Kto ze mną pobiegnie?

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

Miesiąc przed spotkaniem Asafa z suką – dla ścisłości, trzydzieści jeden dni przed tym zdarzeniem – na krętej bocznej szosie ponad jedną z dolin w okolicach Jerozolimy wysiadła z autobusu dziewczyna. Była niska i wątła. Prawie nie było widać jej twarzy spod grzywy czarnych, kędzierzawych włosów. Zeszła po schodach, słaniając się pod ciężarem olbrzymiego plecaka uczepionego jej grzbietu. Kierowca zapytał niepewnie, czy nie potrzebuje pomocy, a ona, przestraszona tym, że się do niej odezwał, skuliła się lekko, zacisnęła usta i potrząsnęła głową.
Później czekała na przystanku, aż autobus się oddali. Czekała nadal, gdy zniknął już za zakrętem szosy. Stała, prawie bez ruchu, kilkakrotnie rozglądając się to w lewo, to w prawo, a za każdym razem niebieski kolczyk w jej uchu skrzył się srebrzyście w promieniach popołudniowego słońca.
Tuż obok przystanku leżała zardzewiała, podziurawiona beczka po paliwie. Do słupa energetycznego przywiązana była tekturowa tabliczka „Na wesele Sigi i Motiego” oraz strzałka skierowana w niebo. Dziewczyna rozejrzała się po raz ostatni na wszystkie strony, upewniając się, że nikogo nie ma. Na wąskiej szosie nie widać było również samochodów. Obróciła się powoli i minęła wiatę przystanku. Patrzyła teraz w dolinę roztaczającą się pod jej nogami. Pilnowała się, by nie poruszyć głową, ale oczy biegały jej na boki, przeczesując krajobraz.
Ktoś, kto rzuciłby na nią przelotne spojrzenie, pomyślałby, że dziewczyna wybiera się na wycieczkę. Tak właśnie chciała wyglądać. Gdyby wszakże przejeżdżał tamtędy samochód, kierowca mógłby przez ułamek sekundy zastanowić się, dlaczego właściwie samotna dziewczyna schodzi w tę dolinę. A może przyszłaby mu do głowy jeszcze jedna niepokojąca myśl – dlaczego dziewczyna, która wybiera się na krótką popołudniową wycieczkę w dolinie położonej tak blisko miasta, taszczy na grzbiecie ogromny plecak, jak gdyby wypływała w długi rejs? Jednakże żaden kierowca tamtędy nie przejeżdżał, a w dolinie nie było nikogo. Przedarła się w dół poprzez żółte gorczyce, wśród gorących w dotyku skał, po czym zniknęła w gęstwinie drzew pistacjowych i ciernistych zarośli.
Szła szybko, przez cały czas słaniając się pod ciężarem plecaka, który co rusz przechylał ją to do przodu, to znów do tyłu. Potargane włosy powiewały jej wokół twarzy. Usta miała nadal ściągnięte w tym samym stanowczym i twardym grymasie, którym przedtem odpowiedziała kierowcy autobusu. Po paru minutach zaczęła ciężko dyszeć. Serce biło jej szybko, a dookoła wirowały czarne myśli. Po raz ostatni przychodzi tutaj sama. Następnym razem, następnym razem…
Jeżeli w ogóle będzie następny raz.

Dotarła wreszcie na dół, na dno wadi. Co jakiś czas rzucała roztargnione spojrzenia na zbocza doliny, jakby podziwiała krajobraz. Z zachwytem podążała oczami za przelatującą sójką, dzięki niej ogarniając wzrokiem cały łuk widnokręgu. Na tamtym odcinku drogi, na przykład, jest zupełnie odsłonięta. Jeśli przypadkiem ktoś stoi na górze, na szosie, obok przystanku, może ją dostrzec.
Może też przypadkiem zwrócić uwagę, że schodziła tędy także wczoraj i przedwczoraj.
Co najmniej dziesięć razy w tym miesiącu.
I będzie mógł ją tutaj schwytać, kiedy przyjdzie następnym razem…
„Będzie, będzie następny raz” – cedziła przez zęby, starając się nie myśleć, co do tej pory będzie się z nią działo.

Gdy po raz ostatni usiadła, niby po to, żeby poprawić sobie sprzączkę u sandała, nie poruszyła się przez całe dwie minuty. Zlustrowała każdą skałę, każde drzewo i krzak.
A potem, jakby za sprawą jakichś czarów, zniknęła. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Nawet gdyby ją ktoś śledził, nie zdołałby pojąć, co się stało: przed chwilą jeszcze tam siedziała, zdjęła wreszcie plecak z ramion, oparła się o niego i odetchnęła głęboko. Teraz tylko wiatr poruszał gałęziami krzewów, a w dolinie było pusto.
Zbiegała głębokim, schowanym korytem, próbując dogonić plecak, który staczał się przed nią jak miękki głaz, tratując chwasty i kolczaste krzaki. Zatrzymał się dopiero na pniu pistacji, a drzewko zatrzęsło się, rozrzucając wkoło suche narośla, które rozsypały się w brązowowiśniowy pył.
Z bocznej kieszeni plecaka wyjęła latarkę. Wprawnymi ruchami odgarnęła na bok kilka uschniętych, wyrwanych z ziemi krzaków, odsłaniając niskie wejście, jakby do domku skrzatów.
Dwa, trzy kroki na ugiętych kolanach. Oczy i uszy szeroko otwarte na wszelki cień i szelest. Węszyła jak zwierzę. Każdą komórką skóry próbowała czujnie wyczytać z ciemności, czy od wczoraj kogoś tu nie było. Czy któryś z cieni nie oderwie się nagle od czarnego tła, by ją zaatakować.
W pewnej chwili jaskinia nagle się rozszerzyła, stała się wysoka i przestronna, można się już było wyprostować, a nawet zrobić kilka kroków od ściany do ściany. Ze znajdującej się gdzieś pod sklepieniem szczeliny, zasłoniętej gałęziami krzaków, sączyło się do środka słabe światło.
Szybko wysypała zawartość plecaka na matę. Konserwy, paczka świeczek, plastikowe kubki, talerze, zapałki, baterie, dodatkowa para spodni i koszula, którą w ostatniej chwili zdecydowała się dorzucić, bidon obity styropianem, rolki papieru toaletowego i zeszyty krzyżówek, tabliczki czekolady, papierosy „Winston”… w plecaku robiło się pusto. Konserwy kupiła po południu. Pojechała aż do Ramot Eszkol, żeby nie natknąć się na kogoś znajomego, a mimo to spotkała kobietę, która pracowała kiedyś z jej matką w sklepie jubilerskim, w hotelu King David. Kobieta zamieniła z nią kilka zdań i po przyjacielsku spytała, po co kupuje aż tyle, na co ona odparła, nawet się nie rumieniąc, że następnego dnia wybiera się na wycieczkę.
Pośpiesznie posegregowała przyniesione przedmioty. Przeliczyła butelki wody mineralnej. Woda jest najważniejsza. Miała już ponad pięćdziesiąt litrów. Wystarczy. Musi wystarczyć na cały ten czas. Na wszystkie dni i noce. Noce będą najtrudniejsze, potrzeba będzie mnóstwa wody. Jeszcze raz, już ostatni, zmiotła piasek z kamiennej podłogi. Próbowała poczuć się w tym miejscu jak w domu. Kiedyś, milion lat temu była to jej ulubiona kryjówka. Teraz skręcało ją na samą myśl o tym, co ją tu czeka.

Ułożyła ten grubszy materac pod ścianą i położyła się na nim, żeby sprawdzić, czy jest wygodny. Nawet leżąc, nie pozwoliła sobie na odprężenie – wciąż miała szum w głowie – jak to będzie, kiedy go tutaj sprowadzi, do jej Stumilowego Lasu, do Restauracji na końcu wszechświata. I co przyjdzie jej przeżyć w tym miejscu. Z nim, sam na sam.
Tuż nad nią na ścianie uśmiechali się radośnie zawodnicy Manchester United, tuż po zdobyciu pucharu Ligi Mistrzów. Chciała mu sprawić miłą niespodziankę. Tylko czy on w ogóle zwróci na to uwagę? Uśmiechnęła się sama do siebie z roztargnieniem, a w ślad za tym uśmiechem powróciły złe myśli i strach znów zacisnął pięść w jej brzuchu.
„A jeśli to wszystko jest jedną wielką pomyłką?” – pomyślała.
Wstała i zaczęła chodzić od ściany do ściany, mocno przyciskając dłonie do piersi. Na tym materacu będzie leżał, a tu, na składanym plastikowym krzesełku, będzie siedzieć ona. Przygotowała też cienki materac dla siebie, ale nie miała złudzeń: przez wszystkie te dni i noce ani na chwilę nie zmruży oka. Trzy, cztery, pięć takich nocy. Bezzębny mężczyzna z Parku Niepodległości ostrzegał ją: „Wystarczy, że na chwilę spuścisz go z oczu – zaraz ci ucieknie”. Zniechęcona przyglądała się pustym ustom, które się do niej uśmiechały, i oczom, które wprost pożerały jej ciało, a jeszcze łapczywiej patrzyły na dwudziestoszeklowy banknot, który trzymała w ręku. „Jak to? – dopytywała, starając się opanować drżenie w głosie. – Co to znaczy, że mi ucieknie? Dlaczego miałby to robić?” On zaś, w długiej ubrudzonej szacie w paski, opatulony mimo upału kosmatym, zmierzwionym kocem, zarechotał, rozbawiony jej naiwnością: „Słyszałaś kiedyś, siostro, o takim magiku? O tym, co uciekał z każdego miejsca, gdzie tylko go zamknęli? Z tym
twoim będzie dokładnie tak samo. Wsadź go do puszki i zamknij na sto kłódek, wsadź do sejfu w banku, w brzuch jego matki – on po prostu musi uciec. Nie ma rady! On nad tym nie panuje, tu żaden sąd nie pomoże!”
Nie miała pojęcia, jak to wytrzyma. Może kiedy tu z nim będzie, obudzą się w niej nowe, nieznane pokłady energii. Tylko na tym może się teraz oprzeć, na takich właśnie nikłych nadziejach. Ale i tak wszystko jest pisane palcem po wodzie – jeśli teraz zacznie się zastanawiać, jakie są szanse powodzenia, to się załamie. Panika nosiła ją po wnętrzu małej jaskini – byleby tylko nie myśleć, nie myśleć logicznie, teraz musi być odrobinę szalona, jak żołnierz, który wyruszając na samobójczą misję, nie myśli o tym, co może go spotkać. Znowu, już chyba po raz dziesiąty, sprawdziła zapasy żywności. Znów obliczała, czy wystarczy jedzenia na wszystkie te dni i noce. Usiadła na plastikowym krześle naprzeciwko materaca i próbowała sobie to wyobrazić: co będzie do niej mówił, jak z godziny na godzinę będzie jej coraz bardziej nienawidził i co będzie próbował jej zrobić. Na tę myśl znów poderwała się z miejsca. Podbiegła do niszy w głębi jaskini, żeby sprawdzić, czy są bandaże, plastry i jodyna. To jej nie uspokoiło.
Odsunęła leżący na podłodze wielki kamień, odsłaniając drewnianą płytę. Pod nią, w dołku wykopanym w ziemi, leżały obok siebie mały elektryczny paralizator oraz kajdanki, które kupiła w sklepie ze sprzętem turystycznym.
„Jestem kompletnie stuknięta” – pomyślała.
Zanim wyszła, przystanęła, by ogarnąć wzrokiem miejsce, które przez cały miesiąc przygotowywała i urządzała. Kiedyś, być może setki lat wcześniej, mieszkali tutaj ludzie. Znalazła ślady. Mieszkały tu także zwierzęta. Teraz będzie to ich mieszkanie, jej i jego, dom wariatów i szpital zarazem, pomyślała. A przede wszystkim więzienie. Wystarczy. Pora iść.

Miesiąc później chłopak i suka pędzili ulicami Jerozolimy, obcy sobie, ale złączeni sznurkiem, jakby wciąż jeszcze niezdolni uznać, że naprawdę są razem. Mimo to, niejako mimochodem, zaczęli powoli uczyć się czegoś o sobie nawzajem: jak podnoszą się uszy w chwilach podniecenia, jak mocno uderzają buty o asfalt, jak pachnie pot, jakie uczucia można wyrazić ogonem, ile siły jest w ręce trzymającej sznurek, ile tęsknoty w ciele, które ciągnie ją dalej, do przodu… Zeszli już z głównej, ruchliwej ulicy i zapuścili się w wąskie, kręte zaułki, suka jednak nadal nie zwalniała biegu. Asaf miał wrażenie, że przyciąga ją jakiś potężny magnes. Ogarnęło go dziwne uczucie, że jeśli tylko przestanie myśleć, jeśli całkowicie wyrzeknie się własnej woli, wtedy on także, tak jak suka, zdoła poddać się sile przyciągania tego miejsca, do którego tak jej spieszno. Po dłuższej chwili ocknął się niespodziewanie, bo suka zatrzymała się przed zieloną bramą osadzoną w wysokim kamiennym murze, po czym stanęła z gracją na tylnych
łapach, przednimi zaś nacisnęła żelazną klamkę i otworzyła. Asaf spojrzał w prawo i w lewo. Ulica była pusta. Zdyszana suka parła do przodu, a on wszedł za nią, i natychmiast otoczyła go głęboka cisza, jak w morskiej głębinie.
Przestronny dziedziniec.
Pokryty śnieżnobiałym żwirem.
Posadzone w równych rzędach drzewa owocowe.
Okrągły kamienny dom, wielki i przysadzisty.
Asaf szedł powoli, ostrożnie. Żwir chrzęścił mu pod stopami. Zdumiewało go, jakim sposobem tak piękny i przestronny teren uchował się niemal w samym centrum miasta. Minął okrągłą studnię. Do sznura przywiązane było błyszczące wiadro, a na pniu ściętego drzewa stało kilka glinianych kubków, jakby czekały na kogoś, kto by się z nich napił. Asaf zajrzał do studni, wrzucił do niej kamyk i dopiero po dłuższej chwili usłyszał cichy, podobny do czkawki chlupot. Kawałek dalej stała opleciona bujną winoroślą altana, a w niej pięć rzędów ławek, przed każdą z nich zaś stało po pięć dużych kamieni ociosanych w kształt poduszek, aby można było na nich oprzeć zmęczone nogi.
Asaf zatrzymał się, by obejrzeć kamienny dom. Pnącze o fioletowych kwiatach porastało ściany, pięło się na wysoką wieżę i rozkładało płasko u stóp krzyża na jej szczycie.
„Kościół” – pomyślał zaskoczony. – „Suka jest własnością kościoła. Widocznie to kościelna suka”. Starał się w to uwierzyć, a nawet zdołał sobie wyobrazić ulice Jerozolimy zapełnione stadami rozszalałych kościelnych psów.
Suka bez wahania zaciągnęła go na tyły domu, jakby rzeczywiście była u siebie. U szczytu wieży znajdowało się łukowate okienko, niby otwarte oko między gałązkami bugenwilli. Suka podniosła łeb i zaszczekała kilka razy, krótko i donośnie.
Przez chwilę nic się nie działo. Później z góry, ze szczytu wieży, dobiegło szurnięcie krzesłem. Ktoś się tam poruszył. Okienko się otworzyło i rozległ się głos kobiety, a może mężczyzny – trudno powiedzieć, był ochrypły, jak gdyby nieużywany od dłuższego czasu. Pojedynczy okrzyk, jedno słowo, być może imię suki, bo znów zaczęła szczekać, a głos z góry ponownie zawołał, ostry i pełen zdumienia, jakby nie dowierzając szczęściu, jakie go właśnie spotkało. Asaf pomyślał, że tutaj kończy się jego mała eskapada z suką. Zwierzę wraca do domu, do kogoś, kto mieszka na szczycie tej wieży. Tak szybko się to skończyło. Czekał, aż ktoś wyjrzy przez okno i poprosi, żeby wszedł na górę, ale w oknie zamiast twarzy ukazała się drobna, śniada ręka – przez chwilę sądził, że dziecięca – a potem mała drewniana skrzynka z przywiązanym do niej sznurkiem, który spuszczał się coraz niżej, a skrzynka na jego końcu kołysała się jak kosz z małym Mojżeszem na falach Nilu. Wreszcie zatrzymała się dokładnie na wysokości jego oczu.
Suka omal nie oszalała z podniecenia. Przez cały czas, gdy sznurek się opuszczał, szczekała, kopała w ziemi, podbiegała do drzwi kościoła, po czym wracała do Asafa. W skrzynce Asaf znalazł wielki i ciężki żelazny klucz. Przez chwilę się wahał. Klucz oznacza drzwi: co go za nimi czeka? (Z pewnych względów był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Miał za sobą setki godzin treningu, który przygotował go na taką właśnie sytuację: wielki żelazny klucz, wysoka wieża, tajemniczy zamek… do tego zaczarowany miecz, czarodziejski pierścień, szkatuła skarbów i strzegący jej żarłoczny smok. I prawie zawsze troje drzwi, spośród których trzeba wybrać te właściwe, pamiętając, że za dwojgiem z nich czają się najwymyślniejsze rodzaje śmierci w męczarniach). Tu jednak był tylko jeden klucz i jedne drzwi, więc Asaf podążył za suką, i otworzył je.
Stanął w progu wielkiej, ciemnej sali, z nadzieją, że gospodarz tego domu zejdzie do niego z wieży, lecz nikt się nie zjawiał, nie było też słychać kroków. Asaf wszedł do środka, a drzwi powoli zamknęły się za nim. Czekał. Po chwili zaczął rozróżniać kształty przedmiotów we wnętrzu ciemnej sali: kilka wysokich szaf, komody, stoły i książki. Tysiące książek. Wzdłuż wszystkich ścian, na półkach, na szafach, na stołach i usypane w sterty na podłodze. Leżały tam też ogromne paczki gazet powiązane cienkimi sznurkami, a do każdej doczepiona była kartka z cyframi: 1955, 1957, 1960… Suka znów zaczęła ciągnąć, a on postępował krok w krok za nią. Na jednej z półek zobaczył książki dla dzieci i przez chwilę poczuł się zagubiony, a nawet nieco wystraszony. Co tu robią książki dla dzieci? Od kiedy to księża i mnisi czytają bajki?
Pośrodku sali stała wielka skrzynia, Asaf ominął ją. Może jakiś stary sarkofag, może ołtarz. Zdawało mu się, że słyszy, jak na górze ktoś się porusza, że dochodzi stamtąd odgłos miękkich, pośpiesznych kroków, a nawet brzęk widelców i noży. Na ścianach wisiały portrety odzianych w habity mężczyzn, nad ich głowami unosiły się świetliste aureole. Wpatrywali się oni w Asafa oczami pełnymi wyrzutu.
Po wielkiej sali niosło się echo, podwajając odgłos każdego ruchu, każdego oddechu, każdego skrobnięcia pazurami po posadzce. Suka ciągnęła go ku drewnianym drzwiom w końcu sali, a on próbował ją od nich odciągnąć. Miał wyraźne przeczucie, że to ostatnia chwila, żeby się stąd wymknąć, być może nawet przed czymś się ratując. Suka nie miała już cierpliwości do jego lęków, poczuła zapach bliskiej osoby, zapach, który miał się stać ciałem, dotykiem, a ona tęskniła za tym całą swoją psią duszą. Sznurek naprężył się i zaczął drżeć. Podeszła do drzwi, stanęła, zaczęła skrobać w nie pazurami i skowyczeć. Kiedy tak stała na tylnych łapach, prawie dorównywała Asafowi wzrostem, a wtedy chłopak znów zobaczył, jakie piękne i zwinne zwierzę kryje się pod tą ubrudzoną, zmierzwioną sierścią, i poczuł ukłucie w sercu, bo właściwie nie zdążyli się dobrze poznać. Przez całe życie chciał mieć psa i błagał, żeby mu na to pozwolili, jednakże wiedział, że to wykluczone ze względu na astmę mamy. Teraz zaś w pewnym sensie miał psa,
chociaż tylko na krótko, i to w biegu.

Wybrane dla Ciebie
Spektakl "Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie" w Teatrze Stu w Krakowie: Wyprasowana Polska i niewyżyta "inteligencja" [RECENZJA]
Spektakl "Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie" w Teatrze Stu w Krakowie: Wyprasowana Polska i niewyżyta "inteligencja" [RECENZJA]
Warszawa stolicą kina. Rusza 41. Warszawski Festiwal Filmowy
Warszawa stolicą kina. Rusza 41. Warszawski Festiwal Filmowy
Polacy nadal w grze! Wiemy, kto awansował do III etapu Konkursu Chopinowskiego
Polacy nadal w grze! Wiemy, kto awansował do III etapu Konkursu Chopinowskiego
Michał Sikorski dołączył do akcji "Ostatni dzwonek". Mówi, czego żałuje do dziś
Michał Sikorski dołączył do akcji "Ostatni dzwonek". Mówi, czego żałuje do dziś
Zmiany w T.Love. Hirek Wrona: to może być dla nich artystycznie ożywcze
Zmiany w T.Love. Hirek Wrona: to może być dla nich artystycznie ożywcze
Intymna opowieść o życiu. Mariusz Walter opowiada, jak poznał przyszłą żonę
Intymna opowieść o życiu. Mariusz Walter opowiada, jak poznał przyszłą żonę
Halestorm w Polsce już 30 października w COS Torwar
Halestorm w Polsce już 30 października w COS Torwar
Nie żyje Barbara Szczepuła. Kronikarka i reportażystka miała 79 lat
Nie żyje Barbara Szczepuła. Kronikarka i reportażystka miała 79 lat
T.Love rozstaje się z Janem Benedekiem. Muniek Staszczyk: To trudne małżeństwo, które się rozpadło. Znów
T.Love rozstaje się z Janem Benedekiem. Muniek Staszczyk: To trudne małżeństwo, które się rozpadło. Znów
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków.  "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków. "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"