Walka o serce 14-latki, pijaństwo, rozpusta i wojenne obrazki. Obdarty z patosu "Pan Tadeusz" to zwykły Tadzik
Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie zaserwował widzom nowe widowisko - spektakl "Pan Tadeusz". Zapomnijcie jednak o epopei narodowej, którą doskonale znacie. Wojciech Klemm spojrzał na chłopów, dał głos kobietom i obnażył grubiaństwo i awanturnictwo szlachty. Czy było warto? Mam wątpliwości.
Przyznam szczerze, że wizyty w Teatrze Słowackiego są dla mnie jednymi z tych ulubionych. Teatr sam w sobie jest piękny, majestatyczny, dający poczucie, że zaraz tutaj przed nami będzie się działa sztuka. Wybór "Pana Tadeusza" wydawał się wiec naturalnym strzałem w dziesiątkę. Twórcy spektaklu zapowiadali, że znaną nam wszystkim lekturę szkolną możemy sobie wsadzić na półki, bo przed nami "Tadeusz" w zupełnie innej odsłonie. Historia "Pana" miała być pokazana z perspektywy i z uwzględnieniem chłopa, który niemal całkowicie został pominięty w epopei. Za te dodatkowe sceny odpowiadała Sandra Szwarc.
Sara Dragan jest światowej klasy skrzypaczką. "Rodzice nie chcieli, bym szła w tę stronę"
Litwa jest ojczyzną Adama Mickiewicza, którą poeta stracił niczym zdrowie. Wspominając ową Litwę, pierwsze co przychodzi poecie do głowy, to przepiękne pola uprawne. Czy jednak zajmują go w ogóle historie ludzi, którzy te pola uprawiali? Pan Tadeusz już w tytule jest wyraźnie poświęcony historii szlachty; opowiada przecież historię ostatniego szlacheckiego zajazdu. Epopeja narodowa zdaje się w ogóle nie zauważać innego świata - czytamy w opisie spektaklu.
"We mgle ludzie są niewidzialni"
I faktycznie, widowisko rozpoczyna chłop (Marcin Kalisz), który niejako robi wstęp do całej historii, przyjmując pozycję narratora. W tle wyświetlane są wojenne obrazki, które już od pierwszych minut spektaklu wprowadzają widzów w pewną konsternację. No bo skąd militarne drony nad Soplicowem? Sam bohater odziany jest zresztą mało "po chłopsku", bo w kombinezon robotniczy, przypominający ten z warsztatów samochodowych. Mimo że głos miał być oddany właśnie chłopstwu, to można mieć jednak wrażenie, że ich obecność w sztuce jest dość marginalna. Zaznaczona jest m.in. podczas polowania, kiedy to Rejent i Asesor spierają się, który z ich chartów jest szybszy. By wygrać zakład, ścigają się oczywiście na polu chłopskim, niszcząc je i skazując rodzinę na głód. Kolejnym razem chłop zostaje przegoniony ze sceny przez Tadeusza, który żartuje, że "to jego scena". Często pozostaje jednak obserwatorem scen rozgrywanych w Soplicowie.
Rozumiem zamysł: perspektywa chłopów miała obnażyć prostactwo i grubiaństwo szlachty, zwrócić uwagę na tych, których Mickiewicz pominął. Całość wyszła jednak dość niezgrabnie. Kalisz pałętał się bowiem po scenie, czasem trzymając stos serów, czasem robiąc watę cukrową. Jak to wpłynęło na życie Soplicowa?
Scenografia to kwestia, która została potraktowana w spektaklu po macoszemu. Ograniczyła się bowiem do drewnianego wychodka, który nierzadko stanowił główny punkt całej sceny (w środku była zamontowana kamera, a aktorzy ładowali się grupami do środka i recytowali kwestie, spoglądając w szklany okular). Oprócz drewnianej budki były też plastikowe taśmy, które przypominały te montowane w ogromnych halach, by ciepło nie uciekało na zewnątrz. To tam były wyświetlane filmy z wewnątrz budy i inne wizualizacje. Nie wiem, czy scenografia miała pogłębiać refleksję i skupiać naszą uwagę na bohaterach, obnażając ich parszywe w gruncie rzeczy natury. Gdyby Mickiewicza odrzeć z pięknych opisów przyrody, też odkrylibyśmy, że w zasadzie dostajemy opowieść o pijactwie, biesiadowaniu i awanturnictwie, a także różnie rozumiany patriotyzm.
Magdalena Gut stworzyła piękną, bezlitosną i bardzo surową scenografię. Jest to właśnie pole pełne błota i pustki. Ruiną zamku jest też ruina sławojki. Zdaniem reżysera surowość i pustka scenografii zmuszają publiczność do bardzo dokładnego spojrzenia na postacie i język - opowiadał Klemm na spotkaniu prasowym.
Mnie ten zabieg nie do końca przekonał. Wyświetlane na płachtach wizualizacje zasłaniała mi sławojka, a niedbale potraktowane stroje sprawiały, że właściwie nie było na czym "zawiesić oka".
Walka o serce 14-latki. Czy mogło być gorzej?
Ważną kwestią w spektaklu są też kobiety. Ich rola została już zaznaczona w pierwszych minutach widowiska, kiedy przedstawiciel "męstwa" i patriarchatu - Wojski, wkracza na scenę w poplamionych kalesonach i w białej żonobijce i oznajmia dawno niewidzianemu Tadeuszowi, że na włościach jest wiele panien. Sam zresztą Tadeusz traci rezon w recytowaniu inwokacji, gdy tylko dostrzega bieliznę w jego dawnym pokoju. Dalej mamy już historię, którą doskonale znamy: Tadeusz wikła się w romans z Telimeną, myląc ją z Zosią.
Później okazuje się, że to jednak 14-letnie dziecko jest mu pisane. I faktycznie emocje kobiet zostały tu zaznaczone, nie były sprowadzone jedynie do ozdób szlachciców, a mogły się wyrazić. Może wydawać się jednak, że i ta kwestia nieco zniknęła w panującym na scenie chaosie, gdzie "nowa wersja" Tadeusza mieszała się z fabułą, która w spektaklu została nieco potraktowana po macoszemu, ale chronologię zachowano.
Nie zabrakło też tematu zwierząt. Na scenie pojawił się niedźwiedź, który także dostał głos. Nieoczekiwanie przemienił się w niedźwiedzia Wojtka, który podczas drugiej wojny światowej otrzymał nawet stopień kaprala Polskich Sił Zbrojnych. Były też nawiązania do "Misia Uszatka". Niedźwiedzi ci u nich dostatek.
Pana Tadeusza w spektaklu zagrał Vitalik Havryla, Ukrainiec, od 10 lat mieszkający w Polsce. Była to postać, która wyróżniała się na scenie, głównie z uwagi na dużą ekspresję Tadeusza i jego wartkie przemieszczanie się po parkiecie. Na uznanie zasługuje też Hrabia (Marcin Sianko), który, mimo że przez większość czasu udawał, że galopuje na koniu, to wprowadzał zarówno elementy komiczne do sztuki, jak i te dramatyczne. W pamięci zapada też ksiądz Robak (Mateusz Beryt), który przechadzał się po scenie w bluzie dresowej i puchówce. Mam wrażenie, że to właśnie jeden z jego końcowych monologów wybudził nieco znużoną publikę.
Chaos z poplątaniem
Warto zaznaczyć w tym miejscu, że podczas mojej wizyty w teatrze publika nie należała do najłatwiejszych. Na sali towarzyszyli mi bowiem uczniowie, którzy również mogą być recenzentami tej sztuki. Niestety w rzędzie, w którym przyszło mi zasiąść, większość z nich zajęta była przeglądaniem telefonu (na maksymalnie przyciemnionym ekranie). Dialogi na scenie przerywały więc co jakiś czas tąpnięcia i huk, za które odpowiadały opadające na ziemię telefony. Oczywiście teatr to nie miejsce na klikanie. Taki odzew może być jednak dosyć wymowną reakcją na to, co dzieje się na scenie, prawda?
Oczywiście, "Pan Tadeusz" Klemma obdarty z tej szlacheckiej nonszalancji ukazał bohaterów jako pijaków i awanturników, którzy głównie zajęci są swoimi swawolami w Soplicowie, będącym centrum ich świata. Oglądając spektakl, dochodzimy też do wniosku, że w dzisiejszych czasach epopeja narodowa straciła już na autentyczności. Spór o serce 14-letniej dziewczynki jest oburzający, a samemu poematowi być może nie należy się już pełne patosu namaszczenie. W spektaklu wyeksponowano też istotne dla dzieła Wieszcza sceny. Było polowanie, były romanse Tadeusza z Telimeną i zapoznanie z Zosią, była historia księdza Robaka, pojawił się też Dąbrowski, który był bohaterem narodowym, a ledwo mówił po polsku. Nie zabrakło i zamku Hrabiego Horeszki.
Zabrakło jednak trochę pomysłu na tę sztukę. Czy 3-godzinny spektakl skłonił nas do refleksji nad nowym sensem "Pana Tadeusza" i zmienił oblicze dzieła, przez które większość z nas musiała przebrnąć w szkole? Czy raczej nieco wynudził? Ja drugi raz w te poetyckie otchłanie nie chciałabym się zapuszczać.