Spook Country. W kraju agentów
— Gapi się na wystawę — odparł zupełnie niepotrzebnie, z czego zdawał sobie sprawę.
— Pojedziemy za nim do domu?
— Nie — odparł Brown. — Może zauważyć nasz wóz.
Milgrim nie miał pojęcia, jak wielu agentów śledziło UZ-a w japońskim spożywczaku, podczas gdy Brown zmieniał w jego mieszkaniu baterię w pluskwie. Świat ludzi, którzy śledzą i obserwują innych, był dla Milgrima nowością, chociaż od dawna podejrzewał, że taki świat istnieje. Widuje się takie sytuacje na filmach, czyta o nich w książkach, ale jakoś człowiek nigdy nie pomyśli, że i jemu ktoś będzie dyszał do ucha w starej furgonetce. Teraz Brown nachylił się do przodu, przykładając sprężystą krawędź monokularu do zimnego, pokrytego kropelkami wody plastiku, aby przyjrzeć się UZ-owi. Milgrim, pozbawiony chwilowo lepszego zajęcia, zaczął rozmyślać nad tym, co by się stało, gdyby chwycił teraz coś, cokolwiek, i zdzielił tym Browna przez łeb. Nawet zaczął się rozglądać po wnętrzu furgonetki w poszukiwaniu przedmiotu, który mógłby mu posłużyć do tego celu, ale zobaczył jedynie odwrócone do góry nogami plastikowe pojemniki na mleko, na których obecnie klęczeli, i kawałek złożonego brezentu. Brown odwrócił się nagle
od wizjera, jakby potrafił czytać w myślach Milgrima, i spojrzał groźnie. Milgrim mrugnął nerwowo, mając nadzieję, że wygląda przy tym przyjaźnie, a nade wszystko niegroźnie. W końcu nie powinien sprawiać innego wrażenia, przecież nie walnął nikogo w głowę od czasów podstawówki. Ale też nigdy wcześniej nie zostałem porwany, uświadomił sobie.
— On prędzej czy później coś nada albo odbierze z tamtego pokoju — powiedział Brown. — A jeśli to zrobi, ty mi wszystko przetłumaczysz. Milgrim przytaknął gorliwie.
Zameldowali się w New Yorkerze na Ósmej Alei. Połączone pokoje na czternastym piętrze. Wyglądało na to, że New Yorker znajduje się na liście ulubionych miejsc Browna. Wybrali go już piąty albo szósty raz. Większą część pokoju Milgrima zajmowało podwójne łóżko ustawione na wprost szafy z płyt wiórowych, w której krył się telewizor. Jego zdaniem piksele na drewnopodobnej okleinie były stanowczo za duże. Tak pomyślał, zdejmując kradziony płaszcz i siadając na skraju łóżka. Zaczął właśnie dostrzegać, że produkty w wysokiej rozdzielczości dostaje się wyłącznie w lepszych miejscach. Brown wszedł do jego pokoju i wykonał sztuczki z dwoma pudełeczkami, umieszczając jedno na drzwiach, drugie na futrynie. Oba przedmioty miały tę samą nijaką szarą barwę co pistolet, latarka i monokular. Potem zrobi to samo na swoich drzwiach, domyślił się Milgrim sądząc, że pudełeczka służą do tego, by uniemożliwić mu ucieczkę, gdy Brown zaśnie. Nie miał pojęcia, jak działają owe urządzonka, ale agent ostrzegł go, by nie dotykał drzwi,
gdy są zamontowane. I Milgrim posłuchał.
Brown rzucił na pokryte wzorzystą kapą łóżko opakowanie konturowe z czymś, co mogło być jedynie czterema pastylkami ativanu, odwrócił się i wrócił do swego pokoju. Po chwili Milgrim usłyszał zza ściany głosy dobiegające z włączonego telewizora. Rozpoznawał tę muzykę, to był kanał Fox News. Spojrzał na niewielki, pokryty wypukłymi bańkami plastiku kartonik. To nie pudełeczka zamontowane na drzwiach zatrzymają go w tym miejscu. Podniósł kartonik. Napis na nim głosił: RIZE i jeszcze „5 mg”, reszta była napisana chyba... Tak, po japońsku. A w każdym razie wyglądała jak japońskie napisy zdobiące wszelkie opakowania.
— Hej! Drzwi łączące ich pokoje były nadal otwarte. Stukanie palców Browna w klawiaturę laptopa ustało.
— Słucham?
— Co to za towar?
— Twoje lekarstwa — odparł Brown.
— Ale tu jest nazwa rize i jakieś japońskie napisy. To nie ativan.
— To taki sam mózgojeb — złowieszczo wycedził przez zęby Brown. — W DEA też jest na pierdolonym czwartym wykazie narkotyków! Milgrim spojrzał na opakowanie. — A teraz zamknij pysk. Usłyszał, że Brown znów zaczął pisać. Usiadł ponownie na łóżku. Rize? W pierwszym odruchu chciał zadzwonić do swojego dilera z East Village. Spojrzał na telefon, choć wiedział, że aparat jest wyłączony. Potem pomyślał, czy nie poprosić Browna o pożyczenie laptopa, mógłby przecież wygooglać informacje o tym towarze. DEA miała stronę poświęconą produktom kategorii czwartej, w tym też zagranicznym. W tym momencie uświadomił sobie, że jeśli Brown jest federastą, mógł dostać towar wprost z DEA. A to znaczyło, że pożyczenie jego laptopa jest równie prawdopodobne jak zadzwonienie do Dennisa Birdwella. No i na domiar złego wisiał Birdwellowi kasę. To przesądziło sprawę. Odłożył czteropak z pastylkami na skraj bliższego stolika nocnego, układając go idealnie równo z krawędziami blatu, na których wciąż widać było czarne ślady przypaleń w
miejscach, gdzie poprzedni goście odkładali papierosy. Kształt tych spalonych miejsc przypominał mu wygląd łuków w logo McDonalda. Ciekawe, czy Brown zamówi szybko jakieś żarcie, pomyślał.