"Proces Eligiusza Niewiadomskiego", czyli rzecz o podzielonych Polakach i fanatyzmie prowadzącym do tragedii
"Proces Eligiusza Niewiadomskiego" z krakowskiej Łaźni Nowej to rekonstrukcja procesu sądowego zabójcy Gabriela Narutowicza. Twórcy spektaklu przypominają tę tragedię także po to, by przyjrzeć się współczesności. Według zapowiedzi miał to być gest sprzeciwu wobec przemocy i mowy nienawiści w przestrzeni publicznej.
W "Procesie Eligiusza Niewiadomskiego" w reżyserii Bartosza Szydłowskiego twórcy podejmują się rekonstrukcji procesu sądowego zabójcy Gabriela Narutowicza. 16 grudnia 1922 roku malarz oddał trzy strzały w kierunku przebywającego w gmachu Zachęty prezydenta. Artyści sygnalizują też, że nie chodzi o samego zamachowca i przypomnienie tej tragedii, ale o przyjrzenie się temu, do czego może prowadzić fanatyzm i przyzwolenie na mowę nienawiści w przestrzeni publicznej. A przynajmniej jako taki rodzaj gestu sprzeciwu zapowiadano spektakl.
Głośno, głośno, jeszcze głośniej
Wszystko zaczyna się właściwie już przed wejściem do teatru. Z ustawionych przed budynkiem głośników rozbrzmiewają okrzyki zapożyczone z prawicowej manifestacji. Jest "cześć i chwała bohaterom" i "polski Lwów". Od początku publiczność dostaje więc jasny sygnał, że twórcy zamierzają wykorzystać proces zabójcy Gabriela Narutowicza do komentowania współczesności.
"Kultura WPełni". Daniel Olbrychski nie zamierza milczeć. "Dlaczego miałbym mieć odebrany głos?"
Podążając w kierunku widowni, mijamy stworzoną na potrzeby spektaklu salę sądową, na której przygotowuje się już kilkoro aktorów. To tam odbywa się najdłuższa część przedstawienia, choć publiczność jest w tym czasie w pomieszczeniu obok i ogląda przebieg procesu na ekranie. Na scenie siedzi jedynie odpowiadający za oprawę muzyczną Dominik Strycharski.
Proszę wstać, sąd idzie
Twórcy spektaklu podjęli się rekonstrukcji procesu sądowego, podczas którego na ławie oskarżonych zasiadał sprawca zamachu z 16 grudnia 1922 roku. Eligiusz Niewiadomski (w tej roli niezwykle przekonujący Krzysztof Zarzecki) zapytany o to, czy chce złożyć przed sądem wyjaśnienia, rzecz jasna, robi to. Jego monolog pełen "bogoojczyźnianej" narracji jest kilkukrotnie przerywany przez sędziego (Adam Ferency). Zamachowiec ani słowem nie wspomina o człowieku, którego pozbawił życia, co podczas mowy końcowej będzie podkreślał prawnik reprezentujący bliskich zamordowanego (Andrzej Kłak). W pewnym momencie malarz stwierdza, że w Narutowiczu nie widział człowieka, a jedynie symbol upadku jego ukochanej Polski. Początkowo chciał zabić Piłsudskiego.
Rekonstrukcja procesu w całości realizowana jest w formie transmitowanego na ekranie filmu. Zamysł ten jest zrozumiały. Publiczność ma uwierzyć, że nie ogląda fantazji na temat skazania Niewiadomskiego. Podstawowym problemem jest jednak to, że ta część trwa nużąco długo. To wrażenie wzmaga fakt, że przez niemal 100 minut przedstawienia widzowie nie widzą aktorów na scenie.
Śmierć wynosi na piedestał
Ciekawy jest jednak moment wygłaszania mów końcowych przez prawników reprezentujących strony postępowania. Obrońca z urzędu działający na rzecz Niewiadomskiego (Artur Święs) próbuje przekonać sąd, że jego klient nie powinien zostać skazany na karę śmierci. Główny zainteresowany jest jednak innego zdania i z ławy oskarżonych wyraża swój sprzeciw.
Sprawca zamachu doskonale wie, że po wykonaniu takiego wyroku stanie się dla popierających te same idee kimś w rodzaju idola. Co zresztą się dzieje, a pierwsze oznaki tego widać już podczas procesu. Operatorzy kamer zwracają naszą uwagę na publiczność sądową, która kilkukrotnie zakłóca obrady, przyklaskując wypowiedziom Niewiadomskiego. Już wtedy wiadome staje się, że oskarżony nie jest w swoich poglądach osamotniony.
A po pogrzebie bal
Po zakończeniu procesu aktorzy w końcu zaczynają się pojawiać na scenie. Trwa pogrzeb skazańca, a przy pulpicie pojawia się żona Niewiadomskiego (Anna Oberc). Wdowa szybko przechodzi z płaczliwych w żartobliwe (przynajmniej w założeniu) tony i tym samym przygotowuje widzów na to, co za chwilę się wydarzy.
Do portretu Niewiadomskiego pochodzą statyści występujący wcześniej w roli publiczności procesowej, a także kilka nowych postaci. Składają kwiaty i znicze, spełniając marzenie zamachowca o zapisaniu się w historii. A może raczej sen o tym, że idee, w które wierzył, zyskają grono zwolenników. Później zaczyna się prawdziwa feta. Dołączają świadkowie zamachu i biegły sądowy (Tomasz Karolak). Część osób pląsa w rytm muzyki, część wymachuje kwiatami, a nawet gaśnicą. Dyrektor Zachęty (Krzysztof Głuchowski) obsługuje nalewak z piwem "Niewiadomskim" i częstuje nim publiczność. Odniesienie do dwóch przedstawicieli współczesnej sceny politycznej jest oczywiste.
Równocześnie w tym całym zamieszaniu i tłumie kilkudziesięciu osób znajdujących się na scenie odczytywane są doniesienia prasowe na temat ostatnich chwil życia Niewiadomskiego. Dowiadujemy się, chociażby co czytał i jak zachowywał się podczas ostatniego spotkania z bliskimi. W przeciwieństwie do poprzedniej części w tych ostatnich minutach spektaklu na scenie dzieje się tak dużo, że właściwie trudno na kimkolwiek skupić na dłużej uwagę.
Łaźnia pełna gwiazd
Łaźnia Nowa na co dzień nie zatrudnia stałego zespołu aktorskiego. Nie dziwi więc fakt, że w "Procesie Eligiusza Niewiadomskiego" na scenie (i ekranie) oglądamy artystów pracujących w innych instytucjach. W tym przypadku Bartosz Szydłowski (reżyser i dyrektor teatru) zaangażował do projektu gwiazdorską obsadę. W spektaklu pojawia się, chociażby Adam Ferency czy Andrzej Kłak. Jest też Tomasz Karolak, który jeszcze dwa dni przed mającą miejsce 11 listopada premierą, pląsał na parkiecie "Tańca z Gwiazdami". Co oczywiście widać, bo choć rola biegłego sądowego, którą mu przydzielono, szczególnie wymagająca nie jest, to i tak w krótkiej wypowiedzi podczas rozprawy udaje mu się zaliczyć nieduże, ale widoczne potknięcie w tekście.
Podczas finałowej części spektaklu zostaje wyemitowany kolejny materiał wideo. Andrzej Seweryn wchodzi do gmachu Zachęty, gdzie idzie do sali, w której zamordowany został Gabriel Narutowicz. W geście teatralnego patriotyzmu podnosi z podłogi biało-czerwoną flagę, całuje ją i recytuje Tuwima.
I co dalej?
"Proces Eligiusza Niewiadomskiego" zapowiadany był jako manifest przeciwko przemocy i pogardzie w przestrzeni publicznej. W tym kształcie spektakl prowadzi jednak jedynie do dwóch prostych konkluzji – jako naród jesteśmy podzieleni, a nastroje nacjonalistyczne są w części rodaków silne tak w 1922 roku, jak i dziś. Rekonstrukcja rozprawy służy więc pokazaniu tego, co zapewne większość widzów i tak wie.
Nie domagam się od artystów recepty na to, jak zmienić ten stan rzeczy, ale od przedsięwzięcia zapowiadanego jako gest polityczny oczekiwałabym nieco więcej sprawczości. Chociażby pokazania możliwości stworzenia wspólnoty, pozostającej w kontrze do szarżującego po pogrzebie zabójcy prezydenta tłumu.
"Proces Eligiusza Niewiadomskiego", reż. Bartosz Szydłowski, Łaźnia Nowa
Dominika Ryczywolska, dziennikarka Wirtualnej Polski