Z powrotem do uszatej sowy
EGZEKUCJA
— Nie — powiedział Żołnierz. — Nie zasłaniajcie mi oczu.
Sierżant popatrzył na niego przez chwilę z bezczelnym zdziwieniem i ponownie usiłował przewiązać mu oczy czarną chustą. Żołnierz jednak wciąż uchylał głowę.
— Nie — sprzeciwiał się cicho. — Chcę to widzieć.
— Po jaką cholerę? Nie kręć się!
Żołnierz właściwie i tak nie mógł się ruszać, tylko szyją mógł kręcić. Zaskoczony Sierżant powoli opuścił rękę z chustą. Kapitan stał nieco dalej, pod szarą ścianą, odwrócony plecami. Jeden z rekrutów glansował mu właśnie buty. Sierżant zameldował:
— Nie pozwala zawiązać sobie oczu.
Kapitan nawet się nie odwrócił, tylko nieco uniósł głowę i zawołał w stronę ściany:
— Jak to nie pozwala?
— Mówi, że chce to widzieć.
— A po co wy w ogóle dyskutujecie? Jesteście na przepustce czy co?
Sierżant ponownie spróbował założyć Żołnierzowi chustę na oczy, a kiedy ten uchylił się, uderzył go pięścią w twarz.
— Nie słyszałeś? — powiedział pouczająco. — Nie jestem na przepustce.
Uderzenie oszołomiło Żołnierza.
— Mowa była o tym — zaczął Żołnierz, otworzywszy oczy po ciosie i splunąwszy na ziemię — mowa była o tym, że mnie rozstrzelacie, a nie o tym, że przedtem będziecie bili. To ogromna różnica.
Kapitan zbliżył się.
— O co wam chodzi? — zapytał.
— Chcę widzieć, jak będziecie do mnie strzelać — powiedział Żołnierz. — Nic więcej.
— Macie jeszcze jakieś inne pomysły? A może chcielibyście jeszcze zobaczyć, jak was grzebią? Co to się dzieje — zwrócił się do Sierżanta — przecież oni chcą coraz więcej wiedzieć?
— Ja też nie lubię mieć zawiązywanych oczu — odpowiedział niby żartem Sierżant. — Ale to oczywiście co innego.
— A kiedy to ostatnio mieliście zawiązywane oczy, Sierżancie?
— Już nie pamiętam. Dawno temu, kiedy bawiliśmy się w ciuciubabkę.
— I nie lubiliście tego?
— Dawało złe przeczucia — powiedział Sierżant.
— Mam przecież prawo — włączył się Żołnierz. — Mam prawo widzieć, póki widzę. To mi się należy ze względu na moją godność. Żebym widział, co ze mną robią.
— Niezgodne z regulaminem — rzekł Kapitan i rozłożył ręce. — Jest wojna. — Następnie miękkim, powolnym krokiem oddalił się pod ścianę, tam gdzie stał uprzednio.
— Na kokardkę prosisz? — odezwał się Sierżant i chwyciwszy Żołnierza za włosy, ale niezbyt brutalnie, przyciągnął do siebie jego głowę. — Przestań się wreszcie wiercić!
— Ty! — powiedział Żołnierz. — Ty… idź do cholery.
— Od kiedy jesteśmy na ty! — krzyknął Sierżant, zwracając się w stronę Kapitana. — No coś takiego! — po czym odwrócił się. — Nie awanturuj się, durniu — dodał ugodowo. — Też wam mówię, abyście się nie naprzykrzali — dorzucił Kapitan.
— Była mowa o kuli w łeb i o niczym więcej — upierał się Żołnierz.
— No i ją dostaniesz — powiedział Sierżant — bądź spokojny.
— Ale chcę to widzieć. Niech to będzie moje ostatnie życzenie.
Kapitan zatrzymał się.
— Która godzina? — zapytał.
— Za kwadrans szósta — odpowiedział Sierżant.
Kapitan wzruszył ramionami.
— A dajcie spokój. Niech mu będzie.
Do muru było jeszcze kilka kroków. Skazaniec widział stojących wokół żołnierzy, pod stopami czuł poranne zimno bruku. O niczym nie myślał.
— Ile masz lat? — zapytał Sierżant, kiedy zatrzymali się pod murem.
— Odpowiem ci: dwadzieścia sześć.
— Warto zapamiętać — powiedział Sierżant gorzko.
Żołnierz uśmiechnął się łagodnie. Jak w Biblii.
— Czy mogę usiąść? — zapytał.
— Czy może usiąść? — wrzasnął Sierżant w stronę Kapitana, który rozmawiał z plutonem.
Oficer odwrócił się, chwilę odczekał, aby lepiej zrozumieć pytanie.
— Niech siądzie — odkrzyknął wyrozumiale.
— Zmęczyłeś się, synu? — zapytał Sierżant, kiedy już Żołnierz przykucnął na kamieniach.
— O co ci chodzi? Nie widzisz?
— O, przepraszam, nie chciałem cię urazić — powiedział Sierżant. — Pomyślałem sobie tylko, że to byłoby dość dziwne, gdybyś teraz był zmęczony, bo niby od czego. Masz jeszcze jakieś siedem minut, z tego pięć możesz sobie spokojnie posiedzieć.
Ciemna woda lśniła między kamieniami i niczym lustro odbijała drżenie gładzi. Od wschodu, ponad ścianą, zaczęło szybko jaśnieć i z zanikającej ciemności wyłaniały się chmury. Ale Żołnierza nie to ciekawiło. Na mokrym kamieniu przycupnął podmarznięty pająk. Przyglądał się pająkowi. Cienkie, letnie spodnie wojskowe szybko przemokły. Poderwał się więc na równe nogi, jakby dziwiąc się, jak to łatwo poszło. Wciąż patrzył na kamień, lekko pochylając głowę.
— Co tam zobaczyłeś? — zapytał Sierżant.
— Pająka — odpowiedział Żołnierz.
— Jak się właśnie budzi — dodał z satysfakcją Sierżant. — No widzisz, jeszcze czegoś nowego się nauczyłeś. — Mógłbyś stulić gębę i wreszcie zejść ze mnie — odezwał się zrezygnowanym głosem Żołnierz.
— Nudzą mnie już te twoje morały — powiedział Sierżant.
— Jak cię tak wszystko interesuje, to ci powiem jeszcze tyle, że kiedy usłyszysz trzask, będzie to tylko repetowanie broni. Wtedy możesz policzyć sobie do trzech, a jak się pospieszysz to nawet do pięciu. Mówią, że wszyscy wtedy liczą.
— A idźże do diabła! — krzyknął Żołnierz.
— Sierżancie — zawołał Kapitan — dajcie mu spokój w ostatnich chwilach. Wytrzymajcie i wy jeszcze tych kilka sekund.
Żołnierze podeszli bliżej i odprowadzili skazańca pod ścianę. Był to raczej kawałek zwykłego muru niż fragment ściany. Szary i pusty. Żołnierz przylgnął do muru plecami, niemal całym ciałem, twarzą do plutonu. Kapitan stanął obok żołnierzy i sponad wyciągniętych luf obserwował człowieka, którego w taki dziwaczny sposób, patrząc mu prosto w oczy, trzeba było zabić. Z kieszeni munduru wyjął rozkaz i odczytał go.
Nad niskim murem jaśniało już niebo. Żołnierz patrzył przed siebie i nie wiadomo było, czemu się tak przygląda. Usłyszał trzask. Kątem oka widział też Kapitana. Żołnierz uniósł ręce do wysokości ramion. Tak to sobie wyobrażał i chciał się przekonać, czy mu się uda. W niezwykłej ciszy wydawało się, że z cichym pluskotem poruszyło się odbicie chmur w strużkach wody między kamieniami. Niebo bielało, stawało się niemal mleczne i naraz poczuł, że wraz z tą ciszą przenika go lodowate zimno, że wchodzi w niego bez reszty wraz z utratą poczucia rzeczywistości. — Amen — powiedział Sierżant.
Kapitan ledwo przytomny siedział na ziemi.
— Wam to się raczej należało… — zaczął zdanie, ale zauważył, że Sierżant nie zwraca na niego najmniejszej uwagi, więc nie dokończył tego, co chciał mu powiedzieć.