Wieszać każdy może

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

Jakub Wędrowycz stanął na katedrze.Starannie wygładził bluzę ortalionowego dresu, poprawił pożyczony od Semena, pogryziony przez myszy krawat. „Diabli nadali” – pomyślał. „Taka okazja, chyba trza się było jednak ogolić...”

Dobrze chociaż, że włosy, przeciągnięte przed wykładem skórką ze słoniny, ściśle przylegały do czaszki. Ładna fryzura to podstawa. Zawsze warto zrobić niezłe wrażenie. Obciągnął rękawy, żeby choć trochę ukryć wystrzępione mankiety koszuli.

– A zatem, drodzy seminarzyści – ksiądz wykładowca stanął obok gościa – miło mi powitać w murach naszego seminarium najlepszego niekościelnego egzorcystę naszego kraju, Jakuba Wędrowycza. Ten wybitny i ceniony fachowiec podzieli się teraz z nami swoją ogromną wiedzą i doświadczeniem zawodowym.

Jakub pokraśniał z dumy. Do tej pory żaden ksiądz go tak nie chwalił. Duchowni przeważnie uważali go zanieuczciwą konkurencję i zwalczali na wszelkie możliwe sposoby, a tu proszę – nieoczekiwanie został doceniony. Nie bardzo mu się wprawdzie uśmiechało zdradzać sekrety swojej profesji, ale ostatecznie... Położył na pulpicie worek ze sprzętem. Klerycy w milczeniu kontemplowali przybysza.

– No, to jedziemy. – Jakub błysnął zębami. – Wampirów szukamy tak: idziemy na cmentarz i przepatrujemy groby. Jak koło któregoś jest dziura w ziemi, to znaczy, że to ten właściwy. Jak przy kilku są dziury, to gorzej, bo trza po kolei i roboty jest więcej. Zasadniczym narzędziem potrzebnym w pracy egzorcysty jest saperka. – Zademonstrował z dumą kawał przerdzewiałej blachy osadzony na kiju. – Łączy zalety szpadla i łopaty, a przy tym nieduża jest, jak nas gliniarnia na cmentarzu nakryje, łatwo ją pizdnąć w krzaki. Wy niby będziecie mogli legalnie kopać – popatrzył na nich z lekkim uśmiechem – ale sami wiecie, jacy są ludzie. Jeszcze powiedzą, że ksiądz szuka złotych zębów, dlatego lepiej po cichu i dyskredyt... ten, no... żeby nie wiedzieli. Przespacerował się, poskrzypując nowiutkimi gumofilcami. Przed wykładem dostał zaliczkę, więc wpadł do sklepu ogrodniczego i teraz mógł zadawać szyku.

– Punkt drugi – powiedział z namaszczeniem. – Ziemia zasadniczo jest czysta, ale jak dochodzimy do warstwy trupów, to trza się trochę zabezpieczyć przed zarazkami. Są ludzie, co używają gumowych rękawiczek, ale to zawsze kłopot, bo kosztują, no i mogą się przedziurawić, dlatego ja preferuję raczej odkażanie wewnętrzne i zewnętrzne. Do odkażania dobry jest alkohol. – Wyciągnął z kieszeni piersiówkę i zademonstrował kilka razy procesodkażania wewnętrznego. – I tu macie problem – zasępił się - bo jak kupicie w monopolowym, to cała wieś będzie potem gadała, że ksiądz wódkę tankuje. A jak zrobicie samemu, to parafianie i donos mogą do biskupa napisać, że bimber pędzicie na plebanii. I obciach będzie na całą diecezję. Tak źle i tak niedobrze. Lepiej się po cywilnemu przebrać i w sąsiedniej wsi kupić. O czym to ja...?

Pociągnął mały łyczek na przypomnienie.

– Trupy zazwyczaj są w trumnach – rzucił odkrywczo. – Warto więc mieć ze sobą łapkę. – Wyjął z torby łom. – Albo toporek. – Machnął w powietrzu gigantyczną ciesielską siekierą.

Klerycy przełamali opory i teraz, pochyleni nad pulpitami, notowali w skupieniu jego słowa. – Jak się wykonuje egzorcyzm za dnia, wampir słaby jest i często wygląda jak zwykły szkielet. Nocą lepiej nie kopcie, a jak już musicie, to weźcie se halogenowy reflektor i filtr taki, co fotograf używa, niebieskiego koloru, bo światło, żeby im zaszkodziło, musi być takie jak w dzień. Ale nocą to niebezpieczne, bo drugi wampir może was zajść od tyłu. Jak już trzeba, to wartałoby sobie do pleców przywiązać deskę nabitą gwoździami. – Zademonstrował.

– Jak skoczy, to się nadzieje. Wampiry lubą gryźć w szyję, więc ja zawsze zakładam taki detal. – Pokazał kawałek jakby zardzewiałej metalowej rury. – To z grobu rycerza kiedyś wygrzebałem, na szyi miał, między zbroją a kaskiem, bardzo dobrze się sprawdza. O czym to ja...?

– Kołkowanie – podpowiedział ksiądz wykładowca.

– A, jasne. Kołek wycinamy z osiki. – Pokazał solidną żerdź. – Jak osika wygląda, to sobie sami sprawdźcie w botanice. No i ten kołek pakujemy w serce. Czasem, jak się zachowała skóra i inne takie, to warto mieć młoteczek. – Wyciągnął potężny kowalski młot. – Sam kołeczek też nie powinien być taki zwyczajny, bo sami rozumiecie: trzyma wampira, ale jak spróchnieje, to puszcza i znowu bydlę z grobu wyłazi. No więc ja robię tak: idę do kółka rolniczego, tam mi za ćwiartkę samogonu odlewają starego oleju silnikowego, w tym moczę kołek przez kilka dni. Jak dobrze nasiąknie, to i pięćset lat w glebie przetrwa. A żeby inne wampiry kumpla nie uratowały, to można do trumny wlać żywicy epoksydowej albo cementu, to zaklajstruje kołek i szkielet do kupy na amen. No i to chyba wszystko. Są pytania?

Nikt się jakoś nie kwapił.

– No, to dziękuję za uwagę. – Jakub pozbierał swoje klamoty do worka i ruszył do wyjścia. Ktoś nieśmiało zaklaskał. Gdy tylko za Wędrowyczem zamknęły się drzwi, na katedrę wszedł ksiądz wykładowca.

Klerycy patrzyli na niego wstrząśnięci. W ich oczach wyczytał bez trudu szok, niedowierzanie, oburzenie...

– Dobra, chłopaki – powiedział. – Nie róbcie takich grobowych min. Dziś pierwszy kwietnia, więc przygotowaliśmy tę małą niespodziankę. A teraz, kiedy już się pośmialiśmy, to powiem wam, jak się to robi naprawdę.

Jakub Wędrowycz kopnął pieniek. Nogi gminnego sekretarza PPR rozpaczliwie zamajtały w powietrzu. Ze zduszonego stryczkiem gardła dobiegł ostatni charkot.
– Kurde! – Jakub splunął z obrzydzeniem pod stopy powieszonego. – Jednego chwasta mniej.
– Komunistów jest po prostu za dużo – zauważył Semen. – Wszystkich nie zabijesz.
– Ale przynajmniej niektórych. – Jego przyjaciel przerzucił nowy stryczek przez belkę cegielni i ze stosu skrępowanych jak balerony pachołków nowej władzy wyciągnął kolejnego. – Nikomu niepotrzebni tacy „towarzysze”. – Wydął z pogardą wargi.
– Wyklęty powstań ludu... – zaintonował komunista, strzelając na boki przerażonym wzrokiem, ale Semen zręcznie zrobił mu tracheotomię bagnetem i śpiew umilkł.
– A tego za co? – Wędrowycz popatrzył pytająco na Józefa Paczenkę.
– Konfident z KPZU – Paczenko sprawdził na otrzymanej od dowódcy liście.
Kolejne ciało zatrzepotało na lince jak ryba złapana na wędkę i znieruchomiało.
– Zaraz nam sznura zabraknie – sarkał Semen. – Może tych pozostałych dorżnę szabelką?
– Zdrajców się wiesza.
– Ale w Biblii napisano: „Zło dobrem zwyciężaj”, a żelazo jest dobre – zaoponował kozak.
– Dobry sznur też jest przecież dobry – Jakub nie zrozumiał.
– Jak nie starczy linek, to weźmiemy z odzysku – zaproponował Józef, licząc wzrokiem powieszonych już klientów. – Odczepi się tych pierwszych albo jak... Dawaj ostatnich i zwijamy się.
Po chwili wszyscy komuniści skonali na zaimprowizowanej szubienicy. Jakub wyciągnął puszkę z farbą i pędzel, a potem na ubraniu każdego wisielca wymalował wielką czarną swastykę.
– Jak ich znajdą, to na Szkopów będzie – powiedział z zadowoleniem. – Ruscy nalepili plakaty, że się po lasach Niemiaszki ukrywają, a to znaczy, że sami w to wierzą... I proszę, jakie wspaniałe potwierdzenie ich teorii...
I wszyscy trzej zarechotali wesoło.


Jürgen nakazał obejść wieś dużym łukiem. Jak dotąd przeszli może z osiem kilometrów. Na razie wszystko szło jak z płatka.
– Tu jest stara cegielnia – szepnął. – Zrobimy przy niej krótki postój. I napijemy się może wody, powinna tam być pompa.
Dobiegli cichcem do ściany. Dowódca wyjrzał zza węgła. Strzał huknął ponuro i niedawny włodarz okolicy bez słowa osunął się w błoto. Pozostali chcieli rzucić się do ucieczki, ale już było za późno. Trzej uzbrojeni w karabiny tubylcy wychynęli z mroku. Niemcy z wahaniem podnieśli ręce do góry.
– Wieszamy czy rozstrzeliwujemy? – zapytał Józef.
– Oj, co ty jesteś taki w gorącej wodzie kąpany? – obruszył się Jakub. – Toż to przecież jeszcze dzieciaki...
– Znam ja takie dzieciaki – burknął jego przyjaciel.
Jeńcy chyba poczuli groźbę w jego głosie, bo zatrzęśli się jak osiki.
– A byłoby ci przyjemnie, jakby tak twojego syna partyzanci wieszali? – ofuknął go Wędrowycz.
– Coście za jedni? – Semen zapytał ich po niemiecku.
– Studenci z Monachium – wyjaśnił Hans. – Wysłali nas na front. My nie z własnej woli. Nienawidzimy Hitlera.
– Hitler kaputt! – wrzasnął Freder.
– No i sam widzisz – Jakub zwrócił się do przyjaciela. – Za co niby mamy ich zabijać?
Dziwny, cyniczny błysk w jego oku uspokoił i kozaka, i Józefa.
– No może rzeczywiście, młode toto i chce żyć... Głupio byłoby ich tak zarżnąć. Untersturmführer... – tu kopnął trupa, aż się klejnoty z kieszeni posypały – to co innego, zasłużył, ale oni?
– Wpadliście tu jak śliwka w gówno – powiedział Wędrowycz do schwytanych. – Waszych odrzucili już o dobre sto kilometrów. Nie przedrzecie się. Poza tym, jakbyście nawet się do nich przemknęli, to co? Znowu was poślą pod kule Sowietów.
Semen przetłumaczył im słowa kolegi na niemiecki.
– Nie chcemy na front – jęknął Freder. – Może wydacie nas bolszewikom? Pójdziemy sobie grzecznie do niewoli. A jak się wojna skończy, wrócimy do domów.
– Ruscy wszystkich jeńców wysyłają na Sybir – wyjaśnił Semen. – A stamtąd nikt nie wraca. Tu też zostać nie możecie, ludność okoliczna Szkopów coś nie lubi. Wbiliby was na pale albo poćwiartowali piłami... – Spojrzał na Jakuba.
– Jest jedna metoda – westchnął Wędrowycz. – Ale cholernie trudna i skomplikowana. Możemy was przerzucić do domu. Do Monachium. Będziecie się tylko musieli ukrywać, żeby was znowu nie wysłali na front albo nie rozstrzelali za dezercję.
– Ale jak? – zdumiał się Klaus. – Samolotem?
– Zamienimy was w wilki – wyjaśnił Jakub. – No, konkretnie: w wilkołaki. Pod postacią zwierząt bez trudu zdołacie przemknąć się na Zachód.
– Wilkołaki? – Freder wytrzeszczył oczy. – To przecież niemożliwe...
Jakub pozwolił, by odrobina mocy błysnęła w jego źrenicach. Niemcy o nic już nie pytali.
– Wilkami będziecie tylko nocą – kontynuował wyjaśnienia. – I tylko przez kilka dni, gdy księżyc jest w pełni albo prawie w pełni. Musicie przeczekiwać gdzieś dnie, a wędrować nocami. Przez pięć, sześć dni zdołacie przebyć ze trzysta kilometrów.
– Najlepiej pod postacią zwierząt wskoczcie do pociągu jadącego na zachód – doradził Józef. – To szybciej będziecie w Rzeszy. To jak, chcecie? – Nie zdejmował ani na chwilę palca ze spustu.
– Zgadzamy się – podjął decyzję Hans. – Czy taka przemiana jest trudna?
– Trochę nieprzyjemna i trochę boli – powiedział Wędrowycz. – Ale da się wytrzymać. Chodźcie z nami.
Dochodziła północ, gdy dotarli na Stary Majdan. Na szczęście nikt z sąsiadów ich nie widział. Z lodowni Jakub wydobył nogę sarny. Obdarł ją ze skóry i poszatkował drobno. Trzej hitlerowcy czekali w pokoju. Siedzieli na ławie, obserwując go z ponurymi minami. Może nie do końca uwierzyli, ale i tak nie mieli innego wyjścia. Józef stał oparty o framugę drzwi, sten wiszący na konopnym sznurze połyskiwał groźnie.
„Pal diabli – pomyślał Hans – nawet jak nas zaraz zastrzelą, to posiedzimy chociaż w cieple i coś przekąsimy...”
Wędrowycz nalał bimbru do musztardówek i gestem zaprosił byłych okupantów do stołu. Niemcy jedli surowiznę z obrzydzeniem, ale samogon ułatwił przełknięcie. Nim skończyli, wzeszedł księżyc. Wyszli do sadu. Jakub wyjął z cholewy buta bagnet.
– To, niestety, konieczne – wyjaśnił, choć i tak nic nie zrozumieli.
Każdemu z nich przeciął ubranie pod lewą pachą, a potem naciął głęboko skórę. Nie poczuli bólu.
– Przemiana już się prawie dokonała – oznajmił Semen.
Niemcy popatrzyli po sobie zaskoczeni. Z głębokich ran nie pociekła nawet kropla krwi.
– Teraz musicie chwilę poczekać – mruknął Wędrowycz, chowając nóż. – I pamiętajcie, wracajcie prosto do domu. – Popatrzył im w oczy przenikliwym, hipnotyzującym wzrokiem. – Do Monachium, nie zatrzymujcie się po drodze...
Pierwszego dopadło Klausa. Zadygotał, coś trzasnęło, a potem chłopaka przez dziurę pod pachą przewróciło na nice. Jęknął tylko głucho i już był wilkiem. Teraz dopiero uwierzyli do końca.
– Z powrotem też będzie tak samo, tylko w drugą stronę? – zaciekawił się Freder.
– Dokładnie, tylko ubrania będziecie mieć straszliwie wymięte, bo w środku wilka jest ciasno. – Niemiec nie mógł ocenić, czy Semen kpi sobie, czy tylko informuje.
Po chwili w Jakubowym ogrodzie siedziały dwa wielkie basiory i jeden mniejszy wilczek – roczniak.
– Do Monachium w tamtą stronę – Józef wskazał im drogę. – Powodzenia, chłopaki.
Zwierzęta zawyły do księżyca i pobiegły. Trzej partyzanci wrócili do chałupy. Jakub rozdał amulety.

Wybrane dla Ciebie

Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków.  "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków. "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Koreański pianista świetnie mówi po polsku. "Kocham Chopina i Polskę"
Koreański pianista świetnie mówi po polsku. "Kocham Chopina i Polskę"
Czterech Polaków w II etapie Konkursu Chopinowskiego. Jury wybrało 40 pianistów
Czterech Polaków w II etapie Konkursu Chopinowskiego. Jury wybrało 40 pianistów
Ikona, która nigdy nie chciała być gwiazdą. Dlaczego Dido tak nagle zniknęła
Ikona, która nigdy nie chciała być gwiazdą. Dlaczego Dido tak nagle zniknęła
Na niego patrzyli wszyscy. Adam Kałduński zachwycił publiczność Konkursu Chopinowskiego
Na niego patrzyli wszyscy. Adam Kałduński zachwycił publiczność Konkursu Chopinowskiego
Rodzina ujawnia nieznane historie z życia Osbourne'a. "Ozzy naprawdę cierpiał"
Rodzina ujawnia nieznane historie z życia Osbourne'a. "Ozzy naprawdę cierpiał"
Romantyczny Chopin – światowa premiera immersyjnej wystawy
Romantyczny Chopin – światowa premiera immersyjnej wystawy
Najpiękniejszy jubileusz świata, czyli 50-lecie Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza [ZDJĘCIA, RELACJA]
Najpiękniejszy jubileusz świata, czyli 50-lecie Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza [ZDJĘCIA, RELACJA]
Artysta (nie)amerykański. Bad Bunny — Portorykańczyk, który podzielił USA
Artysta (nie)amerykański. Bad Bunny — Portorykańczyk, który podzielił USA
Eric Clapton już w kwietniu wystąpi w Polsce
Eric Clapton już w kwietniu wystąpi w Polsce