyjazdów po nowe kasety. Co prawda już w 1992 roku upowszechniły się rozsiane po całej Polsce hurtownie, które zaopatrywały lokalne wideoteki, ale w okresie między rokiem 1989 a 1992 właściciele wypożyczalni musieli jeździć do sklepów firmowych należących do dystrybutorów, albo do ich filii. "Bardzo często jeździliśmy po kasety do Warszawy. Byliśmy też w siedzibie Video Rondo i w Elgazie w Gdyni, jeździliśmy na targi wideo do Katowic" – wspominała Zofia Szlachta z Czudca. Podobnie o zakupie filmów we wczesnym okresie rozwoju polskiego rynku wideo mówią niemal wszyscy właściciele wypożyczalni – każdy, kto chciał się utrzymać na rynku, musiał liczyć się z częstymi wycieczkami do dużych miast, w których znajdowały się filie dystrybutorów i sklepy.