"Bozia dała mu wielki talent, a teraz go zabrała". Artyści wspominają Stanisława Soykę
W czwartek wieczorem zmarł Stanisław Soyka. W trakcie trwania koncertu na sopockim festiwalu Top Of The Top, na którym miał wystąpić. Wokalistę, który z powodzeniem radował swoimi piosenkami starszą i młodszą publiczność, próbując z wielkimi sukcesami swoich sił w różnych gatunkach i konwencjach, żegnają dziś ważne osobistości polskiej kultury.
- To ogromna strata - mówi wokalistka Alicja Majewska. - Zawsze byłam pod wielkim wrażeniem jego talentu wokalnego i jest mi dziś bardzo smutno, bo uświadamiam sobie, że umyka nam kolejna wielka, wybitna osobowość artystyczna. Spotykaliśmy się nie raz, kiedy przecinały się nasze trasy koncertowe, zwykle w restauracjach hotelowych. Przy każdej takiej okazji przekonywałam się, jak ciekawym i ciepłym człowiekiem był Staszek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Kultura WPełni": Monika Janas obala mity na temat pracy agentów aktorów
Więcej o artyście powiedziała Ewa Bem, która rozmawiała z nim bardzo krótko przed śmiercią.
- Zobaczyłam go po próbie w Sopocie - opowiada. - Siedział ze swoim przyjacielem, zwyczajnie, na murku. Podeszłam się przywitać, zaczęliśmy rozmawiać. I, zupełnie nie wiem czemu, Staszek nagle skręcił w stronę tematu śmierci, odchodzenia, zwłaszcza ludzi, którzy żegnają się ze światem za wcześnie. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się to bardzo symboliczne, może nawet metafizyczne. Staszek taki właśnie był: żeby z nim porozmawiać nieco głębiej, trzeba go było niejako otworzyć. Musiał do siebie dopuścić, a najlepiej było go do tego skłonić właśnie za pomocą jakiejś głębszej, metafizycznej myśli.
Wokalistka opowiedziała także o tym, jakim artystą był Soyka i jak postrzegała kolejne etapy jego wielkiej kariery.
- Staszek osiągnął maksymalny poziom świadomości artystycznej - mówi Bem. - Zarówno na poziomie tekstów, jak i muzyki. Co więcej, dotarł tam, idąc swoją własną ścieżką, nie oglądając się ani trochę na żadne mody, nie ulegając żadnym naciskom. To zawsze bardzo żmudna i długa droga. Kochałam jego podejście do melodii: urocze, lekko nonszalanckie. On je nie tyle ubarwiał, czy raczej uczłowieczał. Było w tym słychać wielki talent, ale też prawdziwego, szczerego człowieka. To było niezwykłe i niepowtarzalne.
Stanisława Soykę w rozmowie z Wirtualną Polską wspomina także jedna z największych osobowości polskiej sceny alternatywnej, Lech Janerka.
- W dwa tysiące którymś roku odbierałem w Warszawie Fryderyka - opowiada. - Wyszedłem z sali na papierosa i schowałem się w jakimś ciemnym kącie. Okazało się, że schował się tam też Soyka. Na mój widok, znad papierosa zaczął mi cicho śpiewać moją piosenkę "Wieje". Zapytałem go: "Staszku, czy wiesz, że to pieśń pogrzebowa?". "Wiem, wiem Lechu".
Janerka powiedział też kilka słów o wielkim talencie Soyki. I o niedoszłej nigdy do skutku współpracy z nim. - Bozia dała mu wspaniały głos i niepowtarzalną muzykalność - opowiada. - Wiele razy chciałem go poprosić, żeby zagrał coś ze mną na pianinie, bo grał ze wspaniałym drivem. Ale nigdy nie zdobyłem się na odwagę. No tak… Bozia dała mu muzyczne przymioty, a teraz zabrała je razem z nim. Żal…
Najkrótsza, ale najgorętsza i najbardziej emocjonalna była rozmowa z Anną Marią Jopek.
- Myślałam, że dam radę powiedzieć o Staszku, ale przepraszam, nie mogę. Proszę to wybaczyć - zdołała tylko wydusić wokalistka. - Jednym słowem o Stasiu: serce.