Podhalański sabat Basi Giewont. "Szeptucha" i jej pradawny rytuał
Po "Halnym" przyszła cisza – lecz nie taka zwyczajna. Basia Giewont wraca z "Szeptuchą", płytą, która uwodzi jak zaklęcie. To muzyka gór, magii i kobiecej siły – mroczna, zmysłowa i pierwotna, jakby śpiewały same duchy spod Tatr.
Po "Halnym" można było spodziewać się wszystkiego – jeszcze większej siły, energii, rozmachu. Tymczasem Basia Giewont zrobiła coś odwrotnego. Wyciszyła burzę. W nowym albumie "Szeptucha" wprowadza nas w świat spowity mgłą, w którym muzyka nie wybucha, lecz tli się, pulsuje, prowadzi za rękę w ciemność. To opowieść o tym, że największe siły nie krzyczą – one szepczą. To album, który nie tyle się słucha, co przeżywa – jakby otwierał się przed nami stary, góralski grymuar pełen dawnych modlitw, zaklęć i opowieści przekazywanych z ust do ust.
Sama nazwa płyty ma w sobie coś z pradawnego rytuału. Szeptuchy – ludowe uzdrowicielki z Podlasia – według wierzeń potrafiły leczyć słowem i gestem, odpędzać choroby, przywracać równowagę między ciałem a duszą. Giewont nie tyle naśladuje ten mit, ile przetwarza go w dźwięku. Jej "Szeptucha" jest współczesną czarownicą, kobietą, która swoją muzyką odczynia złe uroki świata – pośpiechu, powierzchowności, obojętności.
Nie bez powodu premiera albumu odbyła się w Warszawie w Halloween. To noc, kiedy granica między światami staje się cienka, a duchy – te z przeszłości, ale też z naszej pamięci – powracają. "Szeptucha" to właśnie taka podróż między wymiarami: między dawnym Podhalem a elektroniczną nowoczesnością, między tradycją a eksperymentem, między głosem a ciszą.
"Wiedźmin". Serialowy Jaskier: "To, że Henry odszedł z serialu, nie oznacza, że odszedł z naszego życia"
Większość utworów pulsuje mrocznym, transowym rytmem. Słychać tu nie tylko inspiracje folkiem, ale też echa trip-hopu, ambientu i art popu. Giewont bawi się przestrzenią, wykorzystuje pogłosy, dudnienia, głos traktuje jak instrument, który potrafi zarówno koić, jak i niepokoić. To muzyka, która oddycha.
W "Kolebce" artystka śpiewa jakby na granicy jawy i snu – delikatnie, niemal szeptem, w rytmie przypominającym dziecięcą kołysankę. Ten utwór brzmi jak oddech po długim płaczu, jak światło w szczelinie nocy. Zupełnie inny nastrój przynosi "Gromnica", w której Giewont ujawnia swoje teatralne korzenie. Perfekcyjna dykcja, wyraźne frazowanie, dramatyzm – wszystko to sprawia, że słowo staje się tu równie ważne jak dźwięk. To monolog zaklinaczki, która mówi do kogoś, kto już nie może odpowiedzieć.
Najmocniej Basia Giewont uderza, gdy łączy w sobie to, co rdzenne i pierwotne, z emocjonalnością współczesnej duszy. W "Rycerzu" śpiewa z miłosnym ogniem:
"Za długo lezys przecudny chłopce,
I kaj są twoje konie?
Zbieroj się wartko, bo nie łobacys,
Kieli ksy pszydzie po nie"
Te słowa brzmią jak zapis dawnego zaklęcia miłosnego, ale w głosie Giewont kryje się coś więcej – rozpacz, tęsknota, siła. To miłość bez czasu, wpisana w rytm natury, w echo hal, w ciszę po burzy.
"Szeptucha" nie jest jednak próbą rekonstrukcji folkloru. To raczej jego przetworzenie, świadoma reinterpretacja. W "Chłopie" tradycyjny rytm spotyka mocne uderzenie gitary basowej, a w "Czarownicach" syntezatory rozlewają się jak gęsta mgła po dolinie. Te dwa światy – archaiczny i elektroniczny – zderzają się, ale nie kłócą. Tworzą nową jakość, której w polskiej muzyce popularnej wciąż brakuje: dźwiękową mitologię współczesności. W numerze "Oset" dudnienie basu przenika ciało, tworząc wrażenie, jakby ziemia pod stopami pulsowała w rytmie serca artystki.
A przecież za tą magią stoi nie tylko głos. Giewont urodziła się w Zakopanem – w miejscu, gdzie muzyka jest jak powietrze, a śpiew miesza się z wiatrem. Z wykształcenia jest aktorką scen muzycznych i kryminologiem – połączenie nieoczywiste, ale jakże znaczące. Bo w jej twórczości jest zarówno pasja i instynkt sceniczny, jak i chłodna precyzja obserwatora ludzkich emocji.
Studiowała na Akademii Muzycznej w Krakowie i na Uniwersytecie Warszawskim, a doświadczenie sceniczne zdobywała na deskach teatrów muzycznych – od "Jasia i Małgosi" po "Aidę" i "Pilotów". Współpracowała z Grzegorzem Turnauem, Adamem Sztabą, Andrzejem Zaryckim i Andrzejem Poniedzielskim.
Basia Giewont - Rycerz (Official Music Video)
W jej dorobku znajdziemy zarówno subtelne interpretacje Edith Piaf, jak i głos Księżniczki Rayi w filmie Disneya – wszystko to tworzy bogactwo, które dziś słychać w "Szeptusze".
Sercem świata Giewont jest Adam Soroczyński – tancerz, choreograf i jej duchowy partner sceniczny. Znany z programu "You Can Dance", pochodzący z zakopiańskiego krajobrazu, wnosi w jej projekty ruch, który jest czymś więcej niż tańcem. Jego ciało staje się instrumentem – przedłużeniem melodii, szeptem gór i echem emocji, które Basia wypowiada śpiewem.
Kiedy pojawiają się razem na scenie, muzyka zaczyna oddychać – taniec i dźwięk stapiają się w rytuał, w którym publiczność przestaje być widzem, a staje się uczestnikiem. Soroczyński sprawia, że dźwięki Basi nabierają kształtu, że jej pieśni nie tylko się słyszy – ale widzi i czuje, całym sobą.
Album zamyka "Sabat" – utwór będący swoistym rozliczeniem z magią. To nie tylko finał, ale katharsis. Giewont żegna się z dawnymi duchami, by zrobić miejsce nowym. To dźwiękowe oczyszczenie – intensywne, emocjonalne, a zarazem niezwykle intymne.
Szeptucha
W świecie, w którym muzyka często bywa produktem, "Szeptucha" jest zjawiskiem rzadkim. To projekt spójny, przemyślany, a jednocześnie bardzo osobisty. Nie udaje autentyczności – ona z niej wyrasta. Giewont nie gra roli artystki z gór. Ona nią jest, z całym ciężarem tradycji, ale i świadomością współczesności. Jej głos to pomost między światem, który odchodzi, a światem, który dopiero się rodzi.
A może warto pójść dalej z tym czarem? Gdyby wysłać Basię Giewont i tytułowy utwór na Eurowizję, mogłoby się okazać, że to właśnie z Tatr przychodzi coś, czego Europie brakuje – szczerość, ogień, dzikość i magia. Może nadszedł czas, by góralski temperament, kobieca moc i pradawne szeptanie zabrzmiały na europejskiej scenie. Bo jeśli muzyka ma jeszcze w sobie zdolność zaklinania świata – to właśnie w takim głosie, który nie boi się mówić prawdy przez śpiew.
Basia Giewont stworzyła album, który nie potrzebuje etykiet. "Szeptucha" to coś więcej niż folk, pop czy eksperyment. To opowieść o tym, że magia wciąż istnieje – nie w czarach, ale w sztuce, w słowie, w dźwięku. I że czasem, żeby naprawdę usłyszeć świat, trzeba się na chwilę zatrzymać i pozwolić mu… wyszeptać historię.