Marika

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

Żona Romana Cisa, pani dobrze po sześćdziesiątce, ale wciąż dbająca o wygląd, była osobą elegancką i uprzejmą. Koniecznie chciała zaprosić Adama na herbatę i ciasto, mimo że męża nie było w domu, bo przesiadywał, jak co piątek, w klubie Magnum na piwku, grając w brydża i przyglądając się bilardzistom. Kniewicz odmówił, najuprzejmiej jak potrafił, i kiedy tylko wyrwał się z objęć starszej pani, usiłującej powiadomić go o swoim niezwykle pozytywnym osądzie stylu prezentowanego przez pokolenie młodych dziennikarzy, takich jak on, pomknął na Rakowiecką, gdzie mieścił się wspomniany klub. Ucieczka nie była prosta, pani Cisowa bowiem, przedstawiając swoje racje, trzymała kurczowo Adama za ramiona tak długo i mocno, że zaczęły drętwieć. Wylewne podziękowania dały pewien efekt i w końcu Adam uwolnił swoje ręce, zbiegł po schodach, wsiadł do samochodu i pojechał pod wskazany adres.

Magnum, znany klub bilardowy, mieszczący się w okolicach budynków MSW, kiedyś niemal codziennie goszczący czołówkę polskich bilardzistów i brydżystów, ostatnimi czasy jakby podupadał. Stara, ale stała klientela powolutku się wykruszała i bilardziści poodchodzili do innych klubów. Zniknął nawet słynny polityczny kącik dyskusyjny pod przewodnictwem zezowatej Zochy. Zocha była dziennikarką, robiącą karierę w gazecie, którą ówcześni czytelnicy nazywali „Życiem z kropką". Wraz z upadkiem powyższego „Życia”, podupadła również kariera zezowatej Zochy, no i zniknął jej kącik wiecznie kłócących się okularników. Sama okularów nigdy nie nosiła, choć miała zeza rozbieżnego i właściwie nigdy nie było wiadomo, w którą stronę patrzy. Twardo trzymała się konserwatywnie prawicowych poglądów, za całe zło świata oskarżając komunistów i masonów, działających wszędzie, w ukryciu, i zawsze knujących zło. Jak więc łatwo było się domyślić, jej głos słychać było w całym klubie często i wyraźnie.

Słowem, kiedyś klub Magnum cały wrzał. Dzisiaj, gdy Adam Kniewicz pojawił się w zdezelowanych drzwiach, przy kilku bruswickach stali amatorzy bilardu, raczej średnio orientujący się w tajnikach zawodowej gry. Przy pięciu, może sześciu, tak zwanych stolikach konsumpcyjnych przypadkowi ludzie pili piwo lub colę. Panowała nudna cisza, z rzadka przerywana stukiem bil lub przyciszoną rozmową. Adam szybko rozpoznał siedzącego w rogu, łysego jak kolano starszego pana w marynarce w kratę, dokładnie opisanego przez niezapomnianą panią Cisową. Rozmawiał cicho z jakimś jegomościem w podobnym jak on wieku, ale klął przy tym jak szewc. Kniewicz znał świetnie zwyczaje z Woronicza i raczej nie spodziewał się skautowskiego języka, ale starszy pan zaskoczył nawet jego. Rozmówca odszedł po chwili od stolika, więc Adam mógł, nikomu nie wadząc, podejść i się przywitać.

- Przepraszam, czy pan Roman Cis? - zagadnął. Starszy pan wolno odwrócił głowę.
- Tak, czego pan sobie życzy, młody człowieku?
- Nazywam się Adam Kniewicz, pracuję na Woronicza…
- Aaa, teraz poznaję pana. Poranna rozmowa z politykiem?
- Tak - uśmiechnął się Adam.
- Na ekranie wydaje się pan niższy, tak bywa. Co się stało, panie Adamie? - Cis uśmiechnął się szeroko.
- Czy mogę panu zająć kilka minut?
- Za pół godziny jestem umówiony na brydża.
- Na pewno zdążymy.
- A więc zapraszam - starszy pan wskazał miejsce po drugiej stronie stolika.
Adam usiadł i rozejrzał się dookoła.
- Ładnie tu - zauważył.
- Eee tam... - machnął ręką Cis. - Kiedyś to było ładnie. Tutaj przychodził Mikke, przy stołach grali Gastman, Meyer i Mucha.
- Takie miał nazwisko?
- Nie. Tak go tu nazywali. Dobry bilardzista. Grał kiedyś z Ortmanem i Bustamantem. Gastman i Meyer też. -Zna pan te nazwiska?
- Obawiam się, że nie - przyznał Adam.
- Fajne młode chłopaki. Ja też kiedyś grałem, ale chujowo.
- Z pewnością lepiej ode mnie - zapewnił Kniewicz. - Chciałbym pana o coś zapytać, jeśli można.
- Można, wal pan.
- Czy to pan w osiemdziesiątym trzecim roku robił materiał w Skierniewicach, o tajemniczej śmierci młodego żołnierza?

Cis rozłożył bezradnie ręce.
- A czyż mogę to pamiętać? Wypierdolili mnie prawie sześć lat temu. I nawet za dobrze nie przypominam sobie, jaki był wtedy miesiąc, a pan wymaga ode mnie, abym pamiętał jakiś wyjazd sprzed dwudziestu lat?
- To ważne, może jednak coś pan pamięta?
- Wie pan, ile ja materiałów w życiu zrobiłem? Kolego! - nagle zniżył głos. - Ja nawet w Pałacu Kultury sikałem w jednym kiblu z Breżniewem.

Twarz Kniewicza zamieniła się w wielki znak zapytania.
- No tak. Niech pan słucha. Robimy z chłopakami zjazd partii i te wszystkie duperele. Jest przerwa, idę do sracza. A tu nagle pojawiają się dwaj goryle, rozglądają się i mówią po rosyjsku, że teraz nikt nie wychodzi ani nie wchodzi. No i za chwilę wtacza się Breżniew i zaczyna lać. Jeszcze wtedy jakoś się trzymał. Nawet nikt mu nie musiał pomagać.

Adam pokiwał z uśmiechem głową. Lecz tyrada na temat historii dziennikarstwa to ostatnia rzecz, na którą teraz miał ochotę..
- W osiemdziesiątym trzecim roku na poligonie w Skierniewicach w tajemniczych okolicznościach zginął młody żołnierz, podobno nie znaleziono nawet jego ciała - drążył uparcie.
Cis patrzył przez chwilę na niego, po czym spojrzał w sufit, postanawiając zdobyć się na trochę dobrej woli i wysiłku.
- Pamiętam! - wybuchnął nagłe. - Ten numer z samobójstwem. - Nie, nie o to mi chodzi. - Ależ o to. Skierniewice, osiemdziesiąty trzeci rok, śmierć jakiegoś dzieciaka, który ledwo co rozpoczął służbę.
- To nie było samobójstwo.
- Wiem, dlatego nas tam posłali - Cis poprawił się na krześle. - To były czasy tak zwanej odwilży w wojsku. Na początku lat osiemdziesiątych zanotowano duży wzrost samobójstw poborowych. Fala, ciężkie warunki, terror, sporo się na to złożyło. Ale w stanie wojennym to wszystko opadło. Wie pan, historyczna zasada... nikt się nie wiesza ani nie strzela sobie w łeb w czasie rewolucji, dużych przemian społecznych i tak dalej. No... może prawie nikt - roześmiał się szczerze. - Mniej więcej w połowie osiemdziesiątego trzeciego Jaruzelski uciął wszystko i wykorzystał sprawę. Wprowadził walkę z falą, kwiatki na stolikach, uprzejmych kaprali i takie tam pierdoły. No i kazali jeździć nam po kraju i pokazywać, jak to w wojsku jest fajnie. A gdyby zdarzyła się jakaś śmierć, to wyciszano zdarzenie, a kiedy już się nie dało, robiło się z tego jakiś wypadek, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, cokolwiek, tylko nie samobójstwo.
- W Skierniewicach rzeczywiście myśleli, że to samobójstwo? - spytał Adam
- Nie wiem, ale wpadli w panikę. Zaczęły krążyć plotki i w efekcie trzeba było posłać po nas, abyśmy zrobili z tego „nieszczęśliwy wypadek". I zrobiliśmy.
- No i co tam tak naprawdę się stało?
- Dokładnie to już nie pamiętam. Chłopak chyba wszedł na minę albo coś w tym stylu, nie znam się na wojskowych sprawach. To moim zdaniem nie było samobójstwo.
- Słyszałem, że nie znaleziono ciała?
- Znaleziono, ale podobno strasznie zmasakrowane i zwęglone. Musiała to być jakaś dziwna mina, ale w wojsku zdarzają się różne przypadki. Jedno jest ważne. Nie wierzę, że ktoś, chcąc się zabić, rozwala sobie głowę o drzewo i jeszcze się podpala. To idiotyzm.
- Ja też nie wierzę w samobójstwo. Czy wiedział pan, że takie zdarzenia powtórzyły się tam kilkakrotnie?
- No, że kilkakrotnie, to pierwsze słyszę. Rzeczywiście to był raczej pechowy poligon, bo byłem tam jeszcze raz, dwa lata później, z podobnej okazji, dlatego pewnie to pamiętam. Ale o następnych wypadkach nie słyszałem. Zresztą wkurzały mnie te wyjazdy, ani jeden, ani drugi materiał nie poszedł na antenę. Nie wiem, po cholerę tam jeździłem.
- Widział pan to miejsce?

Cis przez chwilę nic nie mówił, wreszcie machnął ręką.
- A, właściwie... Komunizm padł już tyle lat temu. Dlaczego miałbym o tym nie mówić? - Uśmiechnął się szeroko, po czym pociągnął spory łyk piwa. - Niczego nie dali nam zobaczyć.
Tłumaczyli, że to tajemnica wojskowa i wróg czuwa. Dopiero po długich pertraktacjach, wtedy za drugim razem, pokazali ciało.
- A jednak...
- Spytałem ich, jak mam kręcić materiał o wypadku, w którym nie widać ani wypadku, ani miejsca, ani ofiary? Przecież równie dobrze mógłbym pojechać sobie do Puszczy Białowieskiej i tam to nakręcić, a byłoby to samo. -Stary dziennikarz był tak rozbawiony wspomnieniami, że aż uderzył dłonią w stół. - No i wtedy pokazali ciało. Zajrzałem, ale szybko pożałowałem. Nie życzę nikomu takiego widoku, panie Adamie. Nakręciliśmy, oczywiście bez twarzy na wszelki wypadek, ale, jak mówiłem, i tak nie poszło. Stoi gdzieś tam w magazynie i gnije.

Cis skrzywił się i po raz kolejny z rezygnacją machnął ręką.
- Nie stoi - powiedział Adam
- Słucham?
- Nie ma tej taśmy w magazynie. Ktoś ją stamtąd zabrał.

Dziennikarz wzruszył ramionami.
- A po co to komu?
- Nie wiem, ale taśma zniknęła. Cis zastanowił się chwilę.
- Tam niczego wielkiego nie było, a w Skierniewicach nie ma już nawet poligonu. To jakiś zbieg okoliczności, a może ktoś coś zaniedbał, zgubił...
- Jeśli tak, to zrobił to hurtowo. Pańska następna taśma ze Skierniewic, ta nakręcona dwa lata wcześniej, też zniknęła - kontynuował Adam. - I wszystkie inne na ten temat... razem jeszcze trzy.

Cis zamarł. Dotychczasowy uśmiech na twarzy zastąpiło zdziwienie i zaniepokojenie.
- O czym pan mówi, panie Adamie? Co się dzieje? Kniewicz chciał zaintrygować Cisa, ale uważał, aby nie być wylewnym bardziej, niż to konieczne.
- Trudno powiedzieć - stwierdził, patrząc prosto w oczy staremu dziennikarzowi. - Po prostu będąc w archiwum, zauważyłem, że nie ma tych taśm i chcę wiedzieć dlaczego.
- Romuś, idziesz!? - usłyszeli wołanie z głębi sali.
- Za chwilę! - odkrzyknął Cis, nie spoglądając w tamtą stronę.
- Muszę wiedzieć, co było na tych nagraniach - dokończył Adam.
- Nie jest pan ze mną szczery - uśmiechnął się Cis -ale widać ma pan swoje powody. Obaj jesteśmy dziennikarzami, rozumiem to. Tyle że ja... przynajmniej do tej pory myślałem... - zawahał się przez chwilę, niepewny, jak to ująć - …że nie nagrałem tam nic tajemniczego ani komukolwiek przydatnego. Jedyne co może być ciekawe, to miejsce, gdzie zginął ten żołnierz, bo nie wpuszczono nas tam. Za drugim razem było tak samo, ale nawet nie wiemy, czy do wypadku doszło w tym samym miejscu.
- Nie sądził pan, że coś może łączyć ze sobą te dwa zdarzenia?
- Obu żołnierzy łączyło jedynie to, że dopiero co rozpoczęli służbę w Skierniewicach. Kniewicz pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Ma pan jeszcze kilka minut?
- Mam - odparł bez wahania stary.
- Co pan powie na taki przebieg wypadków - Adam zajrzał głębiej w oczy rozmówcy. - Każdego żołnierza, ćwiczącego na tym poligonie, w tej jednostce, informuje się, że pod żadnym pozorem nie wolno się oddzielać od grup ćwiczebnych, a już na pewno nie wchodzić na pewien tajemniczy, ogrodzony teren w pobliżu bagien. Większość przestraszonych żółtodziobów posłucha dobrej rady, ale zawsze znajdzie się ktoś...
- …Kto musi zaspokoić swoją ciekawość, i jest to silniejsze niż strach przed przełożonymi - dopowiedział Cis.
- No właśnie. Więc żółtodziób idzie w nocy w zakazane miejsce, pokonuje ogrodzenie i spotyka go kara...
- Coś tam ukrywali? Zabijali ich!?
- Nie sądzę. To przypadek, że takie miejsce odkryto właśnie na terenie poligonu. Myślę, że nawet tamtejsi dowódcy nie mieli pojęcia, co to za zjawiska, więc po prostu ogrodzili teren, i to niezbyt starannie, aby nie siać paniki czy niezdrowych sensacji.
- To za bardzo naciągane - Cis pokręcił z niedowierzaniem głową. - Ci wojskowi musieli mieć z tym coś wspólnego. Dlaczego pan uważa, że nie mam racji?
- Bo te wypadki zdarzają się do dziś. Zawsze w okolicach bagien. Ten drugi żołnierz też zginął w tym miejscu, mam na to świadka, kobietę, która mieszka od lat przy szosie sąsiadującej z lasem.
- Widziała ten wypadek?
- Akurat nie ten. Ale proszę mi wierzyć, poznałem ją i jestem przekonany, że ma rację. Wczoraj wieczorem w Jedynce był reportaż z ostatniego wypadku. Nie oglądał pan?
- Nie. Pan go robił?
- Pojechałem tam z kamerą.
- Czy, nie daj Boże, poszło to w Oku Kota?
- Tak.
- To wszyscy oleją ten reportaż. Nikt nie wierzy w bajdury, które tam puszczacie.
- Może to i dobrze - podsumował spokojnie Adam. -A tak apropos, wiedział pan, że i za pierwszym, i za drugim razem tam było dwóch żołnierzy, a nie jeden?

Zaskoczenie nie pozwoliło Cisowi odpowiedzieć od razu.
- Nie wiedziałem - bąknął po chwili. - Też nie żyją?
- O to właśnie chodzi, że jeden przeżył. Był ranny, poparzony, ale przeżył. Próbowałem się dowiedzieć, co się z nim stało. Nikt nic nie wie. Rozpłynął się jak we mgle. Podobno pojechał do domu, ale ani on, ani jego rodzina już tam nie mieszkają i nikt nie wie, gdzie się wyprowadzili.
- Skąd pan ma takie wiadomości?
- Rozmawiałem z pewnym starym pułkownikiem. Gadał jak najęty, lecz tak naprawdę chyba niewiele wiedział. Adres sam sprawdziłem.

Stary dziennikarz pociągnął kolejny łyk piwa.
- Skoro to nie sprawka wojskowych, to po co by tak ukrywali tego drugiego żołnierza?
- To pan powinien lepiej ode mnie rozumieć mentalność mundurowych z tamtych czasów - uśmiechnął się Adam. - Coś, czego nie rozumieli, tkwiło na ich terenie, a jeśli nie umieli tego wytłumaczyć, musieli to ukrywać.
- Ciekawe - zastanowił się Cis. - Dlaczego po wyprowadzeniu stamtąd wojska nikt do tej pory się tym nie zajął?
- To brzmi zbyt niewiarygodnie, jak... eksterioryzacja, telepatia, dematerializacje i inne czary-mary. Nikt nie chce się kompromitować, zajmując się takimi niepewnymi sprawami.
- Pan jednak się zdecydował - zauważył Cis.
- Tak - odparł po chwili zastanowienia Adam. - Byłem tam i chcę to wyjaśnić.
- Ma pan jeszcze coś, co mogłoby pomóc?
- Niestety nie. - Kniewicz doszedł do wniosku, że starczy tych wynurzeń. Nie wspomniał o szczegółach z opowiadań Betlejewskiej, o tym, co widział Arek Skręta, a czego nie było w materiale filmowym, i przede wszystkim o zdjęciach satelitarnych, anonimowo przysłanych do jego redakcji.

Cis rozłożył ręce.
- Jeśli dobrze pamiętam, nic z tego, co było na tych filmach, raczej by nie pomogło. Wywiady z wyznaczonymi wojskowymi, zdjęcia lasu, ale oczywiście nie tego fragmentu, który nas interesuje, trochę ćwiczeń wojskowych i charakterystycznej dla tego czasu kurewskiej propagandy.
- Czy kiedykolwiek ktoś pytał pana o te reportaże?
- W taki sposób jak pan? Nie. Przykro mi, że niewiele pomogłem.

Adam uśmiechnął się uprzejmie i wyjął z kieszeni wizytówkę.
- Gdyby przypomniał pan sobie coś jeszcze, proszę o telefon.
- Oczywiście, zaintrygował mnie pan. Jeśli uda się panu cokolwiek dowiedzieć, to niech pan zadzwoni. Jestem bardzo ciekawy.

Kniewicz wstał i podał rękę Cisowi.
- Życzę szczęścia w grze.
- Dziękuję, ja panu również. Myślę, że pan chyba więcej go będzie potrzebował.
Kola Kołynin zaparkował przed domem, wysiadł z samochodu i ciężkim krokiem wszedł do środka. Agnieszka oglądała telewizję, ale niezbyt uważnie. Przerzucała co chwila kanały, nie mogąc najwyraźniej znaleźć nic ciekawego.
- Gdzie byłeś? - rzuciła w jego stronę.
- Na spotkaniu - odparł Kola, wieszając marynarkę.
- Z kim?
- Ze starym przyjacielem. Nie martw się, wszystko jest okej.
- Nie chodzi o Rosjan, tylko tym razem o twoich rodaków. - Kołynin rzucił na podłogę czarną walizkę, którą przyniósł z przedpokoju. - Oni nie rozumieją na razie, co się tutaj dzieje, a jeśli mnie zatrzymają, będą... wierz mi... naprawdę duże kłopoty!
- Mnie nie skrzywdzą - upierała się Agnieszka. - Niczego złego nie zrobiłam.

Kola podszedł do niej, złapał silnie za ramiona i wpił wzrok w jej twarz.
- Umawialiśmy się? Pamiętasz?
- Pamiętam - odpowiedziała niechętnie po chwili.
- No to zbieraj się.
- Ja nic nie powiem, czy to konieczne?
- Nie rozumiesz! - Kołynin po raz pierwszy podniósł głos. - Nie możesz tu zostać! Oni cię nie ochronią przed tymi, którzy byli w twoim mieszkaniu!
- Ale ja im wytłumaczę, że chcesz pomóc...
- Szkoda czasu! Zbieraj się, proszę!

Szybko wypełnił walizkę dziwnymi urządzeniami, których Agnieszka nie potrafiła nazwać, przykrył je ubraniami i skinął na dziewczynę.
- Przecież ja nic nie mam - rozłożyła ręce.
- Wiem, kupimy ci po drodze, chodź! Wyszli pośpiesznie z domu i wsiedli do samochodu. Ultra obserwująca dom od co najmniej dziesięciu minut zza murka bramy zacisnęła pięści w geście tryumfu.
- Bingo! - szepnęła do siebie i wróciła do samochodu. Kołynin odpalił ciemnogranatowego nissana.
- No i co? - parsknęła śmiechem Agnieszka. - Jakoś nie widzę otoczonego domu, helikopterów i strasznych jednostek antyterrorystycznych. Wszystko jest okej.
- Nie jestem o tym przekonany - mruknął cicho Kola.

Wybrane dla Ciebie

Michał Sikorski dołączył do akcji "Ostatni dzwonek". Mówi, czego żałuje do dziś
Michał Sikorski dołączył do akcji "Ostatni dzwonek". Mówi, czego żałuje do dziś
Zmiany w T.Love. Hirek Wrona: to może być dla nich artystycznie ożywcze
Zmiany w T.Love. Hirek Wrona: to może być dla nich artystycznie ożywcze
Intymna opowieść o życiu. Mariusz Walter opowiada, jak poznał przyszłą żonę
Intymna opowieść o życiu. Mariusz Walter opowiada, jak poznał przyszłą żonę
Halestorm w Polsce już 30 października w COS Torwar
Halestorm w Polsce już 30 października w COS Torwar
Nie żyje Barbara Szczepuła. Kronikarka i reportażystka miała 79 lat
Nie żyje Barbara Szczepuła. Kronikarka i reportażystka miała 79 lat
T.Love rozstaje się z Janem Benedekiem. Muniek Staszczyk: To trudne małżeństwo, które się rozpadło. Znów
T.Love rozstaje się z Janem Benedekiem. Muniek Staszczyk: To trudne małżeństwo, które się rozpadło. Znów
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków.  "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków. "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Koreański pianista świetnie mówi po polsku. "Kocham Chopina i Polskę"
Koreański pianista świetnie mówi po polsku. "Kocham Chopina i Polskę"
Czterech Polaków w II etapie Konkursu Chopinowskiego. Jury wybrało 40 pianistów
Czterech Polaków w II etapie Konkursu Chopinowskiego. Jury wybrało 40 pianistów
Ikona, która nigdy nie chciała być gwiazdą. Dlaczego Dido tak nagle zniknęła
Ikona, która nigdy nie chciała być gwiazdą. Dlaczego Dido tak nagle zniknęła