Anja Orthodox: latami sabotowałam działania zespołu [WYWIAD]

- Miałam w sobie silne przekonanie, że to jeszcze nie jest właściwy moment - że to nie będzie dobra płyta - mówi w rozmowie z WP Kultura Anja Orthodox. - Bardzo "pomagała" w tym moja depresja - unieruchamiała mnie, odcinała od energii. Na to wszystko nakładały się różne okoliczności - zawirowania personalne i życiowe - dodaje.

Anja OrthodoxAnja Orthodox
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe | Natasza Jakubowska
Bartosz Sąder

Bartosz Sąder, WP Kultura: "Argento" to pierwszy album Closterkellera od ośmiu lat. Dlaczego właśnie teraz? Co musiało się wydarzyć, żeby ta płyta powstała?

Anja Orthodox: Już od dłuższego czasu czuliśmy, że najwyższy czas na nowy album. Tak naprawdę już po płycie "Viridian" z 2017 r. - którą bardzo lubię i uważam za udaną - zaczęły pojawiać się pomysły na nowe utwory. Tyle że cały proces mocno się rozciągał w czasie. Mimo wszystko w 2020 czy 2021 r. graliśmy trasę koncertową, podczas której prezentowaliśmy kilka nowych kawałków. Potem były dalsze próby, zajawki, ale miałam w sobie silne przekonanie, że to jeszcze nie jest właściwy moment - że to nie będzie dobra płyta.

Próbowałaś coś z tym zrobić?

Nie potrafiłam tego nawet jasno zakomunikować zespołowi. Sabotowałam działania. Bardzo "pomagała" w tym moja depresja - unieruchamiała mnie, odcinała od energii. Na to wszystko nakładały się różne okoliczności - zawirowania personalne i życiowe. Nie miałam siły ani energii, by wziąć zespół w garść i popchnąć sprawy do przodu.

Co się zmieniło?

Do składu wrócił Krzysiek Najman - po raz trzeci w historii zespołu. On u nas gra w cyklach ośmioletnich (śmiech). Najpierw w latach 1992-1999, a potem 2006-2013. Już z Krzyśkiem w składzie intensywnie świętowaliśmy jubileusz 35-lecia. Aż w końcu w zeszłym roku wprowadziłam — jak to nazywam - terror Mechagodzilli. Powiedziałam sobie i chłopakom: musimy wreszcie nagrać tę płytę! Pierwsze nowe utwory testowaliśmy podczas jesiennej trasy 2024, którą promowaliśmy hasłem "Idzie nowe". Zapowiadałam wtedy ze sceny, że za rok wracamy z nowym albumem - żeby zmusić siebie i rzeczywistość do działania. Zaklepałam studio u Adama Toczki od 1 lipca. Nie było odwrotu.

Obiecałaś... 

I wtedy nagle... miesiąc przed nagraniami odszedł gitarzysta, Jaro. Przyszedł na próbę, dał każdemu ulubiony, dobry alkohol i powiedział: "Było super, ale znikam". Wszyscy wokół zamarli, ale ja zdecydowałam, że nie będziemy niczego przekładać, ani odwoływać. Zadzwoniłam do Mariusza Kumali i w ten sposób udało się uratować sytuację.

Nela Maciejewska i Maciej Stuhr o serialu "Glina". "Ukłon w stronę widza"

Mieliście z Mariuszem rozmowę o przeszłości? Dla niewtajemniczonych, to twój były mąż. 

Oczywiście. Minęło już tyle lat. Oboje pogodziliśmy się z przeszłością. On ma żonę, cudowną córeczkę, której zdjęcia mi czasami podsyła. Rozmawiamy całkiem często, tak po ludzku, przyjacielsko, bez napinki. Rozmowę na temat dołączenia jego do trasy koncertowej odbyliśmy w samochodzie, jadąc razem - specjalnie tak, żeby nie patrzeć sobie w oczy. Bo to ułatwia. Nie trzeba było się wtedy przyznawać do dawnych błędów, do tęsknot. Po prostu patrzyliśmy przed siebie i mówiliśmy wprost. Rozmawialiśmy o czystej, artystycznej więzi, która zawsze między nami była. W pewnym momencie powiedziałam: "Mariusz, minęło 10 lat, mamy swoje życia, nie spieprzmy tego po raz drugi, proszę cię".

Skąd wiedziałaś, że on się zgodzi na tę współpracę?

Bo się doskonale rozumiemy artystycznie. Mariusz to nie jest po prostu gitarzysta. On to taki bijące źródło prawdziwej, głębokiej muzycznej sztuki. Zresztą, Closterkeller to zespół, gdzie nie przyjmuje się muzyków przypadkowo. 

I to wszystko rozegrało się na miesiąc przed wejściem do studia...

Tak! Zostawiliśmy partie gitar nagrane jeszcze przez Jaro w "Cieniu wilka", ale całą resztę trzeba było zrobić w ekspresowym tempie - nawet nie cały miesiąc, tylko trzy tygodnie. Mariusz mieszka w Bielsku-Białej, więc pracowaliśmy zdalnie, wymieniając się plikami praktycznie codziennie. I wszystko się pięknie poukładało. Jest pełne zrozumienie, jest chemia, jest szacunek, który przyszedł z czasem i doświadczeniem. I jest radość. Taka prawdziwa.

Okładka płyty "Argento"
Okładka płyty "Argento" © Materiały prasowe

Kto namówił was do tego, żeby brzmienie tej płyty było tak bardzo surowe?

Adam Toczko, nasz realizator, to prawdziwy artysta - świetnie nam się z nim współpracuje. Chłopaki nagrali niemal wszystko "na setkę". Było też dużo improwizacji i swobody, co sprawiało, że nagrania były świeże i pełne energii. Przy nagrywaniu wokali minimalną jednostką poprawki były całe zwrotki albo refreny. Świetnym przykładem jest "Cień Wilka", który nagrałam w całości za pierwszym razem. 

Dość odważnie w świecie, gdzie skomputeryzowane dźwięki przejmują władzę nad brzmieniem. 

Zwłaszcza dla mnie było to spore wyzwanie, bo mam tendencję do drobiazgowego cyzelowania nawet najmniejszych elementów, a tu nie było żadnego poprawiania. Ale ja lubię wyzwania wokalne i zawsze starałam się szukać nowych sposobów wyrazu - od zwykłego śpiewu, przez inspiracje operowe czy dalekowschodnie, aż po darcie mordy, szept czy melorecytację. Tym razem Toczas mnie "przeczołgał" wymagając przede wszystkim prawdziwości i naturalności. Najodważniejszym tego przykładem jest chyba "Białe wino", gdzie wokal jest bardzo naturalny, wręcz naturalistyczny, z wieloma niedoskonałościami. Ale właśnie taki miał być! Cały proces nagrywania był bardzo uwalniający i ekscytujący, bo pozwoliliśmy muzyce płynąć i akceptować ją jako żywą całość.

Closterkeller – Cień wilka (Official Video) | zapowiedź albumu „Argento” 15.10.2025

Spełniliście się artystycznie na "Argento"? 

Zdecydowanie tak! Dla mnie "Argento" jest płytą wręcz zaskakująco nowoczesną - jak na Closterkeller. Może nie w sensie dosłownego "unowocześnienia", ale na pewno to krok w stronę świeżego, bardziej współczesnego brzmienia. Mam też świadomość, że może nie wszyscy słuchacze - zwłaszcza ci, którzy oczekują od nas typowo mrocznej, gotyckiej estetyki - ją tak samo docenią.

Przed wywiadem zdradziłaś mi, że nie umiesz już na "Argento" spojrzeć z dystansem. Boisz się oddać tę płytę ludziom?

Nie. Ja podchodzę do tego tak: artysta tworzy to, co poczuje, i daje to ludziom. Kto to łyknie, dobrze, a jeśli komuś się nie spodoba, to niech znajdzie coś innego, co mu bardziej pasuje. Uważam, że to jest zdrowe podejście. Tak samo jest na koncertach - bez litości gramy dość ambitną muzykę i nie schlebiamy najbardziej popularnym gustom. Absolutnie celem Closterkellera nie jest granie dla jak największej liczby ludzi. My gramy dla wybranych - odbiorców takich jak my. Dzięki temu na koncertach mamy spokój, nie przychodzą, chociażby goście co robią zadymy. U nas są sami kulturalni ludzie, chociaż jest ich w związku z tym mniej. Nie zależy mi na tym, żeby ktoś przyszedł na koncert Closterkellera, żeby się piwa nachlać, krzyczeć i obijać o ludzi. Jest mnóstwo innych wykonawców, którzy nadają się do tego dużo lepiej niż my.

Nie przejmujesz się krytyką...

Krytykę jak najbardziej przyjmuję, a nawet cenię - pod warunkiem że jest konstruktywna. Nie przejmuję się krytykanctwem. Na pewno pojawią się hejterzy, bo mamy bardzo wierną i zorganizowaną brygadę hejterską. Chociaż nie wiem, może przez te 8 lat jakoś dojrzeli albo zdążyli stracić zainteresowanie tym, co robimy, ale po "Viridian" to normalnie z majtek wyskakiwali. Ale jak do tej pory to płyta zbiera świetne recenzje. Jestem zachwycona.

Chyba bardzo szanujesz swoich słuchaczy, co?

Bardzo cenię sobie odbiorców, którzy rozumieją to, co tworzę jako artystka. Może nie chodzi nawet o rozumienie, a przede wszystkim o czucie - nadawanie i odbieranie na tych samych falach. 

Muzyka ma się chyba przede wszystkim podobać artyście, bo jeżeli was nie przekona, to jak ma przekonać słuchaczy?

Dokładnie tak. Trzymam się założenia, że nasza muzyka najpierw musi robić wrażenie na nas, twórcach. Zawsze też pozwalamy naszej muzyce wypływać w sposób naturalny - niewymuszony i nieograniczony żadnymi założeniami estetycznymi czy też wymogami kogokolwiek z zewnątrz. Dlatego też tym razem, wbrew oczekiwaniom niektórych, nagraliśmy płytę, która zdecydowanie nie jest gotycka. Nawet te mroczniejsze utwory brzmią inaczej, jakoś bardziej współcześnie, z większą energią. Tak wyszło, po prostu. Zresztą, od lat powtarzam: Closterkeller to nie jest typowy zespół gotycki, choć wielu wciąż tak nas postrzega. Niestety, również niektórzy dziennikarze - zamiast sprawdzić, co robimy dziś - nadal oceniają nas przez pryzmat lat 90. i płyty "Violet". A przecież od tego czasu zrobiliśmy mnóstwo innych, bardzo różnych rzeczy...

Anja Orthodox
Anja Orthodox © Materiały prasowe

Bardzo ci przeszkadzają te etykietki?

Szczerze mówiąc, budzi to we mnie lekką irytację, bo pokazuje, że niektórzy nie dopuszczają myśli, że zespół może się jednak rozwijać. Zdarzają się tacy, którzy mówią mi: "Najlepsze były te pierwsze płyty". No i co mam im powiedzieć? Z takimi opiniami trudno dyskutować, bo to przecież bardzo subiektywne.

Zawsze tacy się znajdą. 

Sztuka to nie jest sport - tu nie da się jednoznacznie powiedzieć: "to jest lepsze, a to gorsze". Muzyka działa na emocje. I każdy odbiorca może odebrać ten sam utwór zupełnie inaczej. W jednym wywoła takie uczucia, w innym – zupełnie inne. Ale z mojego punktu widzenia, jako twórcy - patrząc też obiektywnie na rozwój i jakość - najlepsze są nasze ostatnie płyty. I to naprawdę najlepsze – pod każdym względem. Nie mam potrzeby się o to spierać. A jeśli komuś bardziej podobają się te starsze? Cóż… Dobrze, że chociaż tamte.

Nie wszyscy tak mają. Znam gros zespołów, które "odgrzewają stare kotlety". 

Wiesz, jak to jest — jedni są gwiazdami, inni po prostu grają, a jeszcze inni naprawdę tworzą. I my w Closterkellerze zdecydowanie należymy do tej trzeciej grupy. Zdarza się, że ktoś mnie pyta o artystów z pierwszych stron gazet, i tak, czasem ciśnie się na język konkretne nazwisko. Weźmy na przykład bardzo cenioną przeze mnie Edytę Górniak - gdyby rzeczywiście miała w sobie potrzebę tworzenia sztuki, to może by ją tworzyła… chociaż raz na jakiś czas. No ale nie robi tego i to jej sprawa. Ja jednak tę potrzebę mam. I dlatego tworzę.

Niedawno rozmawiałem o tym z Muńkiem Staszczykiem - skąd was ta siła, żeby nadal tworzyć? Jesteście przecież taką legendą na rynku, że już dawno moglibyście odcinać kupony od tego, co stworzyliście. 

W naszym zespole jesteśmy przede wszystkim artystami. To nas odróżnia od "grajków" czy medialnych wydmuszek, które robią to wszystko głównie dla fejmu albo pieniędzy. Dla nas największą wartością i spełnieniem jest sam proces tworzenia. To właśnie daje nam satysfakcję i poczucie sensu. Moglibyśmy spokojnie odcinać kupony od wcześniejszych sukcesów, grać stare hity, nie ryzykować - ale to nie byłoby artystyczne spełnienie.

Gracie nieprzerwanie od początku istnienia zespołu. Nigdy nie przyszło ci przez myśl, żeby zawiesić działalność kapeli?

Zdarzyło mi się w życiu dwa razy "zostawić" Closterkeller. Pierwszy raz w 1998 r., kiedy rzuciłam muzykę i zaczęłam pracować jako serwisantka komputerowa. Składałam komputery, naprawiałam je - to była moja typowa ADHD-owa zajawka. Koledzy po prawie roku wyciągnęli mnie z powrotem i namówili na nagranie płyty "Graphite".

Drugi raz chciałam zakończyć działalność zespołu po odejściu Krzyśka i Pawła, dwóch głównych kompozytorów. Miałam poczucie, że Closterkeller to skończony obraz - trzeba go powiesić na ścianie i iść dalej. Spontanicznie ogłosiłam to na Przystanku Woodstock, mówiąc wyraźnie, że zespół będzie nadal grał koncerty. Niestety, wiele osób zrozumiało to jako natychmiastowy koniec zespołu. To był pierwszy raz, kiedy zderzyłam się z masowym niezrozumieniem prostego przekazu, jaki mi się wydawał jasny i oczywisty. Ale od tego czasu Internet uświadomił mi, że to nie był przypadek.

No ale przecież nadal jesteście i jak widać - macie się świetnie. 

Właśnie o to chodzi, że my nigdy nie robimy niczego na siłę. Wtedy, po odejściu Pawła i Krzyśka, uformował się "tymczasowy" skład, który miał tylko promować płytę. Tymczasem zupełnie organicznie wyłoniła się z tego nowa jakość i tak po kilku latach powstał album "Nero" - chyba najbardziej mroczny w naszej historii. Emocjonalnie najbliższy mi ze wszystkich, bo to ja jestem tym najbardziej "czarnym" pierwiastkiem w zespole.

Złośliwi wytykają też częste zmiany w składzie zespołu. 

Słyszę czasem, że skład Closterkeller zmienia się jak w kalejdoskopie, ale bez przesady. Zespół działa już 37 lat! Gitarzyści i basiści zmieniali się średnio co 8 lat, niejednokrotnie też wracając do składu po kilku latach tak jak teraz Mariusz, czy wcześniej Krzysiek. Rollo, klawiszowiec, dołączył w 1990 i gra w zespole do dziś. Nawet "najnowszy" - Adam - gra na perkusji w Closterkeller już od 11 lat. A tak właściwie to jest z nami od 1993, bo tak przy okazji jest moim synem. Chociaż niedawno "wykreśliłam" go z rejestru synów, bo jest już za stary na to miano (śmiech). Mam jeszcze drugiego syna, 18-latka, który też rośnie na rockowego muzyka.

Dobrze się z nimi dogadujesz?

Spoko, nie miałam żadnych problemów wychowawczych z moimi synami. Żeby się przeciwko mnie zbuntowali, musieliby chyba zostać księgowym albo księdzem (śmiech). Przez całe jego nastoletnie życie namawiałam starszego, żeby zrobił sobie tatuaż, a on nadal go nie ma! Za to młodszy Kuba, gdy skończył 18 lat, przyszedł do mnie i powiedział, że zrobi sobie tatuaż - i pytał, czy mu pozwalam. Powiedziałam: "Stary, cudownie!". Taką jestem matką.

Byłaś jedną z pierwszych kobiet w Polsce, które na scenie rockowej były nie tylko wokalistką, ale też liderką. Wiele razy musiałaś udowadniać, że jesteś wystarczająca?

Przede wszystkim musiałam udowadniać coś nie zespołowi, bo oni mnie jakoś tam szanowali i doceniali, lecz głównie ludziom z zewnątrz.

Nie traktowali cię poważnie?

Nie. 

Tylko i wyłącznie dlatego, że... 

Że baba. Koniec, kropka. Często na próbach dźwięku, gdy coś burczy lub trzeszczy, pierwsze podejrzenia padają na sprzęt wokalistki. Nawet jeśli jeszcze nie jest włączony! Muszę wtedy udowadniać, że mam pełną kontrolę nad elektroniką, co często jest ignorowane, mimo że jestem maniakiem technologii i znam się na tym doskonale. Takie podejście często jest podświadome i dotyczy mnie jako kobiety - faceci nie mieliby takich problemów. Rozmawiałam o tym z koleżankami wokalistkami i to się powtarza – niektórzy mężczyźni z automatu podejrzewają nasz sprzęt i traktują nas jak bezmózgie lale.

Anja Orthodox
Anja Orthodox © Materiały prasowe

Przygotowując się do rozmowy, wynotowałem sobie kilka nagłówków, które pojawiały się pod twoim nazwiskiem w mediach: "rockowa Ewa Demarczyk", "bogini gotyku", "inspiracja dla Chylińskiej i Kowalskiej". Jak to na ciebie działa?

Przede wszystkim robię swoje. Wiele znanych wokalistek prywatnie mówiło mi, że byłam dla nich inspiracją i wzorowały się na mnie, ale mało która przyznaje się do tego publicznie. Nie mam o to pretensji, bo wiem, że w branży jestem postrzegana jako awangarda, coś ekstremalnego - i "tego się nie promuje". Niestety Closterkeller też został zaszufladkowany jako zespół gotycki, choć gotyckie kawałki to tylko około 20 proc. naszej twórczości. Moim zdaniem jesteśmy zespołem grającym mroczny rock, bardzo eklektycznym, wykraczającym daleko poza ramy tego gatunku.

Ruszacie też w trasę. Co byś powiedziała tym niezdecydowanym?

Clou programu to oczywiście nowa płyta - zgodnie z naszą świecką tradycją zagramy ją w całości od początku do końca. Pierwsze koncerty pokazały już, że płyta "Argento" idzie na koncercie jak burza. Naprawdę fantastycznie. W drugiej części pojawią się też utwory "znane i lubiane" - przeze mnie lub przez publiczność. Zagramy m.in. "Złoty", bardzo Mariuszowy numer, a że Mariusz dołącza do trasy, warto to wykorzystać. Pamiętam, jak piękne solówki grał w tym kawałku. Cały set będzie dobrze przemyślany, ale nie chcę zdradzać szczegółów.

Gracie ponad 25 koncertów, to dość nieczęste już w polskiej muzyce. 

Jak to nie?

Dzisiaj trasy ograniczają się do kilku koncertów, a czasami nawet jednego.

Serio? Jestem jak Szczęsny, który mówił, że nie śledzi piłki, tylko lubi w nią grać. Ja tak samo - nie śledzę rynku muzycznego, ja po prostu lubię tworzyć i grać. Ale byłam pewna, że zespoły normalnie grają trasy koncertowe jak zawsze.

Mirun

Nie słuchasz muzyki?

Bardzo mało. W domu słucham raczej ciszy. Czasem łapię fazę na coś wyjątkowego, ale zdecydowanie nie jestem typem, co chodzi ze słuchawkami non stop. Tym bardziej nie śledzę mainstreamu ani tego, co się dzieje w Polsce – mam tyle roboty z Closterem, że tej muzyki i tak już mam pełno w życiu. Jeżeli ktoś chce grać sobie jeden koncert na rok, to proszę bardzo. Dla mnie by to było bezsensowne.

Uważasz, że artysta powinien zabierać głos w sprawach politycznych, społecznych?

Każdy powinien zabierać głos. Także artyści - przecież nie są podludźmi, żeby nie mieć prawa do wyrażania zdania. Nie jesteśmy od tego, żeby tylko śpiewać i się uśmiechać. Jeśli ktoś ma wrażliwość i refleksję, to naturalne, że reaguje na to, co dzieje się wokół. A skoro różni randomowi "eksperci z internetu" potrafią wygłaszać opinie o wszystkim, to tym bardziej ktoś, kto naprawdę myśli i czuje, ma prawo, a wręcz obowiązek się odezwać. Poglądy polityczne są ważne, szczególnie jeśli ktoś korzysta z prawa do głosowania, to powinien wiedzieć, co robi. Ważne, tylko żeby wiedzieć, o czym się mówi i nie powtarzać cudzych haseł, bo ludzie bardzo łatwo dają się manipulować. 

A ci, którzy milczeli przez ostatnie miesiące konfliktu w Strefie Gazy?

Bardzo współczuję wszystkim, którzy tam żyją, niezależnie od tego, po której stronie się urodzili. Przemoc zawsze kończy się cierpieniem niewinnych, po każdej stronie. Bo to, co się tam dzieje, jest przede wszystkim dramatem ludzi, nie ideologii. Mam znajomego w Jerozolimie, który mówił mi, jak wygląda codzienny strach przed atakami. Najgorsze jest to, że przywódcy i propagandyści nie tylko nie zatrzymują przemocy, ale ją usprawiedliwiają, podsycają i gloryfikują. A "zwykli ludzie" często mają słabą psychikę i łatwo poddają się manipulacji. 

W 1996 r. napisałaś piosenkę "Władza". Trochę przerażające, jak bardzo jej tekst nadal jest aktualny. 

Ten tekst pisałam, mając na myśli postaci historyczne, takie jak Hitler i Stalin, ale niestety jest on zawsze aktualny, bo opisuje mechanizm otumaniania ludzi, którzy bezrefleksyjnie idą za przywódcą. Przypomina o tym, że zawsze znajdą się ludzie dążący do władzy, którzy bez wahania poprowadzą tłumy na katastrofę. 

Jakim byłabyś władcą?

Na pewno nie byłabym kimś w rodzaju Hitlera, Stalina czy Putina. Kiedy widzę wojnę i ludzi, którzy giną, myślę przede wszystkim o bólu ich rodzin. O bukiecie emocji, marzeń i pragnień znikającym w jeden moment od kuli. Nie mam w sobie żądzy władzy, choć kiedy trzeba, potrafię wziąć odpowiedzialność i naturalnie wchodzę w rolę lidera. Gdybym więc musiała być władcą, to na pewno nie byłabym tyranem. Raczej mogłabym być skutecznym przywódcą. Kierowałabym się wartościami, które są dla mnie najważniejsze - dobrem i miłością. Staram się nimi kierować w życiu, choć oczywiście różnie mi to wychodzi.  

Ktoś kiedykolwiek próbował zmienić Anję Orthodox?

Owszem, wielokrotnie. Ciągle są jacyś, co próbują i naprawdę nie wiem czemu, nie zajmą się sobą zamiast mną. Ale niezbyt słucham wszystkich "dobrych" rad, bo jak się je wszystkie zbierze razem, to tworzą pełne 360 stopni – całe koło sprzeczności. Jedni mówią jedno, drudzy coś zupełnie odwrotnego. Dlatego ja sama sobie służę za przewodnika i wyznacznik kierunku. Oczywiście bardzo cenię konstruktywną krytykę — nawet bardziej niż pochwały. Bo to, że jestem zajebista, to ja wiem. Ale naprawdę lubię usłyszeć, co robię źle — to mi wielokrotnie pomogło dostrzec coś, czego nie widziałam u siebie. 

Nie jestem "people pleaserem" i nie zamierzam być, bo nie da się spełnić oczekiwań wszystkich. Idę swoją drogą. Nie wszystkim się to podoba, ale cóż. (śmiech)

Bartosz Sąder, dziennikarz Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Nawet kiedy rap staje się popem, Pezet nadal jest mistrzem [RECENZJA]
Nawet kiedy rap staje się popem, Pezet nadal jest mistrzem [RECENZJA]
Dzieło kompletne. Euforyczne uniesienia wrzasku Florence [RECENZJA]
Dzieło kompletne. Euforyczne uniesienia wrzasku Florence [RECENZJA]
BitterSweet Festival odsłania pierwsze karty! Do line-upu dołącza Gorillaz
BitterSweet Festival odsłania pierwsze karty! Do line-upu dołącza Gorillaz
Blask, sława i fałsz. 35 lat oszustwa Milli Vanilli
Blask, sława i fałsz. 35 lat oszustwa Milli Vanilli
Znów podbili Polskę. Sceny jak z koncertu. Co on wyprawiał na scenie
Znów podbili Polskę. Sceny jak z koncertu. Co on wyprawiał na scenie
Darmowy koncert na 11 listopada. Na scenie plejada polskich gwiazd
Darmowy koncert na 11 listopada. Na scenie plejada polskich gwiazd
Chopin i biało-czerwona flaga. Jednym postem rozpalił cały internet
Chopin i biało-czerwona flaga. Jednym postem rozpalił cały internet
Kradzież na wystawie Twenty One Pilots. Muzycy nie chcą karać sprawcy
Kradzież na wystawie Twenty One Pilots. Muzycy nie chcą karać sprawcy
Tokio Hotel, czaszki i MTV. Jak Blog 27 podbił Europę
Tokio Hotel, czaszki i MTV. Jak Blog 27 podbił Europę
"Serce Pragi" znów bije. Sztuka ożywia dawną fabrykę drutu
"Serce Pragi" znów bije. Sztuka ożywia dawną fabrykę drutu
Diddy wyjdzie z więzienia w 2028 r.? Twierdzi, że kara była zbyt surowa
Diddy wyjdzie z więzienia w 2028 r.? Twierdzi, że kara była zbyt surowa
Festiwal w Stambule odwołuje występ Róisín Murphy. Fala krytyki była zbyt duża
Festiwal w Stambule odwołuje występ Róisín Murphy. Fala krytyki była zbyt duża