Legendy na Stadionie Narodowym. Dali publice to, co najlepsze
To mógł być jeden z najlepszych tegorocznych koncertów w Polsce. Guns N’ Roses przez ponad trzy godziny wykrzesał z siebie wszystko, co najlepsze, by zadowolić widzów. Było to widać, ale niestety nie było zbyt dobrze słychać. Po raz kolejny zawiodła akustyka na PGE Narodowym.
W 2008 roku, po premierze albumu "Chinese Democracy", w jednym z wywiadów Axl Rose zapytany o to, czy możliwy jest powrót do zespołu gitarzystów ze starego składu, odpowiedział nie przebierając w słowach: "Ku…, dajcie spokój. Może zrobię piosenkę na boku wraz z Izzym albo zagramy jakiś koncert. Może ewentualnie jeszcze z Duffem, ale to wszystko. Slash? Nie w tym życiu. Jedno jest pewne, jeden z nas musi umrzeć, jeśli ma dojść do jakiegoś reunion. I taka jest prawda".
Osiem lat później rozpoczęła się jedna z największych i najbardziej dochodowych tras koncertowych w historii muzyki. Ironicznie, przekornie została nazwana "Not in This Lifetime... Tour" ("Nie w tym życiu"). W składzie Guns N’ Roses znaleźli się Axl Rose, Slash, Duff McKagen, a gościnnie na kilku koncertach pojawili się także perkusista Steven Adler (został wyrzucony z zespołu po "Appetite for Destruction") oraz Izzy Stradlin (odszedł po nagraniu "Use Your Illusion").
Spektakularny sukces trasy "Not in This Lifetime... Tour" (ponad 700 mln dolarów wpływów ze sprzedaży biletów – obecnie 7. wynik na liście wszech czasów) udowodnił, że widzowie na całym świecie, swego czasu "najbardziej niebezpieczny zespół" wciąż darzą ogromnym sentymentem.
"Bo prawda jest taka, że kiedy Guns N’ Roses w końcu odejdą, złoty wiek rocka przeminie na zawsze. Razem z nim odejdziemy my, całe pokolenie, które identyfikowało się z ich muzyką i przesłaniem. (…) Zrozumiałem, że Axl Rose jest ostatnią z prawdziwych, wyjątkowych, bezkompromisowych, bezlitosnych gwiazd muzyki. Autentyzm, chęć podejmowania ryzyka, odwaga. Niewielu było takich, nawet w latach sześćdziesiątych. Dziś takich nie ma wcale" – napisał w swojej książce Mick Wall, przez wiele lat wróg numer jeden wokalisty Guns N’ Roses.
W tym roku Guns N’ Roses rozpoczął nową trasę koncertową. Stadiony ponownie się wypełniają, ale fani upominają się o nową płytę zespołu. Przypomnijmy, że ta ostatnia w oryginalnym składzie została wydana w 1993 roku! Axl i spółka raz jeszcze komentują sytuację w tytule nowego tournée, który brzmi "Because What You Want & What You Get Are Two Completely Different Things Tour" ("Ponieważ to, czego chcesz i to, co dostajesz, to dwie zupełnie różne rzeczy").
Wciąż pozostają więc trochę niepokorni, ale na szczęście nie rozpoczynają już swoich koncertów z ponad godzinnym opóźnieniem. Co więcej, startują tuż po dobranocce. W Warszawie Guns N’ Roses wyszli na scenę mniej więcej zgodnie z zapowiedzią, czyli o 19:30. Mieli do zagrania aż 29 utworów, co zajęło im blisko trzy godziny. Jaki zespół gra w dzisiejszych czasach tak długie koncerty?
Guns N’ Roses na stadion PGE Narodowy przyjechał kilka dni po pożegnalnym koncercie Black Sabbath i Ozzy’ego Osbourne’a w Birmingham. Przywieźli stamtąd utwór "Junior's Eyes", który zespół włączył do swojej setlisty. Widzowie mieli więc przyjemność usłyszeć kawałek prekursorów gatunku heavy metal. Covery to zresztą ważny element koncertów GN’R. "Knockin’ on Heaven’s Door" to przecież kompozycja Boba Dylana, zaś "Live and Let Die" to dzieło zespołu Wings Paula McCartneya.
Obecna trasa koncertowa GN’R rozpoczyna się od mocnego uderzenia. Setlistę otwiera bowiem "Welcome to the Jungle". Mając taki kawałek można już od pierwszych minut porwać widownię. W sumie Axl zaśpiewał w Warszawie aż siedem utworów z debiutanckiej płyty "Appetite for Destruction". Dobór piosenek pokazuje, że Guns N’ Roses chce, aby koncerty były dla widzów jak najbardziej atrakcyjne. Nie leci na jednej setliście, ale modyfikuje ją, dodaje utwory, które nie grał na żywo od lat.
W Warszawie po raz pierwszy na obecnej trasie widzowie mogli usłyszeć utwór "So Fine", który zaśpiewał Duff. Także wspomniany wcześniej cover Black Sabbath "Junior's Eyes" miał swoją premierę w naszym kraju. Co zrozumiałe, większość widzów chce zapewne usłyszeć największego przeboje legendarnej grupy, ale najwierniejsi fani są zachwyceni, gdy mogą doświadczyć na żywo "Pretty Tied Up", "Double Talkin' Jive" czy wspomniane "So Fine".
Śmiało można powiedzieć, że po reaktywacji Guns N’ Roses podczas koncertów prezentuje się coraz lepiej. Axl Rose na przestrzeni ostatnich lat pozbył się przynajmniej kilkunastu zbędnych kilogramów i znów dziarsko porusza się po scenie. W Warszawie poczuł się tak młodo, że założyć nawet spodnie biodrówki. 63-letni wokalista otrzymał nawet niemoralną propozycję. W pewnym momencie ktoś z widowni rzucił na scenę szmaciany transparent. Axl podniósł go, rozwinął i zaśmiał się pod nosem. Było na nim napisane: "Mógłbyś być moim ojcem, ale chcę byś został moim kochankiem".
Tymczasem Slash, jak zwykle szalał na scenie, prezentując widzom swoje solówki to z lewej, to z prawej strony. Pomiędzy skłóconymi przez lata muzykami odczuwalna była chemia, wzajemny szacunek i chyba sympatia. Cały Guns N’ Roses zabrał widzów w nostalgiczną podróż do lat 90., która byłaby wspaniała, gdyby nie dość typowe dla PGE Narodowy problemy z akustyką.
Trudno wyjaśnić, dlaczego w niektórych utworach wokal Axla był czysty i donośny, a w innych zanikał i był praktycznie niesłyszalny. Wiadomo, że wokalista ma swoje problemy z głosem, ale także gitara Slasha była często przytłumiona, zagłuszana przez dudnienie, zlewające się fale dźwięków. Często pojawiał się pogłos. Widzowie, którzy podczas koncertu skorzystali z toalety mogli odnieść wrażenie, że tam dźwięk był lepszy niż na trybunach i płycie stadionu.
Problemy z nagłośnieniem sprawiały, że koncert Guns N’ Roses niepotrzebnie podzielił widzów. W mediach społecznościowych nie brakuje negatywnych komentarzy. Jednak większa część publiczności przymknęła oczy, a właściwie uszy, na techniczne niedogodności i cieszyła się głównie tym, co widzi. Coś za coś. Wielki obiekt, komplet publiczności, kilkadziesiąt tysięcy widzów (Wikipedia podaje, że około 70 tys.), wspaniała atmosfera, niezapomniane przeżycie, na scenie rockowe legendy. Tak ten koncert zapamięta większość widzów.
Guns N' Roses - You Could Be Mine (Live In New York, Ritz Theatre - May 16, 1991)
Przemek Romanowski - Wirtualna Polska