Krainy Elyona 2. Dolina Cierni
Rozdział 1
Przybycie do Bridewell
Wczoraj pożegnałam się z Lathbury. Ruszyłam w drogę z ojcem, który pozwolił mi powozić na szlaku do Bridewell. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż rok wcześniej na tej samej drodze, nim jeszcze zburzono otaczające ją mury. Nadal panował upał, lecz wczoraj nic mnie nie ograniczało, widziałam wszystko - Mroczne Wzgórza po lewej, dolinę i górę Norwood po prawej, zieloną plamę lasu Fenwick w dali. I gdy tak się rozglądałam i wciągałam w płuca słodką, ciężką woń kwiatów, marzyłam o przygodach, które mogą mnie czekać w odległych zakątkach krainy Elyona.
Podczas jazdy piaszczystym traktem cały czas rozglądałam się w poszukiwaniu znajomych zwierząt, fruwających nad głową sokołów. Wyglądało jednak na to, iż wszystkie się ukryły, spłoszone turkotem kół naszego wozu.
- Mógłbyś raz jeszcze powtórzyć mi wszystkie zasady? - poprosiłam ojca.
Po wydarzeniach poprzedniego lata jeszcze bardziej starał się mnie chronić i chciałam mieć pewność, że dobrze znam zasady, które zapewne złamię po przybyciu do Bridewell.
- A, tak, zasady - odparł strugając nożem patyk. - Po pierwsze i najważniejsze, absolutnie nie wolno ci opuszczać granic Bridewell, chyba że w towarzystwie dorosłego. A nawet wtedy chcę wiedzieć dokładnie, dokąd się wybierasz i po co. W mieście znajdziesz sporo rozrywek, nie musisz wałęsać się poza nim bez nadzoru. I żadnego skradania się po Stanicy, podsłuchiwania rozmów nie przeznaczonych dla twoich uszu. Poza tym co wieczór zjemy razem kolację. Czas, bym zaczął cię przygotowywać do objęcia roli przywódcy. Za parę lat twoje wizyty w Bridewell przestaną być rozrywką, a zaczną pracą.
Z każdym z jego słów czułam, jak moje dzieciństwo oddala się coraz bardziej, zwłaszcza po ostatniej uwadze, że w przyszłości mam zostać przywódcą naszej społeczności. Nagle zatęskniłam za czasami, gdy Warvold opowiadał mi historie, a ja wyruszyłam z Yipesem i Murphym w góry na poszukiwanie przygody. Pożałowałam, że ojciec jest tak ważną figurą; wolałabym być nikomu nie znaną dziewczynką, wędrującą przez miasta, podróżującą swobodnie po krainie Elyona.
- Fascynujące – odparłam z nieco przesadzonym entuzjazmem.
Ojciec spojrzał na mnie dziwnie, jakby nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Umilkliśmy oboje. On bez wątpienia zastanawiał się jak mieć na mnie oko i jednocześnie wciąż móc pracować, ja marzyłam o przygodach w odległych krainach.
Minęło pół godziny, a potem ujrzeliśmy w dali mury Bridewell. To jedyne mury, które pozostały w królestwie. Zdawały się wyrastać znikąd, niczym olbrzymi pień ściętego drzewa, tkwiący samotnie wśród głuszy. Nagle poczułam się okropnie odsłonięta. Uczucie to nawiedzało mnie wielokrotnie od czasu zburzenia wszystkich innych murów. Nawet w bezpiecznych ścianach własnego domu stojącego nad potężnym, opadającym w morze urwiskiem nie mogłam pozbyć się wrażenia, że bez murów, których zaledwie rok temu tak bardzo chciałam się pozbyć, nie jestem bezpieczna.
Na widok celu podróży konie przyspieszyły kroku. Wkrótce dotarliśmy do wielkiej, drewnianej bramy z wieżą strażniczą, na której czekał Pervis Kotcher. Już z daleka widziałam jego chudą twarz i cienki wąsik. Oczy, jak zawsze ciemne i przenikliwe, patrzyły uważnie, jak nasze konie zatrzymują się gwałtownie przed wjazdem do Bridewell.
- O nie, wraz z panem Daleyem przybywają kłopoty - rzekł Pervis do mężczyzny u swego boku. - Lepiej do dnia jej wyjazdu podwoić straże na wszystkich wieżach.
Uśmiechnęłam się do niego i w mojej głowie zatańczyły wspomnienia. Znów wróciłam do Bridewell na lato i poczułam w sobie nowego ducha przygody.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Pervisie - powiedziałam. - Nie mogę się już doczekać, jak będę ci się wymykać każdego dnia przez całe lato.
Gdy znaleźliśmy się w Bridewell, natychmiast wzięłam się do roboty. Rozgościłam się w Stanicy Renny, rozpakowałam swą jedyną torbę i zeszłam, by zjeść obiad z ojcem, Nicholasem, Graysonem, Silasem Hardym i Pervisem. Każdy z nich odegrał ważną rolę w moim życiu, zwłaszcza zeszłego lata, tak obfitego w ważkie wydarzenia. Mój ojciec, wieczny przywódca, natychmiast zajął się organizacją niekończących się spotkań. Nicholas dalej pozostał szczupły i przystojny, ale zdecydowanie spoważniał i po śmierci ojca postarzał się znacznie więcej niż rok. Co mogę powiedzieć o Graysonie tym, którzy go nie pamiętają? Wciąż był pulchny, wiecznie zakradał się do kuchni, a ja wciąż uwielbiałam odwiedzać go w bibliotece, gdzie zajmował się naprawą książek. Silas nadal dostarczał pocztę mego ojca i innych ważnych osobistości, stał się też jednak zaufanym doradcą ojca. We dwóch często przechadzali się po mieście rozmawiając cicho. Pervis przestał mnie śledzić i próbować przyłapać na próbie ucieczki, ale zachowywał większą czujność
niż kiedykolwiek przedtem. Większość czasu spędzał na wieżach strażniczych, jakby nerwowo czekał na coś, czego nie umiałam sobie nawet wyobrazić. Brakowało tylko jednej znajomej twarzy: Ganesha. Mimo iż minął rok, nadal z trudem przychodziło mi uwierzyć, że nas zdradził.
W dzień później, gdy zamieszanie towarzyszące naszemu przybyciu już minęło, mogłam w końcu przysiąść na parapecie w moim pokoju i zastanowić się. Otoczone pierścieniem murów Bridewell wydawało mi się teraz miejscem dziwnie przytulnym. Widok murów oglądanych z okna albo podczas spaceru po mieście wywoływał zupełnie inną reakcję niż kiedyś. Zaledwie rok wcześniej nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego lepszego niż ucieczka poza te mury, teraz cieszyła mnie ofiarowana przez nie ochrona. Mogłam się nimi radować, zwłaszcza że nie widziałam ich cały rok. Moje rodzinne miasto, Lathbury, wyglądało zupełnie inaczej - szeroko otwarte, przycupnięte na skraju skał, mogące rozwijać się i rozrastać wedle woli. Zastanawiałam się, czy nie popełniłam błędu, uważając mury za coś, czego należy się obawiać, nie za przyjaciela. Gdy nasze życzenia się spełniają i dostajemy to o czym marzyliśmy, zazwyczaj okazuje się, że w rzeczywistości wygląda to inaczej.
A jednak mimo owego poczucia bezpieczeństwa zastanawiałam się także, co można znaleźć poza zasięgiem wzroku na Mrocznych Wzgórzach. Zastanawiałam się, co się kryje w mgłach za lasem Fenwick i czy w ogóle cokolwiek tam jest. Ukryta we mnie podróżniczka marzyła o kolejnej ucieczce - tyle, że tym razem zapuściłabym się znacznie dalej, poza granice naszego królestwa, na ziemie, które zbadał tylko sam Warvold.
Marzenia te przywołały w mej pamięci obraz biblioteki i mego starego fotela. Zeskoczyłam zatem z okna i poszłam tam. Drzwi biblioteki stały otworem. Gdy znalazłam się w środku, wciągnęłam w nozdrza znajomy zapach starych książek, usłyszałam skrzypienie podłogi i ujrzałam labirynt regałów. Wszystko to sprawiło, że poczułam się w Bridewell jak w domu, jakbym stanowiła część tego miejsca.
- Kto przyszedł? - z zabałaganionego, małego pomieszczenia, w którym Grayson spędzał większość czasu naprawiając książki i marząc o dżemie truskawkowym dobiegł znajomy głos.
- To tylko ja, Graysonie - odparłam. - Przyszłam pomyszkować i posiedzieć tu trochę, nim zrobi się za gorąco.
Przywitałam się już z nim poprzedniego dnia podczas kolacji, nie musiałam zatem robić wielkiego wejścia.
Grayson wyjrzał ze swego gabinetu i uśmiechnął się do mnie. Był tym samym pulchnym radosnym mężczyzną, z jakim pożegnałam się rok wcześniej.
- Jak dobrze znów widzieć cię w bibliotece, Alexo. Podczas twojej nieobecności jest tu strasznie nudno. Może zdołasz trochę ożywić atmosferę - zerknął na mnie z ukosa, rozmyślając nad tym, co właśnie powiedział. - Byle nie za bardzo. Zgoda?
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się, po czym powoli zapuściłam się w głąb wielkiej biblioteki.
I gdy tak wędrowałam wzdłuż zakurzonych regałów, przesuwając palcem po grzbietach książek, poczułam się, jakbym powracała do znajomej dawnej rutyny. Podłoga nadal skrzypiała znajomo, gdy szłam krętą ścieżką przez bibliotekę do mego ulubionego fotela w ukrytym kącie, otoczonego wysokimi półkami. Po drodze układałam równo książki. Kiedy w końcu dotarłam do celu, przystanęłam przy oknie i spojrzałam na wznoszący się za nim mur - ciemną, nieruchomą masę kamienia, którą ożywiał tylko zielony bluszcz wspinający się aż po czubek.
Mój wzrok padł na fotel i zapragnęłam nagle odsunąć go i spróbować otworzyć sekretne drzwi. Mogłabym zakraść się do tuneli w dole i uciec poza mury. Mogłabym biegać wolno - ale nie, nic by to nie dało. Ojciec odebrał mi srebrny klucz i zabronił schodzenia do tuneli. Zamiast tego zatem usiadłam ciężko w fotelu i zaczęłam przyglądać się stojącym obok książkom. Widziałam je wcześniej wszystkie, a wiele zdążyłam przeczytać. Tym razem jednak szukałam jednej szczególnej: tej, którą zeszłego lata wrzuciłam w otwór za sekretnymi drzwiami, zatytułowanej „Przygody na skraju Dziesiątego Miasta”. Przeglądałam kolejne rzędy książek przesuwając kilka tomów, prostując inne, aż w końcu znalazłam znajomy tomik. Wyciągnęłam go, usadowiłam się wygodnie i oparłam stopy na starej drewnianej skrzynce, służącej mi za podnóżek.
Otworzyłam książkę i zaczęłam czytać. Za oknem lekki wietrzyk sprawiał, że liście bluszczu na murze tańczyły i śpiewały, jak tylko liście potrafią.
I nagle usłyszałam inny odgłos. Coś dziwnego. Słabe, niemal niesłyszalne pukanie.
Puk, puk, puk.
Rozejrzałam się wokół, wstałam z książką w dłoni i wyjrzałam przez okno, wytężając słuch.
Puk, puk, puk.
Dźwięk brzmiał głośniej, lecz nie dochodził z zewnątrz. Odwróciłam się i znieruchomiałam, wpatrzona w regały.
Puk, puk, puk.
Książka wyśliznęła mi się z palców i z głośnym stukiem upadła na podłogę. Nadal stałam bez ruchu, wstrzymując oddech.
Puk, puk, puk.
Odgłos dobiegał zza mojego fotela, z drugiej strony sekretnych drzwi.