Zapomniane światło
W pewnej chwili umierająca Zezulka powiedziała do mnie:
- A kiedy drzwi sie zamkno,tyle świateł na ziemi!
Zamkną się także drzwi naszego życia i tych świateł już nie zobaczymy. W Bernie Morawskim i w Kromieżyrzu jest ponoć ulica Jakuba Demla. Wierzyć mi się wprost nie chce, że jestem Morawianinem. W Wielkim Międzyrzeczu koło księgarni Żyda Buchsbauma, gdzie jest najwięcej smrodu, będzie po mojej śmierci - dzięki "Przeglądowi Turystycznemu" - honorowa "Droga Jakuba Demla". Ale my już tej drogi nie zobaczymy: ani pan, ani ja, panie Bogumile Ptaczku! My do Ziemi Obiecanej nie wejdziemy, anipan, ani ja, drogi panie B. M. P.. Mojżesz ją przynajmniej ujrzał, choć nie dane mu było wejść do niej, ale my jej nawet nie zobaczymy.
A kiedy drzwi się zamkną, tyle świateł na ziemi.
Jezus miał Swoje miłości. Ulubieńca Jana (tego ucznia, którego Jezus miłował), Marię Magdalenę, Martę, Łazarza - a Piotra pyta:
- Czy miłujesz mnie bardziej niżli oni?
To dziwne, że Jezus nie kochał wszystkich ludzi tak samo. Mnie to nie wydaje się dziwne, ale dziwi mnie, że żąda się tego ode mnie. Od Boga się tego nie żąda, żąda się tego od Jakuba Demla, Bóg w swojej mądrości nie jest zdolny do tego, aby wszystkich ludzi kochał jednakowo, ale ode mnie się tego wymaga.
Dziś w nocy śniło mi się, że gonię zwierzę, które na początku było niczym wąż, ale potem miało cztery nogi i przypominało łasicę, było tylko dłuższe i miało kolor kani, a i sierść jego swoim zabarwieniem przypominała łuskowatość tego grzyba. Rzucałem w to zwierzę wszystkim, co nawinęło mi się pod rękę, i uszłoby z życiem, ale na szczęście zawróciło wprost na mnie, a ja uderzyłem je, i było zamroczone, i ja natychmiast odciąłem mu łebek.
Był przy tym pan kierownik Bartunek, który niedawno umarł, i jeszcze jeden pan, i ten drugi pan wyciął z tego zwierzęcia grasicę, i zaczął ją jeść na surowo, i pan kierownik Bartunek powiedział, że to nie lada jaki smakołyk, i poprosił tego drugiego pana, aby mu dał kawałek, i ten pan podał mu to na swoim palcu wskazującym, a wyglądało to jak na wpół przejrzysty sopel. Wstrząsnął mną dreszcz obrzydzenia i odwróciłem oczy. Za dziesięć minut będzie północ, boję się pójść do łóżka. Życia się nawet tak nie boję, ale strasznie boję się snów. Tak mnie zawsze udręczą!
Zezulkę pochowano w tę sobotę. Umierała całe cztery godziny. Byłem przy tym. Pomagałem jej umrzeć. Nie odzywała się już, ale aż do końca zachowała pełnię świadomości. Właściwie to ona zadusiła się tak jak Paula Kytlicowa - niczym gołąbka.
Twarz jej zmieniała wygląd, aż mnie to dziwiło. Dostrzegałem w niej kolejno podobieństwo do jej ojca, jej matki i do całego rodzeństwa. Ale dane mi było widzieć jej oczy i usta, kiedy żegnała się ze swoim mężem i ze swoimi dziećmi. Nigdy przedtem nie widziałem jej tak pięknej, w spojrzeniu jej skupiły się bowiem jak w soczewce całe cierpienie i cała miłość: tak jak słońce - nim zajdzie zupełnie - raz jeszcze rozsyła swoje promienie na wszystkie strony. A jej usta, choć niezdolne już do wypowiedzenia słowa, ileż one mówiły!
Tego dnia przed świętym Wacławem, we czwartek, umarła o czwartej godzinie po południu, a w sobotę ją pochowaliśmy. Był upalny słoneczny dzień, na grobie Pauli Kytlicowej w koronie modrzewia szpaki uderzały czynelami swoich skrzydeł i śpiewały, zachłystując się szczęściem.
Ale w niedzielę rano, kiedy wracałem z cmentarza, a wszyscy byli na porannej mszy w kościele, idę ja sobie bezludną ulicą, idę obok domu, z którego przed dwudziestoma czterema godzinami wyniesiono zmarłą Marię Zezulową...