Korytarz
Po południu udaliśmy się z Adamkiem do zakładu pogrzebowego.
Zakład wyglądał sterylnie. Za biurkiem siedziała kobieta w wieku nieokreślonym, wyposażona w wielkie okulary, przez które spojrzała bez zainteresowania na pana Adamka, potem na mnie, po czym odezwała się urzędowo:
– Słucham.
– Chcielibyśmy zamówić pogrzeb – rzekł pan Adamek.
– Tylko żeby miał uroczysty charakter – dodałem.
– Wszystkie nasze pogrzeby mają uroczysty charakter – obraziła się. – Nie dzielimy klientów na mniej lub bardziej uroczystych.
– Ten pan jest Polakiem – wyjaśnił Adamek. – Oni przywiązują wielką wagę do pogrzebów.
– Wszystkie nasze pogrzeby mają odpowiednią wagę – powiedziała kobieta, patrząc na nas z obrzydzeniem.
– Czyli nie ma wyboru? – spytałem.
– Jest ogromny wybór. Proszę obejrzeć katalog urn i wybrać od numeru jeden do dwadzieścia jeden.
– Mój dziadek był katolikiem.
– W takim razie proszę z katalogu trumien wybrać numer od jeden do dwanaście.
Przysiedliśmy z Adamkiem przy umieszczonym z boku stoliczku i zaczęliśmy studiować katalog trumien. Wszystkie odznaczały się brakiem fantazji, ale za to były rzetelnie wykonane.
– Może numer siedem? – zaproponował Adamek.
Trumna numer siedem jakoś pasowała do pana Adamka, choć raczej nie pasowała do dziadka Bohutskiego. Ale dziadkowi było wszystko jedno, a panu Adamkowi mogłem sprawić przyjemność.
– Niech będzie numer siedem.
Kobieta wyjęła wielki formularz, w odpowiedniej rubryce wpisała zgrabną siódemkę i pytała dalej:
– Ubranie zwłok do trumny?
– Tak.
– Transfer z kostnicy na cmentarz?
– Tak.
– Przez cmentarz do grobu?
– Również.
– Przygotowanie grobu?
– Oczywiście.
– Grabarze?
– Tak.
– Orkiestra?
Spojrzałem na pana Adamka.
– Tak – powiedział Adamek.
– To byłoby wszystko.
– Jeszcze ksiądz...
– Z księdzem musicie panowie porozmawiać osobiście. Proszę o akt zgonu.
– Nie mamy jeszcze aktu zgonu.
Sterylna urzędniczka spojrzała na nas z bezbrzeżnym zdumieniem.
– A więc ten człowiek żyje?
– Skądże. Po prostu nie odebraliśmy jeszcze aktu zgonu.
– Panowie – oświadczyła surowo kobieta. – Jesteśmy poważną instytucją. Nie obchodzi nas, czy ktoś żyje, czy nie. Nas interesuje akt zgonu. Bez aktu zgonu nie ma pogrzebu.
– Doniesiemy w najbliższym czasie – powiedział pojednawczo pan Adamek, ale to nie uspokoiło rozsierdzonej urzędniczki.
– To bezczelność przychodzić do zakładu pogrzebowego bez aktu zgonu! – zawołała. – To są kpiny ze śmierci!
Kłaniając się przepraszająco, opuściliśmy z panem Adamkiem zakład pogrzebowy.
W szpitalu na Strahovie, gdzie się natychmiast udaliśmy, najpierw nikt nie chciał z nami gadać. Staliśmy z panem Adamkiem, gapiąc się głupio w okno, z którego był piękny widok na słynny strahowski stadion. Wreszcie nadszedł lekarz, o którego nam chodziło.
– Dzień dobry, panie doktorze – rzekł Adamek. – Przyszliśmy po akt zgonu Michala Bohutskiego.
– Bohutskiego? – zdziwił się lekarz – To on nie żyje?
– Już od ładnych paru dni.
– Od paru dni? – dziwił się lekarz. – A tak dobrze wyglądał.
– Czy moglibyśmy dostać akt zgonu?
– Oczywiście. Nie ma żadnych przeszkód, skoro umarł. Proszę za mną.
Weszliśmy do gabinetu doktora. Na środku biurka leżała kupka świeżo wypisanych aktów zgonu. Doktor zaczął je przeglądać.
– Jest – powiedział po chwili. – Rzeczywiście umarł. Kto by przypuszczał...
Wziąłem akt do ręki i nie dowierzając roztargnionemu lekarzowi, zacząłem go starannie oglądać.
– Panie doktorze – powiedziałem. – Jako przyczyna śmierci jest podana ogólna niewydolność, a przecież dziadek zmarł na zapalenie płuc.
– Skąd panowie o tym wiedzą?
– Pielęgniarka mi to powiedziała trzy dni temu – rzekł pan Adamek.
– Aha. Może i zapalenie. W końcu co za różnica.
– Przepraszam, panie doktorze, ale to jest różnica.
– Nie z medycznego punktu widzenia. Gdyby nie miał niewydolności, może i wyszedłby z tego zapalenia płuc. Ale zdarzyła się, niestety, niewydolność. Co zatem było przyczyną?
– Mimo wszystko...
– Panowie! – zawołał lekarz. – Zawracacie głowę, a ja mam tu cały oddział umierający na zapalenie płuc. Wiecie, jak mi to psuje statystykę? Gotowi mi przysłać na kark komisję! Zdecydujcie się. Chcecie ten akt zgonu czy nie chcecie?!
Może i racja. W końcu co za różnica. Schowałem akt zgonu do portfela.
– Przynieśliśmy też ubranie do trumny – powiedział pan Adamek.
– Ubranie? – zdziwił się doktor. – Przecież pana Bohutskiego już tu nie ma. Nie zajmujemy się leczeniem zmarłych.
– A gdzie jest?
– Jaka dzielnica?
– Smichov.
– W takim razie znajduje się w kostnicy numer dwa... Choć może być równie dobrze w kostnicy numer jeden. Ostatnio mieliśmy reorganizację i sam diabeł by się w tym wszystkim nie połapał.
W gabinecie zabrzęczał dzwonek.
– Przepraszam panów – rzekł doktor. – Znowu ktoś umiera. Człowiek nie ma ani chwili spokoju. – I pospiesznie wybiegł na korytarz.
Poszliśmy z Adamkiem do szpitalnej kawiarni, gdzie pijąc kawę wśród mających zamiar umrzeć na zapalenie płuc, postanowiliśmy, że udamy się do kostnicy numer dwa, bo jakoś intuicyjnie bardziej nam przypadła do gustu.
W kostnicy numer dwa powitał nas wysoki, gruby, kudłaty mężczyzna o głosie podobnym do sławnego kiedyś aktora charakterystycznego Jana Himilsbacha. Taki tembr głosu można osiągnąć tylko w jeden sposób – trzeba długo i systematycznie spożywać duże ilości napojów wysokoprocentowych.
– Przynieśliśmy ubranie pana Bohutskiego – rzekł pan Adamek.
– Bohutsky... – Kudłaty otworzył leżącą przed nim księgę i zaczął ją z namaszczeniem przeglądać. – Jak miał na imię?
– Michal?
– Adres?
– Smichov. U Smichovskieho Hřbitova 5.
– Kiedy umarł?
– Trzy dni temu.
– W takim razie powinien być w sektorze C, ale tu mamy tylko Bohoutka... chyba żeby był w D, nie, D jest w remoncie... przykro mi, panowie, ale pana Bohutskiego tu nie ma.
– A gdzie jest?
– Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.
– Może jest w kostnicy numer jeden? – podpowiedział Adamek.
Kudłaty podrapał się w głowę.
– To możliwe – powiedział. – Od kiedy wprowadzono udoskonalony system rozprowadzania zmarłych, nigdy nic nie wiadomo.
Sięgnął po stojący opodal telefon i wystukał numer.
– Kostnica jeden? Tu kostnica dwa. Czy jest u was Bohutsky? Co? Nie Karel Bohutinsky z Malej Strany, tylko Michal Bohutsky ze Smichova. Wiem, że powinien być u mnie, ale go nie ma. Kto? Kohout? – zaczął wertować księgę. – Kohout u mnie jest. Nie wiem, jakim cudem. Gdyby przywieźli do was Bohutskiego, moglibyśmy go wymienić na Kohouta i po krzyku. Tak. Jasne.
Odłożył słuchawkę i westchnął ciężko. Po pomieszczeniu rozszedł się delikatny zapach alkoholu.
– Pana Bohutskiego nie ma w kostnicy numer jeden. – rzekł.
– No to gdzie może być?
– Z całą pewnością w szpitalu.
– Właśnie stamtąd nas skierowano tutaj.
– Nie można im ufać. – Kudłaty machnął ręką. – Mają taki bałagan, że nawet nie wiedzą, kto umarł. Radzę panom pojechać tam jeszcze raz i sprawdzić wszystko na miejscu.
Udaliśmy się z powrotem do szpitala. Tym razem „nasz” doktor pojawił się już po siedmiu minutach.
– Głupstwa opowiadacie, panowie! – zawołał, gdy wyłuszczyliśmy mu, o co chodzi. – Przecież już raz wam mówiłem, że waszego dziadka tu nie ma.
– A gdzie jest?
– W kostnicy numer 2.
– Tam go nie ma.
– No to w kostnicy numer jeden.
– Tam też go nie ma. Przecież gdzieś musi być.
Lekarz się zamyślił.
– Skoro nigdzie go nie ma – rzekł wreszcie – to znaczy, że pan Bohutsky się przemieszcza.
– Jak to? Po śmierci?
– Trochę wyobraźni, panowie. Praga jest jak ocean. Po tym oceanie w doskonale do celu przystosowanych pojazdach nasi drodzy zmarli odbywają swoje pośmiertne odyseje. Ale jak wiadomo, każdego Odyseusza fala musi w końcu doprowadzić do Itaki.
– No tak... Tylko co my mamy w tej sytuacji robić?
– Macie panowie akt zgonu, który w obecnych okolicznościach jest o wiele ważniejszy od nieboszczyka. Załatwcie formalności, a potem stańcie na brzegu i cierpliwie czekajcie.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu brzęk umieszczonego na ścianie dzwonka.
– Ktoś umiera na zapalenie płuc, prawda? – spytałem.
– Niestety. Musicie mi panowie wybaczyć. Uparli się z tym umieraniem jak kto głupi.
I doktor popędził korytarzem na spotkanie kolejnej śmierci.
Udaliśmy się z panem Adamkiem na piwo i spokojnie przesiedzieliśmy tam dwie godzinki. Bo czy dziadek Bohutsky nie ma prawa do ostatniej odysei? Przecież już nigdzie mu się nie spieszy. To my z Adamkiem biegamy i zawracamy wszystkim głowę, jakby się Bóg wie co działo. A co to za wydarzenie – śmierć? Zwykła, codzienna sprawa.
Pogawędziliśmy na temat Mongolii, pogody, ostatnich wydarzeń politycznych, a potem, uspokojeni, odprężeni i coraz bardziej ze sobą zaprzyjaźnieni udaliśmy się do zakładu pogrzebowego. Urzędniczka jakby się z lekka ucieszyła na nasz widok. Pewnie męczyło ja poczucie, że nie załatwiła sprawy, jak należy.
– Zwycięstwo, droga pani! – zawołał radośnie Adamek. – Oto akt zgonu!
Dobry humor pana Adamka wzbudził nieufność urzędniczki.
– Nie podrobiony aby? – spytała, starannie oglądając akt ze wszystkich stron.
– Ależ co też pani! Proszę spojrzeć na te pieczęcie, podpisy...
Pieczęcie najwyraźniej przekonały urzędniczkę, bo wskazała nam stojące obok biurka krzesła.
– A zatem możemy przystąpić do czynności pogrzebowych – rzekła, wydobywając z szuflady znany nam już arkusz urzędowy. – Michal Bohutsky, prawda?
– Tak jest.
– Czy panów decyzje w sprawie wyboru trumny i innych spraw nie uległy zmianie?
– Nie uległy.
– Ubranie, jak rozumiem, zostało dostarczone?
Spojrzeliśmy po sobie z Adamkiem.
– Niestety nie – powiedziałem. – Okazało się to niewykonalne.
Urzędniczka znów popatrzyła na nas podejrzliwie.
– A to niby z jakiego powodu?
– Z powodu braku ciała.
– Braku ciała? Czyżby żył, mimo wystawienia aktu zgonu?
– Ależ nie – uspokoił ja Adamek. – Według posiadanych przez nas i wielokrotnie potwierdzonych wiadomości pan Bohutsky z całą pewnością nie żyje. Niestety, obecnie podróżuje.
Urzędniczka miał minę wiewiórki, która spadła z drzewa prosto pod nadjeżdżający tramwaj.
– Jak to podróżuje?
– Nie ma w tym nic dziwnego – pospieszyłem z wyjaśnieniem. – Za życia przeważnie siedział w domu, więc po śmierci...
– Panowie! – zawołała urzędniczka. – Jestem o krok od wezwania milicji!
– Opacznie nas pani rozumie – rzekł Adamek. – Po prostu ciało pana Bohutskiego przemieszcza się gdzieś między szpitalem a kostnicami numer jeden i dwa. We właściwym momencie, jeśli można tak to ująć, znów zaistnieje w sensie materialnym. Tymczasem, wykorzystując chwilę wolnego czasu, możemy załatwić, co trzeba.
Urzędniczka jednym ruchem zgarnęła z biurka papiery.
– Nic z tego – powiedziała obrażonym tonem. – Jesteśmy poważnym przedsiębiorstwem. Nie organizujemy pogrzebów bez nieboszczyków.
– Właściwie dlaczego? – spytał podchwytliwie Adamek.
– Dlatego – urzędniczka wstała – że nieboszczyk jest esencją pogrzebu. Żegnam panów. Odwróciła się i ruszyła gniewnie w głąb pomieszczenia.
– Chwileczkę – zawołałem – A co z nami?
Urzędniczka przystanęła i spojrzała nas z obrzydzeniem.
– Panowie możecie się udać do księdza.
– Dlaczego do księdza?
– Bo on się zajmuje duszą, więc brak ciała nie powinien mu przeszkadzać!
I wyszła, trzaskając drzwiami.