Między klawiszem a klawiaturą. Chopin w czasach internetu [OPINIA]
Cała Polska słuchała Chopina – dosłownie i w przenośni. Konkurs Chopinowski porwał tłumy, wzbudził emocje, trafił do nagłówków kolorowej prasy i rozpalił internet. To było wielkie muzyczne święto, choć nie obyło się bez zgrzytów. Czas na refleksję.
Były takie dni, gdy cała Polska – od filharmonii po piekarnię na rogu – mówiła jednym głosem: "Słyszałeś tę etiudę?", "Ten nokturn był jak sen!". I choć na co dzień dzielą nas poglądy, gusta i polityka, to przez tych kilka tygodni łączył nas Chopin. To nie banał – to fakt. XIX Konkurs Chopinowski zamienił kraj w jedną wielką salę koncertową.
Z napięciem śledziliśmy każdy występ, jakby od tego zależały losy świata. Transmisje biły rekordy, fani dyskutowali dniami i nocami, a nazwiska pianistów przewijały się w rozmowach przy kawie, w komentarzach pod postami i… w kolorowych magazynach obok celebrytów. Tak, Chopin trafił na salony lifestyle’u – i to bez wstydu.
Eksperci, politycy i sąsiadka z trzeciego piętra – wszyscy mieli coś do powiedzenia
To, co się wydarzyło wokół tegorocznej edycji, to był ewenement. Po raz pierwszy w historii Konkursu Chopinowskiego nie tylko znawcy muzyki, ale też politycy, influencerzy, celebryci, a nawet dziennikarze z pism, które zwykle interesuje wyłącznie kto z kim i dlaczego, komentowali każdy etap.
"Kultura WPełni": Jacek Borcuch o reakcji na "Dług"
W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że każdy Polak ma nie tylko ulubionego uczestnika, ale i swoją własną interpretację ballady g-moll. Tysiące głosów, dziesiątki opinii, wzloty i upadki – wszystko toczyło się na żywo, publicznie, na oczach świata. To było piękne, spontaniczne i... momentami szalone, piękne.
Chopin – bohater narodowy 2.0
Można było czuć dumę, że to właśnie Polska jest gospodarzem jednego z najważniejszych konkursów pianistycznych na świecie. Że młodzi ludzie z całego świata przyjeżdżają tu, by zmierzyć się z geniuszem Fryderyka. I że to właśnie my, Polacy, potrafimy słuchać, przeżywać i kochać muzykę klasyczną z taką pasją.
Ale z drugiej strony – pojawił się też cień. Bo tam, gdzie emocje sięgają zenitu, łatwo o przesadę. A kiedy do gry wchodzi internet, bywa... brutalnie.
Samowolka w komentarzach
Po ogłoszeniu wyników – jak zawsze zresztą – polała się fala rozczarowań. To naturalne. Konkurs to nie tylko sztuka, to także rywalizacja, oczekiwania i wielkie nadzieje. Nie każdy faworyt dotarł do finału, nie każdy finałowy występ podbił serca. Sam czułem to rozczarowanie, kiedy odpadł mój ulubieniec. Ale forma, w jakiej wielu internautów wyrażało swoje opinie, była zwyczajnie przykra.
Hejt, wulgarne komentarze, oskarżenia o "ustawki", kpiny z wykonawców – to wszystko popsuło obraz tego pięknego święta. Bo o ile nie zgadzać się z werdyktem można (a czasem wręcz trzeba), to wyżywanie się na młodych artystach, którzy oddali serce na scenie, jest nie do przyjęcia.
Pamiętajmy: oni są mistrzami – nawet jeśli nie osobistymi
To nie są "uczestnicy kolejnego talent show". To mistrzowie klawiatury – młodzi ludzie, którzy przeszli przez piekło wielogodzinnych ćwiczeń, stresu, wyrzeczeń i oczekiwań. Ich "potknięcia" to często rzeczy, których 99 proc. słuchaczy nawet nie zauważy. To niuanse, nie porażki.
Zasługują na szacunek – nie tylko za talent, ale i za odwagę, że wystąpili na tej scenie, pod tym ciśnieniem, z Chopinem jako sędzią najwyższym.
To była bez wątpienia jedna z najbardziej kontrowersyjnych edycji w historii Konkursu Chopinowskiego. Wygrał Amerykanin Eric Lu – pianista o wielkiej wrażliwości i ogromnym warsztacie, ale nie wszyscy słuchacze podzielili entuzjazm jury. Dyskusje zaczęły się natychmiast: czy to słuszny wybór? Czy był ktoś "lepszy"? Czy dało się to zagrać "bardziej po polsku"?
Reprezentanci Polski znaleźli się w czołówce, zdobywając uznanie i publiczności, i części jurorów. Czy to wystarczyło, by zaspokoić narodowe apetyty? Pewnie nie do końca. Ale z drugiej strony – Chopin przecież też był obywatelem świata.
Za pięć lat znów zadrży klawiatura
Konkurs Chopinowski powróci – jak zawsze – za pięć lat. I aż strach pomyśleć, jak ogromne będzie wtedy zainteresowanie. Jeśli teraz cały kraj żył Chopinem, to co nas czeka w 2030 r.? Transmisje w VR? TikTokowe analizy walców? Reelsy z komentarzami znanych kucharzy o pedalizacji?
Ale zanim zaczniemy odliczanie – warto przemyśleć jedno. Możemy być narodem, który kocha muzykę klasyczną, który z wypiekami na twarzy słucha nokturnów i dyskutuje o artykulacji. Ale niech to będzie miłość mądra, dojrzała i odpowiedzialna. Bo Chopin, choćby nie wiem jak gorące emocje wywoływał, nie zasługuje na to, by jego muzyka była tłem dla wulgaryzmów i nienawiści.
Kochajmy Chopina. Ale kochajmy też ludzi, którzy grają jego muzykę. I mówmy o nich – nawet krytycznie – jak na kulturę wysoką przystało. Z klasą.
Bartosz Sąder, dziennikarz Wirtalna Polska