Moja Europa

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

I znów jest zima. Wiatr niesie lekki, sypki śnieg. Ani wiosna, ani jesień nie nadchodzą w ciągu jednej nocy. Ludzie przemykają się boczkiem, spojrzenia mają onieśmielone albo lękliwe, ponieważ znowu zostali wystrychnięci na dudka przez własną nadzieję. Samochody suną bezszelestnie w tumanach szklistego pyłu. Szuka się rękawic, zimowych opon, łańcuchów, skrobaczek do szyb, a stare akumulatory umierają nagłą śmiercią. Minus dziesięć w nocy. Śnieg na werandzie, śnieg w sieni, śnieg w kuchni. Dwumiesięczne szczeniaki poszczekują na śnieżną biel. W lesie palą się jeszcze spłowiałe ognie modrzewi. Gdy rano wybierałem drewno na składzie, minął mnie Władek. Szedł cicho jak duch i niósł w torbie puste butelki po winie. Musiałem odkopywać łopatą długie świerkowe pnie, żeby zobaczyć, co są warte.

No więc zima tutaj, na Słowacji, na Węgrzech. Przyszła jak zwykle nagle, przyszła z północnego zachodu i Karpaty tym razem jej nie powstrzymały. Smyrgnęła nad przełęczami, nad Dukielską, nad Dujawą, nad Tylicką, i spadła na Bardejów, na Preszów, na Koszyce, na wzgórza Zemplen i na szatmarską równinę.

Tego lata w Gönc widziałem smagłych, rozebranych do pasa Cyganów, jak wygrzewali się w słońcu. Widziałem ich w słowackiej Lewoczy i w Mátészalka, i w Nagykálló, jak siedzieli na dworcach i stacyjkach pod wielkimi napisami „dohányozni tilos”, palili papierosa za papierosem, u ich stóp leżały dziesiątki niedopałków, a słońce mieszało się z tytoniowym dymem, odgradzając ich od świata, i wyglądali jak nierealni przybysze, którzy zjawili się, by obejrzeć sobie nasze życie, lecz onookazało się równie nieciekawe jak telewizyjny program po obiedzie, więc zajęli się paleniem, rwaną rozmową i powolną rezygnacją z ruchliwości, bo tak naprawdę liczy się tylko ciepło, które wchodzi w ciała i pozwala przetrwać.

Teraz na betonowe slumsy za Kieżmarkiem, na lepianki koło Spiąskich Vlachów spadł śnieg i upał lata zaczyna stygnąć w żyłach. Zamarza woda, wieje wiatr i oddechy skraplają się na szybach.

Powinienem pisać o Habsburgach, o Hofburgu albo przynajmniej o „Cafe Central” i woskowej figurze Schnitzlera, a przychodzą mi do głowy tylko nieistotne szczegóły i zdarzenia, które mogłyby się wydarzyć gdziekolwiek indziej. Co najwyżej miałyby trochę inną szybkość albo barwę. Świat zrobił się zbyt wielki i trwa trochę zbyt długo, by miał jakiś sens. Dlatego „nostalgia i utopia” (György Konrad) depczą mi po piętach, ilekroć wybiorę się w jakąś środkowoeuropejską podróż. Nie mają one jednak nic wspólnego z historią ani z pamięcią. Ożywia je raczej geografia, czyli przestrzeń, która została nazwana. To wkońcu mapa jest ostatnim słowem i śmiertelnym całunem zdarzeń. Nawet gdy wszystko minie, koniec można będzie odwzorować na płaszczyźnie, nadając jej nazwę w jakimś przyszłym, niewyobrażalnym języku. Ten rodzaj nostalgii tęskni do widnokręgu, który wciąż się odsuwa, a utopia wyobraża sobie spojrzenie, w którym można zawrzeć całość. Widnokrąg umyka i odcina kolejne porcje nieskończoności. Ucieka, jakby robił
miejsce dla zdarzeń. Jak choćby dla tego sprzed dwóch miesięcy: W Miedzilaborcach przy głównej ulicy stała wtedy wielka żyrafa. Jej żółto-brązowa szyja kołysała się nad dachami domów. W miejscu, gdzie powinna mieć tułów, miała coś w rodzaju miękkiego, pneumatycznego pokoju. Dzieci zdejmowały buty i wchodziły do środka. Mogły skakać, turlać się, fikać i odbijać od miękkich ścian. Obok stał właściciel zwierzęcia i zbierał po parę koron. Od Przełęczy Łupkowskiej ciągnął ciepły wiatr. Smagli ojcowie rezygnowali z jednego piwa i dawali dzieciakom monety. Bo to był festyn, święto, Dni Miedzilaborców, coś w tym rodzaju. Na głównej ulicy stały cztery stragany z podrabianymi dresami adidasa i butami pumy, a na rusztach piekła się kiełbasa. Łemkowski mieszał się z cygańskim i słowackim. Na wzgórzach wokół zaczynała się jaskrawa jesień. Muzeum Andy?ego Warhola było największym budynkiem w mieście. Białe, sześcienne i trochę techno. W ogromnej sali wisiały setki „Campbelovych polivek” i nie było żywego ducha, tylko
gigantyczny sześcian ciemnego powietrza rozświetlany w nieskończoność, by wypełnić próżnię, jaka powstaje w świecie w dniu narodzin każdego człowieka. Był jeszcze jego zabytkowy walkman, jego aparat, jego kurtka i garnitury prosto z New Yorku. Tutaj, prawie na końcu świata, wśród Rusinów, wśród Cyganów nie uznających czasu, na skraju Ukrainy, fetysze jaśniały w gablotach onirycznym, ironicznym blaskiem popowych epifanii. Ach, na stare lata Andy powinien wrócić w rodzinne strony, powinien zajechać wielkim białym cadillackiem w swojej srebrnej peruce, z Lou Reedem, z Nico, z całą świtą z „Maxa”, powinien objawić się w to rozpalone, hiperrealne popołudnie, otoczony hybrydami własnej wyobraźni i samotności, ekstrawertyczną menażerią przebraną w zwierzęce i wężowe skóry, powinien wysiąść ze swojej perwersyjnej limuzyny wśród straganów, na których powiewają tęczowe, lśniące i fałszywe dresy adidasa, przypominające jego scenografie kołysane południowo-wschodnim wiatrem, powinien obejrzeć swój pośmiertny triumf i
powinien przejrzeć się w nieruchomych oczach Cyganów, tak jak setki razy przeglądał się w obiektywie polaroida. Tak sobie wyobrażałem jego pielgrzymkę, na kształt papieskiej, bo przecież on także mógł przemówić: „błogosławię tę ziemię”, ponieważ miedzilaborska ziemia spełniła jego sen o nieskończoności samopowielających się przedmiotów, o bezmiarze lustrzanych odbić, o rzeczach, które odradzają się i nigdy już nie umrą, tak jak trwać będą trzy paski adidasa i czarna sylwetka pumy, ponieważ zbawienie i odkupienie nie dokona się w czasie, ale w przestrzeni poprzez wszechświatową reinkarnację materii, i wszystkie fikcje i fantasmagorie powstaną z martwych - i nigdy już nie umrą.

Właściciel spuścił z żyrafy powietrze. Zmniejszała się powoli i bezradnie. Złożył ją, zwinął i zapakował do furgonetki. Festyn dobiegał końca. W cerkwi na wzgórzu naprzeciw muzeum uderzył dzwon. Kobiety w chustkach i ciemnych sukienkach szły w stronę schodów wiodących do świątyni. Młodzi siedzieli na ławkach i podejmowali jakieś decyzje. Na przystanku stał stary zielony autobus. Zepsuł się. Kierowca wychodził na szosę i patrzył w dal, wyglądając pomocy, ale była niedziela i od Humennego jechały tylko skody z odświętnymi rodzinami w środku.

Ale teraz jest noc. Księżyc skrył się za górę, a ja odruchowo sprawdzam na termometrze, czy temperatura nie spadła. Umysł bezmyślnie wiąże światło z ciepłem. Droga jest zasypana i przed poniedziałkiem nikt nas nie uwolni. Ciekawe, do czego tęsknili dawni ludzie w taką pogodę, do jakich okolic i przestrzeni, skoro nigdy nie wypuszczali się dalej niż na jarmark do miasteczka. W którym miejscu ich niebo niczym wielkie skrzydło opuszczało się, by dotknąć ziemi. Świat był niewyobrażalny, a pejzaże zupełnie dziewicze, tknięte co najwyżej okiem tego lub owego. Z lasów wychodziły smoki, z gór wyfruwały gryfy, a w osnowę rzeczywistości wplatały się rzeczy niewidzialne, ale istniejące jak najbardziej realnie.

Śnieg i śnieg, i wiatr z północnego zachodu. Gdzieś znad Szetlandów, znad Islandii, znad Morza Norweskiego wpada na przedmieścia Gorlic, na Stróżówkę, potem na Rynek, sunie 3 Maja w dół, zamiata most na Ropie, liże lodowatym jęzorem Zawodzie, wiruje w obejściach Krygu, Rozdziela i Bednarki, bierze rozpęd na Przełęczy Dukielskiej, ociera się z lewej o Gorgany, a potem sunie zwycięsko przez Nizinę Węgierską, by na koniec rozbić się o skalistą ścianę Siedmiogrodu. Po drodze wciska się w rękawy, wypełnia płuca przechodniów, zakamarki, wnętrza maszyn i starych domów, i to jest to, co łączyło nas od zawsze, pradawna więź przestrzeni, ten sam metaliczny smak w ustach od Reykjaviku po Tigru Mures.

Jest sobota wieczór. Zagnani ciemnością i chłodem, ludzie siedzą w domach. Stare kobiety oglądają świat w telewizorach. HBO, Hallmark, Discovery, TNT, Planete, Canal+, RTL, TVN, Fox Kids, Travel, Chanel, VOX, MTV, QUESTV pokonują mrok i mróz jak wiatr. Smoki i gryfy wychodzą z ekranów i unoszą się w pokojach wśród świętych oleodruków, pasyjek, pamiątek pierwszej komunii, ślubnych fotografii i plastikowych róż. Ten obraz zawsze mnie fascynował: „mistrzowie wrestlingu”, „magazyn sportów ekstremalnych”, „giganci surfingu” snują się w powietrzu kuchni gdzieś w Kunkowej, gdzieś w Vapeniku, w Pányok czy Antoniwce i poprzez źrenice wchodzą w umysł siedemdziesięcioletniej kobiety. Mieszają się z litaniami, modlitwami, ze wspomnieniem obcych wojsk ciągnących przez wieś, mieszają się z pamięcią czasów, gdy od wiosny do późnej jesieni chodziło się bez butów, ze wspomnieniem nędzy i monotonii zakreślonego raz na zawsze widnokręgu, z biologią, która nie pozwala ufać nikomu, kto nie jest związany więzami krwi, ze strachem
i pogardą dla wszystkiego, co obce, z rosołem z kury w święta i serem, chlebem i mlekiem przez okrągły rok, w którym nazwy nie oznaczają żadnej zmiany, a jedynie nieubłagany upływ, i jak było na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków amen. Tak. To mi nie daje spać, ponieważ jest totajemnica ludzkiej duszy, a zwłaszcza duszy środkowoeuropejskiej, której istnienia nigdy do końca nie udowodniono, ani do końca nie zaprzeczono realności tejże. Czasami objawia mi się ona całkiem cieleśnie, jak wtedy w Orlovie czy Andrejovce, gdy z okien pociągu zobaczyłem malców toczących w kurzu drogi rowerową obręcz za pomocą wygiętego drutu - zabawkę ich ojców i dziadków - a chwilę później dostrzegłem taką samą przybitą do drzewa, na korze którego ktoś wymalował olejną farbą litery NBA, i bracia tych pierwszych, widzianych kilometr wcześniej, celowali do niej gumową piłką.

Wybrane dla Ciebie

Michał Sikorski dołączył do akcji "Ostatni dzwonek". Mówi, czego żałuje do dziś
Michał Sikorski dołączył do akcji "Ostatni dzwonek". Mówi, czego żałuje do dziś
Zmiany w T.Love. Hirek Wrona: to może być dla nich artystycznie ożywcze
Zmiany w T.Love. Hirek Wrona: to może być dla nich artystycznie ożywcze
Intymna opowieść o życiu. Mariusz Walter opowiada, jak poznał przyszłą żonę
Intymna opowieść o życiu. Mariusz Walter opowiada, jak poznał przyszłą żonę
Halestorm w Polsce już 30 października w COS Torwar
Halestorm w Polsce już 30 października w COS Torwar
Nie żyje Barbara Szczepuła. Kronikarka i reportażystka miała 79 lat
Nie żyje Barbara Szczepuła. Kronikarka i reportażystka miała 79 lat
T.Love rozstaje się z Janem Benedekiem. Muniek Staszczyk: To trudne małżeństwo, które się rozpadło. Znów
T.Love rozstaje się z Janem Benedekiem. Muniek Staszczyk: To trudne małżeństwo, które się rozpadło. Znów
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Austria zrezygnuje z Eurowizji? Stawia konkretny warunek
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Znamy laureata Literackiej Nagrody Nobla
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków.  "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Konkurs Chopinowski łączy miliony Polaków. "Wchodzi we wszystkie strefy życia kulturalnego"
Koreański pianista świetnie mówi po polsku. "Kocham Chopina i Polskę"
Koreański pianista świetnie mówi po polsku. "Kocham Chopina i Polskę"
Czterech Polaków w II etapie Konkursu Chopinowskiego. Jury wybrało 40 pianistów
Czterech Polaków w II etapie Konkursu Chopinowskiego. Jury wybrało 40 pianistów
Ikona, która nigdy nie chciała być gwiazdą. Dlaczego Dido tak nagle zniknęła
Ikona, która nigdy nie chciała być gwiazdą. Dlaczego Dido tak nagle zniknęła