Publika krzyczała, jak kazali. Lady Pank robi z ludźmi cuda
Lady Pank i T.Love wśród muzyków młodego pokolenia? Na Żywiec Męskie Granie wszystko jest możliwe. Możliwe jest na przykład przerwanie kultowej ballady i nakłonienie publikę do krzyku na całe gardło.
Męskie Granie zawitało do Gdańska. Miejscowi mogli być w lekkim szoku, bo festiwal zaczął się prawie w letnią pogodę. Można było przez chwilę pomyśleć, że w Trójmieście skończyła się jesień, ale gwałtownych uciech koniec gwałtowny, jak to pisał Szekspir, i deszcz dumnie i szybko wrócił, choć wcale nie na długo. Trzeba przyznać, że i festiwalowicze, i organizatorzy byli na to sumiennie przygotowani. Ale to nie tekst o warunkach pogodowych na Pomorzu!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rekordziści. Te filmy zarobiły najwięcej, kwoty przyprawiają o zawrót głowy
Dzień koncertowy rozpoczęła Daria ze Śląska, wprowadzając widzów w swój magiczny świat i dając solidne podstawy ku dobrej imprezie w pierwszy dzień Żywiec Męskie Granie. Niedługo po niej na dużej scenie Piotr Rogucki zabrał publikę w podróż, której nie da się ubrać w schematy. To był ciekawy set, który zbudował wraz z Normalnymi Ludźmi. Pojawiło się kilka znanych kawałków Comy. Rozbrzmiała przede wszystkim jedna z najpiękniejszych polskich piosenek o miłości, czyli "Mała". Kawałek sprzed ponad dekady, który wciąż urzeka niezwykłym tekstem. "Nie broń mi mała wierzyć, że cały świat nie jest ciebie wart"! Rogucki nie przestaje zaskakiwać. Pyszne to było. Dodatkowo zebrani pod sceną mieli prawdziwą gratkę, bo to jedyny koncert Roguckiego i Normalnych Ludzi na trasie Męskiego Grania.
Po przerwie na scenie pojawili się oni - dla wielu zdecydowanie największe gwiazdy tej imprezy - Lady Pank. Ktoś powie: zbiorowe szaleństwo. Ktoś inny: dekady mijają, a Lady Pank wciąż rozbudza publikę, jakby świat zatrzymał się gdzieś w latach 80. Dokładnie w 1983 r. zaczęli grać "Kryzysową narzeczoną" - utwór, od którego Panasewicz, Borysewicz i ekipa wystartowali swój gdański koncert Męskiego Grania. I było to solidne, gitarowe granie, z tą charakterystyczną, niepodrabialną nutą. Fanów nie brakowało. Tym muzykom nie szkodzą żadne afery, żadne wymienianie ich po inicjałach w nagłówkach prasowych. Mają wierną publikę, która bawi się, jakby jutra miało nie być.
Lady Pank na trasie Męskiego Grania 2025 gra swoją pierwszą płytę, czyli impreza pod sceną gwarantowana. Borysewicz zresztą otworzył koncert znamiennymi słowami: - Lepiej się ku...wa bawić, niż być smutnym. Z taką tezą można się zgodzić, prawda? Smutno nie było, bo nawet gdy grali "Zawsze tam gdzie ty", to publiczność szalała. Pomysł, by przerwać balladę przy słowach "w jeden ciepły krzyk" i pozwolić zebranym krzyczeć? Świetny.
Dużą niespodzianką okazał się Igo, który w ostatnim czasie zbudował fantastyczne muzyczne portfolio. Taneczna set lista, gościnne występy (m.in. Krzysztofa Zalewskiego), dobry beat i głos, który szybko pokochali Polacy - to był kolejny dobry występ tego wieczoru, który trzymał wysoki poziom.
A finał? Na to zebrani czekali pewnie najbardziej. Męskie Granie Przestawia, czyli Krzysztof Zalewski i Muniek Staszczyk z T.Love na jednej scenie, śpiewający na zmianę swoje największe kawałki. W przypadku T.Love to podwaliny popkultury, numery kultowe. Zalewski też zmierza w tę stronę, bo kto nie zanuciłby jego "Miłość miłość" z pięknym "Bez ciebie wszystko mi jedno i czuję jakby mnie było pół" albo "Annuszkę" - tą, co rozlała olej! Muzycy w rozmowie z WP Kultura w dwóch oddzielnych wywiadach komentowali tę nietypową współpracę. Muniek wydawał się przejęty i może nawet lekko zestresowany, gdy mówił nam:
- Dla mnie to jest nowość. Jestem naprawdę podekscytowany. Tych koncertów się w życiu zagrało tysiące, a tutaj nagle trafia się nam coś zupełnie innego. Jak to wyjdzie? Ciekawe jest też to, że jesteśmy z różnych pokoleń.
Z kolei Zalewski opowiadał: - To dla mnie ważny projekt chociażby przez wzgląd na fakt, jak kultowym zespołem dla polskiej muzyki rozrywkowej jest T.Love. Myślę, że każdy muzyk z mojego zespołu przesiąknięty jest przebojami T.Love. Zresztą nie tylko dla muzyków to zespół kultowy, każdy, przynajmniej z mojego pokolenia, zna kawałki T.Love. Dzięki temu projektowi dostrzegam, że jest coś w rodzaju tradycji przekazywania sobie pałeczki, takiej sztafety pokoleń. Uczyliśmy się pierwszych riffów na numerach Beatlesów czy właśnie T.Love.
Muniek mówił ze sceny takie słowa: "przeciętności się boję w ch...". Ten mariaż dwóch pokoleń zdecydowanie nie należał do przeciętnych. Choć ich głosy momentami nie współgrały, było to wyjątkowe widowisko. Zalewski śpiewa czysto, niemal po profesorsku. Ma potężny głos, który wypełnia przestrzeń. T.Love to - jak sami mówią - "brudne granie", które wywodzi się z podwórka. Nuty swoje, T.Love swoje, ale to działa od wielu lat. To duże szczęście móc oglądać ten kultowy zespół w takim projekcie, który na pewno jest dla nich dużym wyzwaniem.