Nadnaturalista
Dwanaście godzin później Kosmo znów był w Brykietach. Tym razem jechał z tyłu Blaszaka razem z pozostałymi Nadnaturalistami. Mona zaparkowała pod daszkiem z blachy falistej naprzeciwko bazy Kochasiów: opuszczonego posterunku policji na terenie Blokady. Wszystko wokół pozamykano na noc, na ulicach widać było tylko pałętające się grupki nastolatków i bezdomnych włóczęgów.
Stefan był niezadowolony.
– Pasożyty mogą się mylić. Całkiem możliwe, że zmarnujemy tu całą noc.
– Za dużo ich było, Stefan – odparła Mona. – Jeden o niczym nie świadczy, ale te stworzenia czekały na jakąś większą katastrofę. Miguel powiedział, że Kochasie wyciągają dziś wieczorem Myishi Z12. Najprawdopodobniej wygrają i wtedy inne gangi dostaną szału.
Stefan wzruszył ramionami.
– To nie nowość.
Oczy Mony błysnęły.
– Ci goście długo byli dla mnie jak rodzina, Stefan. Trzeba dbać o rodzinę, chyba rozumiesz.
– Ok. – powiedział Stefan z niechęcią. – Popilnujemy ich przez parę godzin, ale potem wracamy do komputera.
– Dzięki, Stefan.
Ditto odwrócił się od okna.
– No dobra, chłopaki i dziewczyny. Zaczyna się.
Kochasie wyjeżdżały z podziemnego parkingu posterunku w stuningowanych kromach, na czele z Miguelem w solidnie zakamuflowanym Myishi Z12.
– Oto i on – powiedziała Mona. – Cena mojej wolności.
Kosmo przetarł palcem brudną szybę.
– Wygląda niespecjalnie.
Mona zapaliła silnik Blaszaka; pracował zaskakująco cicho jak na swoje rozmiary.
– Spryciarze. Gdyby Kochasie zjawili się z Myishi Z12, nikt nie obstawiałby przeciwko nim. W ten sposób mogą zarobić więcej kasy.
Wyjechała na drogę, trzymając się w sporej odległości za konwojem Kochasiów.
– Nigdy mi nie mówiłeś, jak zdobyłeś ten samochód, Stefan.
Stefan wyszczerzył zęby.
– Wydobyłem go z działu badawczego Myishi. Testowali kilka i jeden wypadł z zakrętu. Wjechał prosto w zbiornik ze zużytym paliwem. Wjechałem na teren ich zakładu za chmarą pasożytów i zacząłem strzelać. Legaliści deptali mi po piętach, więc przesiadłem się w inny samochód. Ścigacz jest niesamowity, wyprzedza wszystkie inne o dziesięć lat. Ma nawet zaczepy do skrzydeł, gdyby ktoś chciał go ulepszyć. Ciężko było się z nim rozstać.
Mona klepnęła go w pierś, bardzo czułym jak na nią gestem.
– Ok., Stefan. Dziękuję. Ile razy mam ci to powtórzyć?
– Jeszcze kilka tysięcy powinno wystarczyć.
Kochasie defilowały przed nimi ulicą, trąbiąc każdy innym klaksonem, żeby obudzić wszystkich. Po chwili tłumy ludzi wyległy na balkony, powiewając bandanami. Miguel królewskim gestem pozdrawiał ich przez okno.
Mona schowała się w Blaszaku, aż minęli plac Czerwony. Konwój skierował się na wschód.
– Ok., wschód. To teren Buldogów. Urządzają tu wyścigi w starej fabryce kromów.
Ditto wstukał tę informację w komputer pokładowy i po kilku sekundach ich domowy serwer przysłał im plan fabryki.
– To doskonale. Jeśli korzystają z ramp linii montażowych, mamy dwa pięciokilometrowe tory, a poniżej twardy asfalt.
– Dostęp? – zapytał Stefan.
– Sześcioro drzwi na parterze, z których jak sądzę nie skorzystamy.
– Ok.
– Polecam więc ciągi baterii słonecznych na dachu. Nie ma wątpliwości, że miejscowi dawno temu uporali się z bateriami, więc będziemy mogli dostać się od góry na belkowanie dachu.
Kosmo jęknął. Znów jakieś dachy. Ale nie odezwał się ani słowem.
Stefan jakby czytał mu w myślach.
– Nie bój się, Kosmo. – powiedział. – Świetnie sobie radziłeś wczoraj w nocy. Ustawiłeś tę kładkę niczym doświadczony strażak. Z miotaczem też nieźle ci szło, chociaż więcej strzelałeś w ściany niż w pasożyty.