Według niej – według niego
1994
Wtorek, 4 stycznia 1994 19.30
To nasza pierwsza noc po powrocie do Birmingham, po nowym roku. Jestem u Alison i razem z Disco oglądamy serial Coronation Street, który jest jednym z wielu programów, których nie oglądałem, dopóki nie zaczęliśmy być razem (włączając inne nie–australijskie opery mydlane, programy przedstawiające ranne zwierzęta i telewizję śniadaniową).
– Jak długo już jesteśmy razem? – pytam od niechcenia.
– Dziesięć miesięcy.
– To długo.
– Chyba tak.
Następuje długa cisza.
– Wiesz co? – mówię jej. – Jak na dziewczynę jesteś w porządku.
– W porządku?
– Tak, w porządku.
– Dobrze – odpowiada. – Też uważam, że jesteś w porządku.
– No to dobrze – odpowiadam i kontynuujemy oglądanie telewizji.
Środa, 5 stycznia 1994 21.05
– Wydaje mi się, że Jim próbuje powiedzieć, że mnie kocha – mówię Jane następnego wieczora w Jug of Ale.
– Skąd wiesz? – pyta, jednocześnie proponując mi papierosa.
Patrzę na paczkę. – Próbuję rzucić – odpowiadam. – Noworoczne postanowienie i takie tam.
– Przepraszam – mówi Jane. – Nie wiedziałam.
– Jim zawsze mi mówi... – zniżam głos do dramatycznego tonu – ... TO CIĘ KIEDYŚ ZABIJE.
Obie śmiejemy się, a ja sięgam do paczki i wyjmuję papierosa.
– Myślałam...
– Tylko tego jednego – przerywam jej z chichotem. – Jutro rzucę. – Zapalam papierosa i kontynuuję opowieść. – Wymamrotał coś w typowy dla facetów sposób, a potem powiedział, że jestem „w porządku”.
Jane wybucha śmiechem. – „W porządku” jest dobre, ale kiedy faceci w końcu zrozumieją, że to nie wystarczy? Co mu odpowiedziałaś?
– Powiedziałam, że też uważam, iż jest w porządku.
– Jesteś rozczarowana, że nie poszedł na całość?
– Troszeczkę. Już od kilku miesięcy wiem, że go kocham, ale postanowiłam, że nic nie powiem, dopóki on nie będzie gotowy mi tego wyznać.
– Zaufaj mi, to jest facet, – mówi Jane – więc możesz długo czekać. Bardzo długo.
Niedziela, 1 maja 1994
23.39
Leżę w łóżku, gdy nagle budzi mnie dźwięk grudek ziemi rzucanych o okno w sypialni. Odsłaniam zasłonę, spoglądam na dół na rozświetloną poświatą księżycową ulicę i na trawniku przed domem dostrzegam Jima na czworakach. Powiedział mi, że idzie z chłopakami się czegoś napić. Spodziewałam się więc, że zobaczę go dopiero jutro wieczorem, ponieważ zaplanowaliśmy wyjście do kina.
Otwieram okno. – Jim – wołam zirytowana. – Co ty wyprawiasz?
– Szukam czegoś, czym mógłbym rzucić w twoje okno – bełkocze.
– Jesteś pijany – szepczę ochrypłym głosem, w razie gdyby nie zdawał sobie z tego sprawy. – Czego chcesz?
– Chcę ci coś powiedzieć – odpowiada. – Chcę ci powiedzieć, że... że... że cię lubię.
Pomyślałem sobie, że powinnaś to wiedzieć.
– Dzięki – wzdycham. – Zobaczymy się rano.
Udaję, że wracam do łóżka, ale stoję i oglądam zza zasłony, jak Jim schodzi chwiejnym krokiem z trawnika, idzie przez ulicę i przez pięć minut próbuje znaleźć klucze do drzwi. Kiedy kładę się do łóżka, zastanawiam się, czy przyjęłabym deklarację miłości po pijanemu. Zasypiając dochodzę do wniosku, że byłoby to lepsze niż nic.
14.28
Jest słoneczne letnie popołudnie. Spacerujemy z Jimem wokół jeziora w parku Cannon Hill. Ciepła pogoda wyciągnęła wszystkich z domów i widać mamy i ojców z wózkami, małe dzieci na rowerkach i starsze dzieci grające w piłkę. Wygląda na to, że całe Birmingham wyszło do parku, żeby się pobawić.
– Zamierzam zadać ci pytanie, – mówi Jim – ale nie chcę, abyś wysuwała z niego jakiekolwiek wnioski, dobrze?
– Dobrze – odpowiadam. – Strzelaj.
– Czy myślisz, że możliwe jest kochać jedną osobę przez całe życie?
– Tak – natychmiast odpowiadam. – Następne pytanie?
– To było to. Miałem nadzieję, że wyciągnę od ciebie coś więcej niż zwyczajne „tak”. Oczekiwałem czegoś na kształt dyskusji.
– Tacy są mężczyźni. Lubią kłócić się, dla samej tylko kłótni. Prawda jest taka, Jim, że według mnie można kochać jedną osobę przez całe życie. Jednocześnie zdaję sobie jednak sprawę, że jest to bardzo trudne.
– Ja też tak uważam.
Następuje długa cisza.
– Więc to by było na tyle? – pytam. – Czy czas pytań się skończył?
– Nie całkiem. Mam jeszcze jedno. Czy powiedziałaś komuś kiedyś, że go kochasz?
– No, teraz to jest prawdziwa rozmowa. Pierwszą osobą był Michael Pemberton. Miałam wtedy piętnaście lat i byliśmy razem trzy dni.
– Michael Pemberton? Podoba mi się dźwięk jego imienia. – Jim uśmiecha się.
– Był cudowny. Pojechaliśmy razem na wycieczkę klasową do Cambridge i Michael zjadł swoje kanapki ze mną zamiast ze swoimi kolegami. Myślę, że to mnie tak urzekło, ponieważ w tamtych czasach, gdy ktoś zjadł z tobą kanapki na wycieczce szkolnej, to naprawdę coś znaczyło. Pamiętam, że wymknęliśmy się na chwilę, żeby się pocałować i wtedy powiedziałam mu, że go kocham. Popatrzył na mnie w osłupieniu i znowu zaczął mnie całować.
– Wiesz o co chodziło, prawda? – mówi Jim.
– Oczywiście pragnęłam jakiejś reakcji, ale fakt, że nie otrzymałam żadnej, nie zdenerwował mnie. Ja chyba tak bardzo lubiłam wyznawać miłość, że nie miało dla mnie znaczenia to, że nie usłyszałam nic w zamian. Tamtego dnia byłam w siódmym niebie. Naprawdę. Następnego dnia rzucił mnie.
– To musiało boleć.
– Bolało. Nie podał nawet powodu. Powiedział tylko: „Nie chcę już się z tobą spotykać”.
– Co oznacza: „To się dzieje zbyt szybko”.
– Dokładnie.
– Biedna piętnastolatko.
– Dzięki. Przez jakiś czas byłam zła, ale fakt wyznania miłości prawdziwej istocie ludzkiej, zrekompensował mi mój nowo nabyty status osoby samotnej. To tak jakbym straciła swoje dziewictwo w mówieniu „kocham cię”. Przeżycie to nie należało do najlepszych w życiu, ale miałam nadzieję, że z czasem będzie lepiej. Poza tym reakcja Michaela dodała całej sytuacji tragizmu, a o to właśnie wtedy mi chodziło – trochę tragedii i dramatu.
– Kto był następny?
– Następny był chyba Andrew Jarett, z którym chodziłam, gdy miałam siedemnaście lat.
– Brzmienie tego imienia wcale mi się nie podoba.
– Dlaczego?
– Brzmi łajdacko. Był taki?
– Oczywiście, że nie był łajdakiem. Był wspaniały. Tak cudowny, że pokochałam go, chyba jeszcze zanim zaczęliśmy się spotykać. To nie była zwykła obsesja, naprawdę byłam w nim zakochana. Zabawne jest to, że teraz mogę się z tego śmiać, ale pamiętam, jak każdej nocy wypłakiwałam oczy, ponieważ nie byłam jego dziewczyną. Wtedy nawet z nim nie rozmawiałam. Ale mówię ci – i wcale nie żartuję – zrobiłabym dla niego wszystko. Absolutnie wszystko. Poderwałam go na imprezie i wyznałam mu miłość po trzech godzinach całowania się. Później nie spotykałam go już zbyt często, ponieważ unikał mnie jak ognia. Zabrało mi to trochę czasu, ale w końcu doszłam do tego, że zanim chłopak nie zrobi tego pierwszy, wyznawanie miłości nie jest dobrym pomysłem.
– A kiedy w końcu sprawiłaś, że chłopak to powiedział?
– Lato przed rozpoczęciem studiów. Poznałam Stevena Sandersona na wakacjach w Lanzarote. Był niesamowicie przystojny, bardzo modnie się ubierał i świetnie się razem bawiliśmy. Byłam tak z siebie zadowolona, że poprosiłam przyjaciela, żeby zrobił mi i Steve’owi całą rolkę zdjęć, abym mogła wysłać je wszystkim moim koleżankom ze szkoły – wiem, płytkie, ale on był cudowny. Niestety nawet fakt, iż był cudowny po jakimś czasem stracił na znaczeniu. Wstyd mi to przyznać, ale nie byłam w nim zakochana. Rozpaczliwie pragnęłam, aby pokochał mnie, tylko po to, żeby przekonać się, że jakoś na niego działam. Wyznał mi miłość po około półtora miesiąca naszego związku. Zaprosił mnie do włoskiej restauracji w centrum miasta na coś, co według niego wyglądało jak romantyczny posiłek. Jedzenie było okropne, kelnerzy beznadziejni, a wysiłki Steva, aby wyglądać na obytego w świecie, były najwyżej niezdarne. Nad talerzem pałeczek chlebowych wziął moją dłoń i powiedział, że mnie kocha. Ponieważ wcześniejsze doświadczenia niczego
mnie nie nauczyły, jego wyznanie wzbudziło we mnie poczucie winy. Odpowiedziałam mu więc tym samym, co bardzo go uszczęśliwiło. Straciliśmy wzajemne zainteresowanie sobą prawie natychmiast po tym zdarzeniu i nie tyle rozstaliśmy się, co uczucie między nami wygasło.
– A numer cztery?
– To był...
– Niech zgadnę... Damon?
– Tak.
– W porządku. To znaczy, w końcu był twoim chłopakiem. – Jim przerywa. – Więc jak on to zrobił? Czy to była prawdziwa romantyczna deklaracja?
– Tak naprawdę, to zrobił to nieco podstępnie. Zupełnie mnie zaskoczył. Byliśmy razem dopiero sześć tygodni.
– Sześć tygodni?
– Tak, wiem. Szliśmy na koncert do klubu Hummingbid. Na ulicy Bull Street nagle się zatrzymał, odwrócił się do mnie i powiedział: „Zastanawiałem się nad tym od dłuższego czasu i chcę ci powiedzieć, że zakochałem się w tobie”.
– A ty co odpowiedziałaś?
– Wtedy nie przyszło mi do głowy, iż mogę być zakochana w Damonie, ale nie znoszę być nieuprzejma. Poza tym nie mogłam znieść myśli, że mógłby czuć się źle przez cały wieczór tylko dlatego, że ja nie odpowiedziałam tym samym. Uśmiechnęłam się więc do niego i powiedziałam: „Ja też cię kocham”. Jego twarz się rozjaśniła i cały wieczór był w dobrym nastroju. Nie powiedziałam prawdy i czułam się przez to okropnie. Później jednak wyznanie miłości nie było już kłamstwem.
– Więc naprawdę go kochałaś?
– Tak. Choć to uczucie różniło się od poprzednich. To była dojrzała miłość.
– Jak było?
– Nie można tego opisać słowami. Ale gdy to poczujesz, od razu wiesz, że to jest to. – Śmieję się nieśmiało, aby zmienić nastrój rozmowy. – No dalej. Ja powiedziałam już wszystko. A co z tobą? Ile razy powiedziałeś „kocham cię”?
– Nigdy.
– Ani razu?
– Wielkie zero.
– Nie rozumiem. Jak możesz mieć dwadzieścia trzy lata i nie mieć na koncie żadnych wyznań miłosnych?
– Tak naprawdę nigdy nie byłem entuzjastą mówienia „kocham cię” – przyznaje Jim. – Chodzi o to, że w młodości nie ma zbyt wielu okazji, w których facet powinien powiedzieć te słowa.
– Jak możesz tak mówić? – pytam z niedowierzaniem.
– Ale to prawda.
– Miałeś przecież przede mną dziewczyny. I nigdy nie powiedziałeś żadnej, że ją kochasz?
– Przyznam, że wiele z nich lubiłem, ale żadna nie wzbudziła we mnie uczucia, które powinno według mnie towarzyszyć tym dwóm krótkim słowom.
– Żadna?
– Żadna.
– Byłeś chociaż blisko powiedzenia tych słów?
– Nie bardzo. Ale były dziewczyny, które wyznawały mi miłość.
– I co wtedy robiłeś?
– Mówiłem „dzięki”.
Patrzę na Jima przerażona. – Powiedz, że żartujesz.
– Z perspektywy czasu widzę, że to nie była najlepsza reakcja, ale obawiam się, że rzeczywiście tak mówiłem. Myślałem, że to przejaw bycia uprzejmym.
– Żebyśmy się dobrze zrozumieli. One mówiły: „Jim, myślę, że się w tobie zakochałam”, a ty odpowiadałeś „Dzięki, stara”?
– Nie nazywałem ich „stara”, to byłoby głupie. Ale rzeczywiście, tak to z grubsza wyglądało.
– Musiałeś być prawdziwym czarusiem. Jedyną zaletą wypływającą z tego co powiedziałeś, jest fakt, że nie byłam jedyną dziewczyną na świecie, która po wyznaniu miłości otrzymywała prostackie odpowiedzi.
– Zabawne jest to, – mówi Jim – że im rzadziej wypowiadasz te słowa, tym większego znaczenia nabierają one dla ciebie.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Jest tak. Nie chodzi o to, że nie wierzę w miłość. Bo wierzę. Chodzi o to, że wydaje mi się, że mam dla niej większy szacunek niż ludzie, którzy po prostu zwyczajnie rzucają tymi słowami na lewo i prawo.
– Takich jak ja? – żartuję.
– Właśnie. Widzisz, dla mnie słowa „kocham cię” są jak jeden z tych czerwonych przycisków za szklaną szybką, na której napisane jest „Zbić w razie niebezpieczeństwa”. A ja w żadnym razie nie zamierzam zbić szybki, jeśli nie będzie chodzić o wyjątkową sytuację, to znaczy prawdziwe uczucie.
– Zaczynam już rozumieć twój punkt widzenia.
– Taki już jestem. Jeśli tego nie czuję, nie powiem tego tylko dlatego, żeby ktoś się lepiej poczuł.
– Nie – mówię z sarkazmem. – To byłoby zbyt okropne.
– Tak czy inaczej, – spokojnie kontynuuje Jim – to sprowadza nas do kwestii, którą chciałem poruszyć.
– To znaczy?
– Pamiętasz jak prosiłem cię, abyś nie wyciągała żadnych pochopnych wniosków z tej rozmowy.
– Tak.
– Po zastanowieniu uważam, że możesz wyciągać dowolne wnioski.
– Ale przecież zabroniłeś mi to robić.
– Ale teraz mówię, że możesz.
– Dlaczego? Tyle razy powtarzałeś mi, abym nie nadinterpretowała tego, co mówisz.
– Słuchaj, – mówi – staram się powiedzieć ci, że chyba nadeszła dla mnie chwila, aby zbić szybkę.
– Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz.
Jim wybucha śmiechem. – Wiem, co robisz, Smithy.
– Tak?
– Próbujesz zmusić mnie, abym to powiedział.
– Tak?
– Tak.
– Więc dlaczego tego nie powiesz?
– Dobrze, powiem...
– Poczekam, aż będziesz gotów. – Koncentruję całą moją energię psychiczną na nim. Siłą woli próbuję sprawić, aby to powiedział.
Powiedz to.
Pierwsze słowo.
Powiedz to.
Drugie słowo.
Powiedz to.
Wypowiada trzecie słowo.
Jest. Powiedział to. – Kocham cię. – Nie ma wątpliwości. Teraz nie może już tego cofnąć.
Patrzę jak Jim przygląda się moje twarzy, próbując przewidzieć reakcję. Robię minę pokerzysty.
– Słyszałaś, co przed chwilą powiedziałem? – pyta.
Przytakuję i uśmiecham się do niego jak idiotka.
– Więc jaka jest twoja odpowiedź na moje pierwsze wyznanie miłości osobie, która nie jest moją mamą?
– Dzięki – mówię w końcu i wybucham śmiechem.